Kiedy pierwszy raz zobaczyłem na stronie SMB informację o „czynie społecznym” organizowanym przez Trójmiejski Park Krajobrazowy i Nadleśnictwo Gdańsk, pomyślałem, iż to żart. Plakat reklamujący akcję usuwania nielegalnych singletracków wyglądał jak prowokacja. Ale potem doczytałem całość – i przestało być śmiesznie.

W sobotę, 27 września, Park wraz z nadleśnictwem zapraszał mieszkańców do społecznej akcji likwidowania rowerowych tras w lesie. Przepraszam, iż piszę o tym dzień później – byłem akurat zajęty kopaniem singla w innym miejscu. I przy okazji mijaniem harwesterów, które robiły w lesie prawdziwe spustoszenie.

Na tym tle pomysł Parku Krajobrazowego i nadleśnictwa brzmi jak wyjątkowo kiepski żart. I to taki, z którego nikt się nie śmieje. Każdy, kto regularnie bywa w polskich lasach, widzi doskonale skalę zniszczeń, jaką zostawia po sobie gospodarka leśna. W porównaniu z tym rowerowe ścieżki to tylko zmarszczka na grzbiecie słonia.

Dziesiątki, a czasem setki rowerzystów budujących lub jeżdżących po singlach nie są w stanie wyrządzić takich szkód, jakie powoduje jeden przejazd harwestera. I to choćby bez wycinania drzew – wystarczy, iż maszyna po prostu przejedzie przez las.
Oczywiście, Lasy Państwowe i osoby zarabiające na sprzedaży drewna zawsze znajdą wytłumaczenie. To gospodarka leśna. To troska o środowisko. To dbanie o las. Tylko iż w praktyce właśnie tak ta gospodarka wygląda.
Dlatego pomysł czynu społecznego usuwającego singletracki brzmi jak plucie ludziom w twarz. jeżeli ktoś naprawdę uważa, iż rowerzyści są problemem, niech spojrzy na zryte przez ciężki sprzęt połacie lasu. I niech spróbuje pokazać podobne zniszczenia wyrządzone przez tych, którzy łopatą wykopali ścieżkę.
Tekst i zdjęcia: Grzegorz Radziwonowski