Nie, tym razem nie będzie o branży porno we Włoszech, która prawdopodobnie ma się świetnie. Jak zresztą na całym świecie. Ale o Finale Ligure, gdzie wpadliśmy na parę dni po wizycie nad jeziorem Garda. Skojarzenia podążają dziwnymi drogami, bo także tym razem mają coś wspólnego z seksem – bo zaczęły się od dzieci.
Ale po kolei. Trafiliśmy na camping, zresztą jeden z dwóch, niemal w centrum Finale. Tylko dlatego akurat ten, iż z góry wiedzieliśmy, iż jest szansa, iż zmieści się tutaj nasz kamper. Liczący niemal 7 metrów długości. I troszkę zmęczeni podróżą, po zajęciu miejsca poszliśmy na kolację do miejscowej restauracji. Nawiasem mówiąc, camping Tahiti polecam z czystym sumieniem.
I co po chwili zdziwiło mnie najbardziej? Ilość dzieci. Były dosłownie wszędzie – na powierzchni może pięćdziesięciu metrów, bo tyle w środku jest miejsca w restauracji, i może osiem stolików. Było ich kilkanaście. I to małych lub zupełnie małych. Jednocześnie po ciuchach było widać, iż ich rodzice to osoby aktywne. Patagonia, Evoc i tym podobne brandy jednoznacznie świadczyły o tym, iż coś robią. Podobnie jak wyżyłowane płytki.
Czy to zmęczony podróżą, czy jedzeniem – pomyślałem: dlaczego ci ludzie akurat wybrali ten camping, by przyjechać z dziećmi? A potem do mnie dotarło. Oni jeździli tu zawsze. Tyle iż teraz jeżdżą z dziećmi, bo są odrobinę starsi. I wtedy uświadomiłem sobie, iż wokół mnie, na rowerach – a najczęstsze to Santy i Pvoty – jest sporo osób, które nazwałbyś raczej starszymi nastolatkami. Bo owszem, ubierają się luźno i w czasie wolnym zajmują się ekstremalnymi sportami, ale jednocześnie wielu z nich to różne wersje Brada Pitta czy Gwyneth Paltrow.
Przejście się przez parking tylko to potwierdziło. Gdybym miał wybierać własnego kampera albo campervana, nie byłoby lepszego miejsca. Land Rover z namiotem, czy indywidualne zabudowy plus podnoszone dachy – to tutaj standard.
Oczywiście te dzieci – krążące wokół na mniejszych i większych rowerach.
A potem trafiliśmy na dworzec. Dworzec shuttlowy
Wyobraźcie sobie, iż jesteście na naszym klasycznym dworcu PKS, ale to, co startuje, to shuttle. Takie jak mniej więcej u nas w Srebrnej Górze. Tyle iż trochę większe często. I tam znów widziałem wokół siebie ludzi, którzy mają już ustabilizowaną sytuację rodzinną i pracę. I nazywa się ich w przypadku facetów „Silver Fox”, bo nie są już blondynami czy szatynami. Stało się z nimi dokładnie to, co z tą miejscówką – kultową dla enduro. Są odrobinę dojrzalsi. A może całkiem już dojrzali?
Faktem jest, iż w Finale jesteśmy zachwyceni. Ilość tras, która czeka Was tutaj na miejscu, przyprawia o zawrót głowy. Podobnie jak ich poziom trudności. To, co jest oznaczone jako niebieskie, w naszej skali będzie raczej czerwone. A te, które są czarne – jestem przekonany, iż przynajmniej na początku będziecie po prostu schodzić. Tak jak my robiliśmy to fragmentami.
Najważniejszy jest jednak fakt, iż wszystko jest super zorganizowane. Możecie kupić bilety na wspomnianą podwózkę – zarówno pojedyncze (startują od 12,5 euro), jak i karnety 5- i 10-podjazdowe. Te ostatnie to 115 euro. Na miejscu jest też poczekalnia – a jakże – w cieniu. Wszystko z myślą o klientach, czyli nas.
No i miasteczko, które stanowi Włochy w miniaturze. Renesans obok plaży, tuż obok sklepiki, które wyglądały tak samo 50 lat temu. I Fiat Panda 4×4 z kanapą na dachu. To widać, iż Finale, choćby o ile – tak jak gdzie indziej we Włoszech – fragmenty plaży są płatne i prywatne, to jednak rowery.
Na końcu trasy, dosłownie nigdzie, w jednej z wiosek, spotkacie np. kawiarnię, gdzie kierunki są oznaczone po prostu: BIKE. To samo dotyczy każdego miejsca, gdzie tylko wyjdziecie z lasu. W sumie więc nie dziwię się, iż to miejsce i cała okolica przyciąga ludzi z całego świata.
A to, iż nie widać tu za bardzo nastolatków, to trochę inny temat. Może znak czasów. Czy to źle? Nie wiem. Stwierdzam tylko fakt. A Finale spodobało nam się na tyle swoją renesansową kompletnością, iż już planujemy powrót.
Rzućcie okiem koniecznie na TrailForksa. Nie wiem, czy istnieje miejsce, gdzie sieć ścieżek jest równie gęsta. I co jest najbardziej fantastyczne – iż one istnieją legalnie. I nikomu to tutaj nie przeszkadza, bo wszyscy korzystają.
PS. Dodajmy tylko jeszcze jedną informację praktyczną: za 50 euro za dwie osoby dziennie z kamperem (i psem) mogliśmy tu nocować w maju – na Campingu Tahiti.