Niebezpieczne i nielegalne pseudorowery elektryczne – rosnący problem

11 godzin temu

Nie chodzi tu o rowery z legalnym wspomaganiem – te, zgodnie z przepisami, mają silnik do 250 W, wspomagają wyłącznie podczas pedałowania i tylko do prędkości 25 km/h. To sprzęt, który idealnie wpisuje się w ideę zrównoważonego transportu. Problem zaczyna się wtedy, gdy na drogach rowerowych pojawiają się pojazdy łudząco przypominające rowery, ale z punktu widzenia prawa są pojazdami silnikowymi – często rozpędzającymi się do 50 km/h, a choćby więcej.

Te „potworki” techniczne nie tylko łamią przepisy, ale też stwarzają poważne zagrożenie. Nieprzystosowane do miejskich realiów, zbyt szybkie i ciężkie, nie są wyposażone w odpowiednie systemy bezpieczeństwa, nie mają homologacji, nie podlegają żadnej kontroli, a mimo to są powszechnie dostępne w internecie. Często reklamowane jako „rowery elektryczne z mocnym silnikiem 1000 W”, „hulajnogi do jazdy po lesie” lub inne tego typu eufemizmy, trafiają do rąk zwykłych użytkowników, którzy czasami choćby nie są świadomi, iż jeżdżą czymś nielegalnym.

Podczas niedawnego webinaru zorganizowanego przez Polskie Stowarzyszenie Rowerowe poruszono ten temat. To była pierwsza tak kompleksowa i merytoryczna debata, która połączyła głos branży, administracji publicznej i instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo ruchu drogowego. Eksperci nie pozostawili złudzeń – skala problemu jest ogromna, a dotychczasowe działania przypominały raczej gaszenie pożaru szklanką wody.

Mateusz Pytko, prezes PSR, trafnie podkreślił, iż choć ramy prawne są jasne i konkretne, to ich egzekwowanie kuleje. Owszem, były pojedyncze akcje policyjne – jak te w Krakowie, Warszawie czy Poznaniu – ale w skali kraju to kropla w morzu. Potrzebujemy realnych kontroli, a nie kampanii pokazowych.

Problem nie ogranicza się tylko do ulic. Źródło zła zaczyna się dużo wcześniej – na poziomie importu. OLAF, czyli unijny urząd do spraw zwalczania nadużyć finansowych, ujawnił nieprawdopodobne przypadki kombinacji przy wprowadzaniu takich pojazdów na rynek. E-rowery były rejestrowane jako… meble ogrodowe, zabawki, a choćby produkty z innych krajów, tylko po to, by obejść cła i obowiązujące przepisy. Dochodzenia OLAF-u pokazały, iż straty finansowe sięgają dziesiątek milionów euro, a tysiące nielegalnych jednośladów zalewają polski rynek e-commerce.

Co to oznacza dla nas, zwykłych rowerzystów, którzy codziennie poruszają się po mieście z pełnym zaufaniem do przepisów? To oznacza coraz większe zagrożenie. Pseudorowery, których użytkownicy często nie mają pojęcia o zasadach ruchu drogowego, poruszają się z prędkościami nienaturalnymi dla przestrzeni współdzielonej. Każdy z nas widział już nie raz, jak ktoś na takim pojeździe z dużą prędkością mija rowerzystów i pieszych o włos, nie zostawiając marginesu błędu. Takie sytuacje to nie wyjątek, ale coraz częstsza norma.

Nielegalne pseudorowery to nie tylko problem techniczny. To tykająca bomba prawna i ubezpieczeniowa. W razie wypadku – a te się zdarzają – żadne OC nie pokryje szkód wyrządzonych przez pojazd, który nie powinien się znaleźć na drodze rowerowej. Użytkownik zostaje sam, z odpowiedzialnością cywilną, często również karną, i widmem grzywny czy utraty prawa jazdy. A sprzedawca? On również może zostać pociągnięty do odpowiedzialności – od współudziału w przestępstwie administracyjnym po odpowiedzialność materialną.

W dyskusji wybrzmiał również głos branży. Marcin Śniegocki z Shimano Region North East Europe zwrócił uwagę na praktyki polegające na nielegalnych modyfikacjach silników – by zwiększyć moc czy prędkość. Ich systemy mają zabezpieczenia, które wykrywają takie manipulacje, ale nie wszystkie pojazdy są tak wyposażone. Zbyt często widzimy na ulicach rowery „na sterydach”, których użytkownicy nie zdają sobie sprawy, iż po kilku takich przeróbkach poruszają się de facto motocyklem bez prawa jazdy.

Co więc możemy zrobić? Edukacja to jedno. Potrzebujemy szerszej kampanii uświadamiającej, iż pseudorower to nie gadżet, ale poważne zagrożenie. Potrzebujemy też zdecydowanego działania instytucji – od Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, przez Ministerstwo Infrastruktury, aż po służby celne i policję. Musimy wywierać presję na platformy sprzedażowe, które bezrefleksyjnie udostępniają oferty nielegalnych pojazdów. Ale najważniejsze – należy wprowadzić skuteczną egzekucję obowiązujących przepisów.

Jeśli widzisz ogłoszenie roweru elektrycznego z silnikiem 1000 W – zgłoś je. jeżeli twój znajomy przerabia rower, by jechać szybciej niż 25 km/h – porozmawiaj z nim. jeżeli masz wątpliwości, czy twój pojazd jest legalny – sprawdź to. Bo droga rowerowa to nie tor wyścigowy. To miejsce, które współdzielimy z innymi.

Przestrzeń miejska ma sens tylko wtedy, gdy jest przewidywalna. Gdy wiemy, iż jadąc drogą rowerową, nie zostaniemy zepchnięci czy rozjechani przez pojazd pędzący 50 km/h. Gdy możemy spokojnie puścić dziecko na rowerze obok siebie. Gdy pieszy nie musi odskakiwać w panice, widząc pędzący chodnikiem pseudorower.

Dlatego musimy powiedzieć jasno: rower elektryczny tak – ale tylko legalny. Pseudorowery? Nie ma na nie miejsca w naszej przestrzeni publicznej. A skoro prawo już istnieje, czas najwyższy zacząć je egzekwować z całą stanowczością.

Idź do oryginalnego materiału