To powtarza się bez końca. Widzisz w sieci zdjęcie pięknego miejsca – takiego, iż od razu masz ochotę się tam przenieść. Docierasz na miejsce i… rzeczywiście, jest pięknie. Ale ludzi – masa. Tego na Instagramie już nie pokazano.
Ten mechanizm działa wszędzie – zarówno w Polsce, jak i za granicą. Rozczarowania można przeżyć na Drodze do Morskiego Oka, podczas podejścia na Śnieżkę, czy – jak w naszym przypadku – we Włoszech, nad Gardą. Instagram, relacje, „storki” – to wyższy poziom iluzji. Często okazuje się, iż „magiczne” zdjęcia pokazują tylko część prawdy. Ba – choćby aplikacje do planowania tras, jak Komoot, bywają zawodne. Bo internet to w gruncie rzeczy… nierzeczywistość.
A prawda jest taka: kochamy Rive, Gardę i Dolomity. Wracamy tu wielokrotnie, bo te miejsca mają w sobie coś niezwykłego. Ale to nie jest miłość bezkrytyczna. Z roku na rok ludzi jest coraz więcej. I to widać. Zwłaszcza w newralgicznych terminach, jak majówka – bez względu na to, czy spędzacie ją w Polsce, czy za granicą, z wypoczynkiem ma to często kilka wspólnego.
Weźmy ikonę regionu – słynną ścieżkę rowerową z Limone sul Garda. Tę zawieszoną nad wodą niczym estakada, z fantastycznymi widokami na jezioro i góry. Widzieliście ją pewnie na tysiącu zdjęć. Ale tego, czego nie widać na Instagramie, to fakt, iż ta ścieżka… jest ślepa. Kończy się znakiem zakazu wstępu, a dalej zieje przepaść. Więc jeżeli przypłyniecie do Limone promem, jak robi to większość turystów, i ruszycie w stronę Rivy, to cała „magiczna” trasa zajmie wam może 20 minut w jedną stronę. Koniec. I pytanie: czy warto przejechać dla tych 20 minut tysiąc kilometrów?
Decyzję zostawiam Wam. Podpowiem tylko, iż jeżeli nie macie ciężkiego elektryka, można nieoficjalnie przenieść rower przez barierkę i pojechać dalej. Ale uwaga – ta dalsza trasa prowadzi przez tunele wykute w skale, bez pobocza, z ruchem samochodowym. choćby miejscowi ostrzegają przed jazdą wzdłuż Gardy właśnie ze względu na te tunele. Solidne oświetlenie – z przodu i z tyłu – to absolutna konieczność. I stalowe nerwy, bo włoscy kierowcy mają swoją własną definicję „bezpiecznej odległości”.
Z drugiej strony – od strony Rivy też wybudowano piękną ścieżkę rowerową. Wykorzystano przy niej starą drogę tuż nad wodą. I… tak, zgadliście. Ten fragment także kończy się stalowymi prętami. jeżeli macie gravela – da się to jakoś pokonać. W przeciwnym razie znów – tunele.
Ale wszystko się zmienia, gdy traficie tu poza sezonem. My zostaliśmy specjalnie dłużej, i już w niedzielę wieczorem – na koniec majówki – tunele z Torbole w stronę Malcesine były zdecydowanie bardziej znośne. I znów przekonaliśmy się, iż poza RIVĄ, która jest tu turystycznym centrum wszechświata, okolica jest równie ciekawa, a znacznie mniej zatłoczona. Arco wieczorem i pizza w Pace? Strzał w dziesiątkę. choćby powrót w deszczu, z włączonymi lampkami po ścieżce rowerowej z Arco do Torbole, miał swój urok.
I teraz sedno: jeżeli chcecie naprawdę doświadczać, a nie tylko „zaliczać”, nie wybierajcie się w najbardziej oblegane miejsca w szczycie sezonu. I nie liczcie na to, iż odkryjecie coś wyjątkowego tam, gdzie było już pół Instagrama. Bo choćby najpiękniejsze miejsce traci urok, gdy przykryje je tłum.
Zanim więc wybierzecie kierunek, sprawdźcie, co kryje się za kadrem – choćby u nas.
Co nie zmienia faktu, iż trasa, którą zrobiliśmy, była fantastyczna.
Można ją zacząć z niemal dowolnego punktu na trzydziestokilometrowej rundzie: Riva, Torbole czy Malcesine, gdzie śpimy naszym kamperem. Plan jest prosty – robicie pętlę Riva–Torbole–Malcesine, wsiadacie z rowerami na prom z Malcesine do Limone (koszt ok. 10 euro z rowerem), a potem wracacie tą słynną ścieżką – z przerwami na tunele – z powrotem do Rivy.
Oczywiście po drodze – kawa i lody. Bo jesteśmy we Włoszech.
Czy warto? Zdecydowanie tak.
Ale najlepiej – poza weekendem.