Koniec z cierpieniem w kolarstwie?

magazynbike.pl 1 miesiąc temu

Na marginesie strat finansowej amerykańskiej Raphy, która odnotowała je przez siódmy rok z rzędu, trafiłem na artykuł na amerykańskim Velo, próbujący doszukiwać się problemów firmy w tym, iż przestała czuć to, co kręci ludzi. Podobno nie chcemy się już męczyć, wolimy jeździć dla przyjemności. Skandal!

Artykuł w jakiś sposób zarezonował z moimi własnymi obserwacjami, ale co kilka głów, to nie jedna, jestem więc także waszych opinii. Teza brzmi następująco – do ludzi nie przemawiają już obrazki kolarzy walczących na przełęczach, z grymasem bólu na twarzy, czy epickich przepraw przez śniegi na gravelu. A tym samym zamazane obrazki, typowe dla reklam Raphy, pokazujące taki świat. Zamiast tego wolą jazdę dla przyjemności, najlepiej w ciepełku, choćby po to by pobujać się przy kawce w hamaku. A zimą to mają do dyspozycji trenażery. Ten trend wzmocniły jeszcze elektryki, które zdjęły odium z podjeżdżania – został pure fun na zjazdach.

Pamiętacie tekst „Quäl dich, du Sau!”? W 1997 roku Udo Bölts rzucił nim do swojego teamowego kolegi Jana Ullricha, który miał słabszy dzień w Tour de France. A tekst oznacza mniej więcej „Zasuwaj prosiaku!” i błyskawicznie zyskał wówczas na popularności, jako symbol tego, iż kolarstwo wymaga morderczego wysiłku. I tu wracamy do Rapy – miałaby stracić „mojo”, bo trzyma się tej etyki szosy, przenosząc ją też na gravel. Podczas gdy ci, którzy nowe ciuchy kupują, wjeżdżają sobie pchani silnikiem i jeszcze robią przy tym selfie, szeroko się uśmiechając.

Więc jak to jest – jest tu jeszcze ktoś, kto lubi sobie przepalić nóżkę i przewentylować płuco? Tylko nie mówcie, iż nie używacie elektryków, podjazd tarpanem w Srebrnej czy wyciągi to także, jakby nie było, ułatwienie!

Idź do oryginalnego materiału