Czy koszmarna pogoda majowy weekend zepsuła widowisko? Na pewno utrudniła kibicowanie. Tym niemniej Szczyrk i Bielsko-Biała znów zdały egzamin. Były tłumy, świetne ściganie, zwycięstwo Sławka Łukasika w enduro. Mamy się z czego cieszyć. Puchar świata w kolarstwie górskim w Polsce to fakt. I wypada tylko przyklasnąć tym, którzy się do tego przyczynili, iż się u nas znalazł.
Ale mój odbiór samej imprezy nie był jednoznaczny. Tym bardziej, iż mam porównanie z innymi imprezami, gdzie jeździ się na rowerach. I niekoniecznie Puchar Świata i wszystko co związane z UCI należą do moich ulubionych eventów. A w kolarstwo górskie włączył się jeszcze Warner Bros. Discovery, który nabył prawa do transmisji, co niesie ze sobą konsekwencje. I to widać. Widać w postaci i tego jak relacje wyglądają w internecie, jak i wygląda kibicowanie na miejscu.
Być może wspomniana pogoda ma wpływ na mój odbiór. Nie mam co do tego wątpliwości. A jednocześnie proste porównanie choćby z edycją z ubiegłego roku powoduje, iż łezka się lekko w oku kręci. Bo jest coś głęboko dziwnego w tym całym cyrku na poziomie Pucharu Świata MTB. Niby wszystko dzieje się na żywo i widzimy to bezpośrednio w telewizji. Ale wystarczy być na miejscu obok bramki startowej, by się przekonać, iż transmisja wcale nie jest na żywo, tylko przekazywana jest z lekkim opóźnieniem. Dokładnie takie wrażenie odgrodzenia od atmosfery wyścigowej miałem podczas tegorocznej edycji, która pod względem sportowym była bardzo dobra. Zmienna pogoda tylko podkręcała emocje, a i tak jak zwykle wygrał najlepszy.
Co nie zmienia faktu, iż z zapartym tchem kibicowaliśmy kolejnym startującym. Trzymając kciuki także za chmury, żeby akurat ulubieńcom nie sypały śniegiem w oczy. I być może to te ciemne chmury i zacinający deszcz spowodowały, iż w niedzielę widzieliśmy mniej.
Kowal na kole kontra zimny kosmos
A może to wrażenie wynika jeszcze z innego porównania? W sobotę byliśmy na kameralnym wyścigu Ultra Wyzwanie Kowala. Kowala na kole w Koszęcinie, gdzie panowała rodzinna atmosfera. W zestawieniu z kuźnią i płonącym paleniskiem świat Pucharu Świata to jest po prostu kosmos. Zimny kosmos.
Nowe padoki, nowe granice
Jednocześnie przejście po padokach teamów było jakże inne niż w roku ubiegłym, bo choć minął tylko sezon, to zmieniło się naprawdę sporo. W środku w sterylnych warunkach pracowali mechanicy. Przypominało to bardziej warsztat z niemieckiej reklamy, niż zaplecze walki w błocie.
Faktem jest, iż to odgrodzenie, a adekwatnie szczelne zamknięcie, powodowało, iż nie dało zobaczyć się niemal nic.
Od błota do barier
UCI nigdy nie było szczególnie przyjazne, jeżeli chodzi o współpracę z mediami. Mnóstwo formalności, które trzeba było dopełnić, powodowało, iż powstawała ściana, czasami trudna do przebycia. To odczuwalne szczególnie wtedy, gdy człowiek interesuje się szosą i wyścigami szosowymi. Odczuwalne także na poziomie dostępu do zawodników.
Takiego Nino Schurtera bez problemu można było zaczepić i z nim pogadać. A jeżeli chciało się porozmawiać z zawodnikiem szosy, standardowo jak spod ziemi wyrastał dyrektor sportowy pilnujący tego co powie. MTB od zawsze było bliżej ludzi i ziemi. Jakby ta bliskość kurzu i błota robiła różnicę w stosunku do sterylnej szosy. A teraz odniosłem wrażenie, iż Puchar Świata, szczególnie ten zjazdowy, idzie w podobnym kierunku co szosa.
Bo w tle są korporacje takie jak UCI i Warner, które z kolarstwa i jego dyscyplin uczyniły produkt marketingowy. To ma się sprzedać. Nieistotne są przy tym kibice i amatorzy. Liczy się abonament, który płaci się za dostęp do relacji z zawodów. Albo pieniądze, które kasuje UCI od wszystkich możliwych sponsorów.
Amator? Proszę się nie zbliżać
I nagle okazuje się, iż to kolejna dyscyplina, w której amator, czyli ta krew z krwi każdej dyscypliny, już kilka ma do powodzenia. To samo zaczyna się dziać z enduro, które w błyskawicznym tempie się profesjonalizuje. Są jeszcze zawody dla amatorów, gdzie duch żyje, ale na poziomie Pucharu Świata panuje ekstremalnie ostra rywalizacja.
Co ciekawe, ta kanalizacja dyscypliny dotyczy także mediów. Dostęp do zawodników i sprzętu mają tylko ci najwięksi. Pinkbike nie ma problemu z pokazaniem nowego sprzętu tam, gdzie my jako ci mali nie możemy wejść. Ba, choćby coś, co do tej pory było dużo łatwiejsze i w innych dyscyplinach przez cały czas jest możliwe, tu spotyka się z ograniczeniami.
Efekt? Duże media produkują 20 czy 30 postów z weekendu, masa informacji o niczym. Tyle, ze po liczbie komentarzy widać, ze ludzi to nie interesuje.
Chcieliśmy jako media wziąć udział w zawodach enduro, oczywiście w wersji amatorskiej, ale po konsultacji z organizatorami okazało się to niemożliwe. Na takich grawelach dla porównania, czy w maratonach, przez cały czas bezpośredni reportaż uczestniczący jest możliwy.
Jeden czeski namiot
Jestem ciekawy, czy kolejne imprezy i lata potwierdzą te moje wrażenia, które być może są ulotne. Widzę teoretyczne zmiany na lepsze. System porządkujący kwalifikacje, który podnosi emocje. Ale też dostrzegam drugą stronę związaną z tym, kto w ogóle może startować w Pucharze Świata.
Parking, na którym staliśmy w ubiegłym roku, był przeznaczony dla tzw. prajwaterów. Zawodników prywatnych, którzy eliminowali się do Pucharu Świata. W tym roku ten parking, który jeszcze chwilę temu tętnił życiem, był pusty. Ostał się jeden czeski namiot.
W płatnej TV Puchar Świata wygląda super. A Warner ma pewnie policzone, choćby jeżeli zostanie 20% widzów darmowych relacji Red Bulla wyjdą na swoje. I przez kilka lat biznes będzie się kręcił.
A potem kontrakt na relacje się skończy i dyscyplina zostanie sama za zbudowanym murem. Ciekawe, czy po drugiej stronie kogoś będzie to jeszcze interesować?