Cła Trumpa a rowery: co to oznacza dla polskich fanów dwóch kółek?

magazynbike.pl 15 godzin temu

Wydawałoby się, iż wojna celna między USA a Chinami nas nie dotyczy. Przecież mieszkamy w Polsce, a nie w Kalifornii. Ale świat, po kilkudziesięciu latach współpracy gospodarczej, działa jak układ naczyń połączonych. choćby jeżeli chwilowo nie czujemy skutków decyzji Donalda Trumpa, to bardzo możliwe, iż już za moment zaczniemy je odczuwać. Bo ta decyzja wpływa na cały łańcuch produkcji i sprzedaży — dosłownie na całym świecie.

Skąd w ogóle wzięły się te cła?

Donald Trump wprowadził je, bo twierdzi, iż Ameryka jest wykorzystywana. Całą sprawę sprowadził do prostego rachunku: kto więcej importuje, a kto eksportuje. jeżeli ktoś dużo sprzedaje do Stanów, a mało od nich kupuje — dostaje większe cła. Tyle iż nie uwzględniono przy tym żadnych wzajemnych zależności. Do tego same stawki zostały wprowadzone w sposób, który trudno nazwać logicznym. Oparto się na danych statystycznych, ale bez głębszego zrozumienia realiów.

Efekt? Najwyższe cło — poza Chinami — objęło… Lesotho. Małe, biedne państwo w południowej Afryce, które nie jest w stanie kupować czegokolwiek z USA. manualnie wytwarzane ubrania z Lesotho zostały obłożone 50-procentowym cłem. Eksperci, którzy próbowali znaleźć sens w tych decyzjach, ironizują, iż wygląda to tak, jakby przy ich ustalaniu posłużono się Chatem GPT — zupełnie ignorując kontekst.

Szlachetny cel, ale rzeczywistość to nie western

Trump chce zmusić producentów do powrotu z produkcją do USA. Zakłada, iż wtedy bilans handlowy się wyrówna, wrócą miejsca pracy, a gospodarka znów oprze się na krajowej produkcji. Problem w tym, iż to tak nie działa.

Nie da się po prostu uruchomić produkcji od zera — szczególnie w przypadku rowerów i ich komponentów. Ta branża od początku była oparta na outsourcingu. choćby marki, które powstały w USA, od samego początku produkowały poza granicami. Ramy — owszem — bywały lokalne. Ale seryjne napędy Shimano? Już Japonia. SRAM, amerykańska marka, praktycznie od początku produkuje na Tajwanie. Z czasem uruchamiała kolejne fabryki także poza Stanami, np. w Schweinfurcie, w Europie, gdzie przez pewien czas wytwarzano piasty po przejęciu marki Sachs (finalnie także przeniesiono linię na Tajwan, a potem wygaszono).

Po latach inwestowania w innowacje u siebie, ale produkowania tam, gdzie taniej — efekt jest taki, iż dziś 90% komponentów rowerowych powstaje w Chinach, na Tajwanie, w Wietnamie i Kambodży.

Nie da się po prostu zacząć produkować tanio i masowo w USA – nie ma fabryk, umiejętności, rąk do pracy. USA i jej firmy wolały skoncentrować się na usługach, w tym cyfrowych, bo tam jest większy zysk, ten trend jest bardzo trudno odwrócić.

I nagle Trump rozwala cały układ

Wprowadzenie ceł z dnia na dzień rozbija tę misterną sieć zależności. Firmy nie są w stanie się do tego przygotować. Co więcej, choćby jeżeli chciałyby zacząć produkcję w Stanach, to nie mają gwarancji, iż za chwilę decyzja znów się nie zmieni. Taka niepewność zabija długofalowe planowanie.

Do tego dochodzi jeszcze jeden problem: marki amerykańskie muszą się liczyć z bojkotem w innych regionach świata. Inne kraje reagują na działania USA i zwyczajnie nie chcą kupować produktów oznaczanych jako „made in USA”. To może dotknąć także branżę rowerową — choćby takiego SRAM-a.

I to już się dzieje. W ostatnim tygodniu Specialized i Trek ogłosiły 10-procentową podwyżkę cen — na wszystkie faktury wystawione po 1 maja. Powód? Prosty. Produkują poza Stanami. A obecne cła nałożone na Chiny sięgają 145%, a na Tajwan — 32%.

Co to oznacza dla Polski?

W przypadku importu z Chin, produkcja dla rynku amerykańskiego przestaje być opłacalna. A Tajwan? Zdecydowanie mniej opłacalny niż do tej pory. Trzeba też zrozumieć, iż np. Specialized płaci azjatyckiemu producentowi tylko fragment ceny końcowej — zwykle 1/4, maksymalnie 1/3. Cała reszta to marże: transport, marketing, logistyka, sprzedaż, sklep.

I wyobraźcie sobie sytuację, iż w tej chwili – a cła już obowiązują – dociera transport kilka tysięcy rowerów drogą morską, bo tak jest taniej. Powiedzmy do portu w San Francisco. Cło jest naliczane od razu i trzeba je zapłacić. Ja się ma to do robionych wcześniej kalkulacji? Nieprzypadkowo wczoraj (18.04) ogłosiła upadłość jedna z amerykańskich firm Revel Bikes (tutaj link), choć w ciągu ostatnich kilku tygodni pokazała premiery kilku nowych rowerów.

Owszem, firmy mogą część kosztów „przełknąć”, ale tylko część. Zwłaszcza iż USA to ich największy rynek zbytu. choćby jeżeli podwyżki w Stanach będą symboliczne (jak te 10%), to firmy i tak będą chciały je zrekompensować — np. podnosząc ceny w Europie. Czyli także w Polsce.

Trump może mówić, iż USA zarabia na cłach, ale finalnie płaci klient. To końcowy użytkownik pokrywa podwyżki, które firmy wrzucają w swoje koszty operacyjne.

Czy będzie drożej? Tak. Ale nie od razu

W tym sezonie na rynku wciąż jest sporo zapasów. Magazyny są pełne, więc producenci będą chcieli się ich pozbyć. To oznacza, iż niektóre ceny mogą zostać chwilowo utrzymane. Ale nowe dostawy? Już będą droższe. Chyba…

Bo do tego dochodzi kolejna sprawa: chińskie firmy, które straciły rynek amerykański, będą szukać zbytu gdzie indziej. Pierwsza w kolejce? Unia Europejska. A więc i Polska. Możemy spodziewać się agresywnego wejścia azjatyckich producentów na nasz rynek. Czasem z niższymi cenami. Czasem z mocnym marketingiem.

Niepewność to największy wróg zakupów

Finalny efekt tej wojny celnej? Zawirowania. Niepewność. A taka sytuacja nigdy nie sprzyja zakupom. Klienci wolą trzymać pieniądze niż wydawać je na produkty, które nie są niezbędne. A rower — choć dla nas to pasja i styl życia — dla wielu jest po prostu luksusem.

PS Godne zainteresowania dla zgłębienia tematutheradavist.com/taichung-taiwan-is-a-bicycling-manufacturing-mecca/

Idź do oryginalnego materiału