To paradoks. Świat jest pełen paradoksów. Mój pierwszy amortyzator przedni w latach 90-tych, który otworzył przede mną naprawdę nowe możliwości, miał 40 mm skoku. Nazywał się Marzocchi XC40. I pamiętam, jakie to było objawienie. Później kolejny poziom to był odwrócony RockShox RS-1. Który także pokazywał, iż niekonwencjonalne konstrukcje mają sens ze względu na jakość działania.
A teraz mamy rok 2025i Możecie przeczytać test amortyzatora o skoku 40 mm i konstrukcji upside-down. Który łączy najlepsze cechy tych dwóch wspomnianych produktów. Tyle, iż przeznaczony jest do gravela.
Gravel i amortyzator – połączenie, które nabiera sensu
Temat amortyzatora do graweli w ogóle jest kontrowersyjny, bo przecież gravel z założenia na początku miał być rowerem szosowym przeznaczonym trochę bardziej do… jazdy w terenie, a adekwatnie do jazdy poza szlakami. Gdzie tu miejsce na amortyzator?
Szybko okazało się, iż założenia swoje, a życie swoje, bo po wjeździe w prawdziwy teren nagle opony, które miały pełnić rolę podstawowego medium tłumiącego, okazały się niewystarczające. Świat graweli eksplodował i gwałtownie okazało się, iż kolejne logiczne posunięcie to dodanie amortyzacji.
I tu producenci stanęli przed wyzwaniem próbując wykonać szpagat. Bo z jednej strony chcieli mieć te amortyzatory, a z drugiej strony chcieli uniknąć zastosowania zawieszenia z MTB. I tak pojawiły się pierwsze eksperymenty. FOX ze swoim modelem 32SC, czyli po prostu skróconym amortyzatorem do cross-country. No i RockShox z Rudym, który także stanowił tak naprawdę bezpośrednie odwołanie do MAG 21 jeszcze z lat 90.
Obydwa widelce działają, ale to Cane Creek z modelem Invert, czyli odwrócony, pokazuje, iż może być jeszcze lepiej. Po co to wszystko? Ano po to, żeby stworzyć amortyzator, który będzie lepiej pasował do gravela niż zmodyfikowane konstrukcje MTB. A to oznacza niższą masę, mniejszy skok, no i w tym przypadku odwróconą konstrukcję, która ma sporo zalet.
Dlaczego widelec upside-down?
Dlaczego w ogóle widelec upside down, czyli jak sama nazwa po przetłumaczeniu z angielskiego na polski, odwrócony? No, bo zalety, przynajmniej teoretycznie, widać jak na dłoni.
Z jednej strony konstrukcja z goleniami wsuwającymi się od dołu powoduje, iż góra może być sztywniejsza. A skoro jest sztywniejsza, oznacza to, iż może pracować lepiej, bo cała energia zostaje zużyta na amortyzację, a nie na gięcie się goleni.
Poza tym, w przypadku widelca upside down, mniejsza jest tzw. masa resorowana. Po prostu to, co ulega ciągłej oscylacji, waży mniej, a to wpływa na sprawność całego układu. Po prostu łatwiej mniejszemu ciężarowi poruszać się w górę i w dół.
Dochodzi do tego też fakt, który umyka na pierwszy rzut oka. Widelec typu upside down jest lepiej smarowany. W widelcu klasycznym uszczelki są moczone dopiero po złożeniu amortyzatora. W upside down cały czas pływają w kąpieli, bo olej znajduje się powyżej nich, bo taka jest jego konstrukcja.
Dlaczego więc nie wszystkie widelce są skonstruowane w ten sposób, skoro np. w motocyklach to rozwiązanie oczywiste? Z tego prostego powodu, iż w rowerze liczy się jeszcze masa. A jeżeli chcemy, by była niska, pojawiają się problemy ze sztywnością takiego amortyzatora. Dlaczego też nie powiodła się tak naprawdę ostatnia ambitna próba, czyli RockShox RS-1? Bo choć widelec pracował fantastycznie, to jednocześnie był przez cały czas o te kilkaset gramów cięższy od Seeda. I zawodnicy zamiast promować nową konstrukcję, woleli stosować starą, bo była lżejsza.
Z konstrukcji upside down wynikają też cechy, które powodują, iż np. wymiana koła jest odrobinę utrudniona. Bo choćby w Cane Creeku dolne golenie nie mają oddzielnych prowadnic, które ustawiają haki koła tak, by były do siebie prostopadłe.
Dlaczego tego nie zrobiono? Właśnie po to, by widelec był jak najlżejszy, bo teoretycznie byłoby to możliwe. Przecież w widelcu Lefty, który ma tylko jedną goleń, nie martwimy się tym, iż nie jest ustawiona na stałe względem goleni górnej. Łożyska igiełkowe zapewniają, iż zawsze jedziemy na wprost, a nie szukamy jak wąż kierunku.
W Cane Creek to ustawienie goleni względem siebie uzyskujemy dopiero w momencie skręcenia ich dzięki osi i oczywiście po założeniu koła. I dopiero taki cały system uzyskuje pożądaną sztywność. Faktem jest, iż wybrana konstrukcja, użyte materiały – bo cała góra to jednoczęściowy karbon, a tylko dół jest aluminiowy – oraz to, co jest w środku, czyli tylko powietrze, powodują, iż widelec jest bardzo lekki.
Nasza sztuka bez uciętej rury sterowej ważyła zaledwie 1250 gramów. To mniej od konkurencji RockShoxa i Foxa.
Montaż i regulacja – bez tajemnic
Montaż nowego widelca jest nieskomplikowany. W zestawie dostajemy łożysko dolne pasujące do konusa, a cały zabieg sprowadza się do przycięcia. Sam widelec pasuje do ram o główce sterowej 1 1/8 – 1,5 cala, z zewnętrznym prowadzeniem przewodów.
Zgrabnie rozwiązano także montaż hamulca zgodnego z standardem FlatMount. Może on iść 160 mm lub 180 mm z adapterem.
W środku znajduje się tylko powietrze, a regulacja twardości sprowadza się do napompowania adekwatnego ciśnienia. Cane Creek zaleca około 95% wagi własnej w kilogramach wyrażonej w PSI. Dlatego też w widelcu standardowo jeździłem z ciśnieniem 70 PSI jako wyjściowym i eksperymentowałem z ustawieniami.
Dlaczego nie mamy tłumienia olejowego? Bo Cane Creek przeprowadzał różne eksperymenty z prototypami i stwierdził, iż przy niewielkim skoku konstrukcja jaką proponuje jest wystarczająco skuteczna. Potwierdzam – tak jest w istocie. I znów – ta konstrukcja tylko z powietrzem ma wpływ na niską wagę całości.
Model dostępny jest w dwóch wersjach – CS i SL. SC to testowana przez nas, ma większy skok i 40 mm ugięcia oraz blokadę. SL ma 30 mm skoku i tej blokady jest pozbawione. Blokada to, możecie się zdziwić, niewielki przycisk na lewej goleni widelca, który jednak okazuje się wystarczający. CS to zresztą skrót w nazwie – Climb Swich, czyli przełącznik wspinaczkowy.
Wrażenia z jazdy – co potrafi Invert SC?
Amortyzatora używaliśmy w dwóch różnych rowerach i testowało go dwoje różnych użytkowników. Najpierw trafił do prototypowego aluminiowego gravela Świerk, a następnie do najnowszego Checkpointa Treka.
Nie mieliśmy uprzedzeń co do zastosowania w ogóle amortyzatora w gravelach, bo po startach w wielu wyścigach obydwoje uważamy, iż w niektórych sytuacjach, gdy trasy są naprawdę trudne albo wyścig bardzo długi, ta sensownie działająca amortyzacja pozwala zachować lepszą kontrolę nad rowerem, bo człowiek po prostu mniej się męczy.
Generalnie widzi się teraz, uważnie obserwując najważniejsze na świecie wyścigi gravelowe, iż metody złagodzenia drgań są dwie. Albo stosuje się grubsze opony, albo właśnie amortyzację. I ci, którzy wybierają amortyzator, stosują lżejsze, szybsze ogumienie.
Dobry przykład to choćby nowy Grail Canyona, który nie został jeszcze oficjalnie zaprezentowany, ale jest używany już od roku. Gdzie w gravelu do ścigania o cechach aero mamy zastosowany amortyzator przedni, który powstał przy współpracy z DT Swiss. Na zdjęciach widać, iż podobnie jak Cane Creek ma niewielki skok, tyle iż bardziej tradycyjną konstrukcję.
No dobrze, teraz najważniejsze. Jak Cane Creek Invert SC działa? Mówiąc w uproszczeniu – fantastycznie. Używaliśmy go przez 4 miesiące. Był i w Beskidach, jak i na wrocławskich ustawkach. Tym samym byliśmy w stanie dokładnie stwierdzić, co potrafi, a co niekoniecznie. Ba, trafił i na wyścig CX w słynnych Bryksach!
Na wstępie zaznaczę, iż jeżeli ktoś się niepokoi, iż amortyzator buja, to nic takiego nie ma miejsca, bo wystarczy go zablokować. Sam przycisk jest niewielki, ale łatwo wyczuwalny. W dodatku wydaje charakterystyczny klik przy przełączaniu. Po zablokowaniu dostajemy niemal sztywny widelec. Niemal, bo to nie jest absolutna blokada i to rozwiązanie optymalne w tym momencie. To niemal całkowite usztywnienie do sprintów i podjazdów, niż zamiana na klasyczny widelec sztywny. Bo jeżeli będziecie jechać po dobrym podłożu, ale wpadniecie w dziurę, amortyzator jednak, choć zablokowany, zminimalizuje uderzenie, lekko się uginając.
Gdy jest zablokowany, to też w praktyce jedyna sytuacja, gdy zauważa się lekki flex koła względem goleni. Bo przy uderzeniach, przeszkody, np. jadąc przez trawiastą ścieżkę, widać, iż pracuje jedna lub druga goleń, a koło lekko ustawia się pod kątem.
Oczywiście co innego dzieje się, gdy otworzymy widelec. Wówczas pracuje jak oscylator, wyłapując większość drgań. Przy zalecanym ustawieniu jest przy tym naprawdę czuły i szybki. Jakość jazdy w trudniejszym terenie wzrasta do wrażeń naprawdę trudnych, porównywalnych z czymkolwiek. Także pod wpływem hamowania niezauważalne są ewentualne problemy ze sztywnością.
Tym samym konstrukcyjnie wypada przyklasnąć pomysłom inżynierów Cane Creek’a.
Wady i awaria – pełna transparentność
Czy jest idealny? Nie. Nie ma produktów idealnych. Tutaj, o ile będziecie jeździć bardzo ostro, przy szybkim rozprężeniu, np. przy przejeździe przez korzenie, zdarzało nam się słyszeć metaliczny dźwięk odbijającego się tłumika. Tu przydałby się wewnętrznie rodzaj stopera, bo z amortyzatorem nic się nie dzieje, ale dźwięk jest nieprzyjemny.
To jedyny niuans, o którym wypada wspomnieć, jeżeli chodzi o codzienną praktykę.
I jeszcze coś. Nasz egzemplarz praktycznie na koniec testu uległ awarii. Na prostej dojazdówce składającej się z betonowych płyt zapadł się o około 2 cm. Został tylko 1 cm skoku.
Skontaktowaliśmy się z polskim dystrybutorem Beastie Bikes, od którego dostaliśmy amortyzator do testu i dowiedzieliśmy się, iż oczywiście usterka zostanie naprawiona i iż dotyczyła pierwszych 300 egzemplarzy. My akurat trafiliśmy na jeden z nich. Jest łatwa do usunięcia, sprowadza się do wymiany jednej z uszczelek. Ale w tym przypadku oznaczała konieczność oczekiwania na części z USA, przyznaczone do nowego modelu.
Zapewne, gdy już zdecydujecie się na jego zakup, kolejne egzemplarze będą tego problemu pozbawione.
Cena i dostępność
Warto też dodać, iż przy wszystkich swoich zaletach widelec tani nie jest. W wersji SC kosztuje równowartość 1300 Euro, a w wersji SL 1200 Euro.
Wszystkie informacje znajdziecie na stronie BeastieBike.pl.