Test Fantic Rampage 1.2 doping zalegalizowany

magazynbike.pl 2 miesięcy temu

„Dawno, dawno temu, gdy jeszcze miałem więcej czas na jazdę na rowerze…” Tak pewnie wielu z was mogłoby zacząć swoje wspomnienia z epickich czasów trenowania, a przynajmniej częstego kręcenia pedałami. Ale nie lękajcie się, jest metoda, by te czasy powróciły i to bez wyrzeczeń w postaci wstawania o 5 rano, gdy jeszcze inni smacznie śpią. To zakup elektryka takiego jak Fantic Rampage.

Zanim przejdę do opisu sprzętu – zawsze możecie najpierw obejrzeć film! – przyznam się, iż z Fantikiem miałem lekki problem. Bo po pierwszej jeździe nie byłem pewien, dla kogo jest przeznaczony. A potem mnie olśniło – to rower dla takiego starego cross-countrowca jak ja! jeżeli więc identyfikujecie się z grupą docelową w lajkrze, tudzież kiedyś w lajkrze dobrze się czuliście, ten rower pozwoli znów poczuć się wam, „jak za dawnych lat”. Na pewno znów złapać wiatr w żagle (nieważne iż elektryczne), a może poczuć chęć na zbudowanie kondycji? Fakty są jakie są, wszyscy jesteśmy zalatani i nie mamy czasu, a Fantic to idealny rower, który w nieinwazyjny sposób pozwoli wrócić do regularnej jazdy. Bez dźwigania potężnych, elektrycznych enduro i bez wjeżdżania w wymagający teren. Nie każdy chce i lubi od razu być zjazdowcem.

Po tej konstatacji wszystko ułożyło mi się w logiczną całość – Fantic Rampage to po prostu rower XC, tyle iż wyposażony we wspomaganie, czyli legalny doping. Wszystko zostało podporządkowane jednemu celowi – choć jest elektryczny, ma jeździć jak rasowy rower do ścigania. I tu firma wykazała się godną podziwu konsekwencją, bo w konstrukcji wokół silnika pasują wszystkie elementy układanki.

Konsekwentny dobór komponentów

Trudno adekwatnie znaleźć w ogóle inny podobny rower, bo Fantic Rampage 1.2 w najwyższej wersji wyposażenia Factory waży według producenta tylko 15,5 kilograma. A mamy do czynienie z fullem o skoku 120 mm z przodu i z tyłu. Tyle, iż w całości z karbonu. A Fantic umie w rowery, tak jak wcześniej umiał w motocykle, bo istnieje od 1968 roku. Tu kłania się własny dział projektowy w miejsce zamawiania ramy z gotowego, azjatyckiego katalogu. Jako jedna z pierwszych marek z branży tradycyjnych dwuśladów z silnikiem spostrzegł nowy trend „elektryfikacji”, prezentując własną koncepcję maszyn, które od razu wyróżniały się oryginalnością. Dokładnie to samo jest z naszym testowym Rampage, gdzie przez cały czas widać motorowe geny, choćby w kształcie główki sterowej. Albo w sprytnym ograniczniku ruchu widelca pod ramą.

Pod względem zawieszenia jest nowocześnie, w zgodzie z aktualnymi trendami – tył to jednozawias bez dodatkowych przegubów w okolicach haków, ich rolę pełną elastyczne fragmenty tylnych widełek. Dokładnie tak, jak w typowych w tej chwili rowerach XC.

Haki są zgodne oczywiście ze standardem UDH, co powoduje, iż są przygotowane na przyszłość i akceptację różnych napędów, od razu, tak jak w zestawie, możemy mieć przerzutkę Transmission, w wersji Race to Sram GX (to, iż tu nie jest to typowy AXS z baterią to inna sprawa – sprytnie połączono ją kabelkiem z centralną baterią!). Jak przystało na rower do długich dystansów w ramie mieszczą się dwa bidony.

No i mamy kokpit! Nie tylko mostek ma -17 stopni, a całość jest karbonowa i jednoczęściowa, ale w dodatku zmieszczono na niej oprócz manetek do zmiany biegów i sztycy, także sterowanie wspomaganiem i blokadę zawieszenia – to grip po lewej stronie.

Jeśli chodzi o wybór zawieszenia, to chciałoby się powiedzieć klasyka XC – bo z przodu mamy SIDa i SIDLuxa z tyłu. Obydwa dają po 120 mm skoku, ale, tak jak już wspomniałem, mogą być zblokowane w całości.

Co może bardziej pasować do XC niż Maviki Crossmax? Tu mamy zgrabną wersję aluminiową, nazwaną SL S 29, z pracowicie wybranymi, tak charakterystycznymi dla marki obręczami i zgrabnym logo. A na to nałożono najmodniejsze chyba w tej chwili opony do ścigania czyli Pirelli Scorpion XC RC, w wersji ProWall. Na tak zarysowanym tle nie zdziwi was też prawdopodobnie obecność Magury. Ba w racingowej wersji z czerwonymi dodatkami MT8 Pro. Ciekawostka to fakt, iż tarcze to włoski Braking S3 Battfly i mają 180 mm średnicy.

Kompletny rower w takiej specyfikacji, bez pedałów, waży … 16,5 kg.

Geometria z zadziorem

Nie da się zrobić elektryka o klasycznej geometrii XC? Potrzymaj mi… iso! Mamy nie tylko odwrócony mostek i radykalnie niską główkę sterową – 105 mm w testowanym rozmiarze M, ale i krótki tył, wynosząc 430 mm, jak i niewielki Reach (zasięg), który liczy 442 mm dla tej samej wielkości. Także kąty są dość ostre, widelec ugina się pod kątem 66,5 stopnia, podsiodłówka 74 stopni. Tu nie ma mowy o tak modnej w tej chwili progresji czy wypłaszczeniu, to wymiary sprawdzone przez setki – nie tylko włoskich zresztą – zawodników.

Silnik TQ HRP50

No i serce roweru, czy raczej wspomagania, czyli silnik TQ. Technologia „harmonic ping ring” czyli przekładnia harmoniczna w środku sprawia, iż jest bardzo mały i lekki, a jednocześnie cichy. Co prawda też słabszy, bo maksymalnie osiąga 50 Nm momentu obrotowego, ale też rekompensuje to niemal bezgłośną pracą – przy tym napędzie naprawdę można zapomnieć, iż się ma w ogóle silnik.

Do lekkiego silnika dodano też lekką baterię o pojemności 360 Wh, która kryje się w środku ramy, ale może być też wyciągnięta do ładowania w razie potrzeby. To akurat nietypowe, bo wiele firm ukrywa ją na stałe. Baterię można też rozszerzyć o tzw. range extender, czyli dodatkową baterię o pojemności 160 Wh. Podłącza się ją wygodnie do portu ładowania i zajmuje miejsce jednego z bidonów.

Całość obsługuje się dzięki manetki na kierownicy i minimalistycznego wyświetlacza na rurze górnej ramy. Prosto i funkcjonalnie.

Jak jeździ Fantic Rampage 1.2

Na zdjęciach i w video widzicie trasy na „naszej” Raduni, zdecydowanie enduro, ale roweru używałem też zgodnie z przeznaczeniem, na czymś co bardziej przypomina typowe XC. Pierwsze jazdy odbyłem na dobrze znanych mi szlakach Singltraka pod Smrekiem, w ciągu dwóch dni pokonując większość pętli po obydwu stronach słynnego centrum tej miejscówki (polecam kamping!), poprawiając w finale Zajęcznikiem po polskiej stronie. Rower wcześniej ustawiłem tylko pod siebie, dbając o odpowiednie ciśnienie w amortyzatorach i możliwie niskie ciśnienie w oponach. To istotne, bo te mierzą tylko 2,2 cala szerokości, więc nie można przesadzić w dół.

No i pierwsze wrażenie jest takie, że… wsiadłem na klasyczny rower XC! Co oznacza pochylenie pleców, choćby w najwyższej pozycji kokpitu, bez wyciągania podkładek spod mostka. Przekłada się to na odpowiednią efektywność pedałowania, ale i złożenie ciała „do ataku”, co łatwo się zapomina rozleniwionym enduro, ale i na szczęście i łatwo przypomina. Nic dziwnego, iż po trasach niebieskich błyskawicznie trafiłem na czerwone i czarne. Ale powiedzmy sobie szczerze – nie ma naprawdę trudnych oficjalnych tras pod Smrekiem, różnią się tylko prędkościami z jakimi da się je przejechać i ewentualnie ekspozycją. Najważniejsze jest jednak to, iż na tym rowerze choćby te odcinki, które zwykle są nudne, bo za płaskie, to także flow! I nagle okazuje się, iż tej przyjemności trzymania sprzętu „pod gazem” jest dwa razy więcej jak zwykle, bo i w górę i w dół. Dość powiedzieć, iż ulubioną pętlę, sięgającą Hejnickiego Grzebienia i tamtego czarnego singla zrobiłem w 1:15 h, zamiast zwyczajowych 3 godzin! Wszystkie asfaltowe odcinki, na czele ze słynną asfaltową agonią, przelatuje się błyskawicznie, zjazdy zgarniając jak wisienką na torcie!

Zjazdy to inny temat. Niby chcieć znaczy móc ale… tu trzeba też umieć, to oczywiste. jeżeli lubicie jazdę XC one także będą możliwe, ale założenie to fakt odpowiedniego doświadczenia, by opanować rower z radykalnie niskim przodem. Sytuację ułatwia oczywiście dropper, ale nie ma się co łudzić – enduro to nie jest!

Zasięg? Na identycznym silniku i baterii, ale na odrobinę cięższym rowerze, zrobiłem 1400 metrów w pionie, przy zastrzeżeniu, iż używałem minimalnego stopnia wspomagania z trzech dostępnych. Ten rower jest lżejszy, więc wynik w granicach 1500 metrów uważam za możliwy. jeżeli jednak użyjecie wspomagania z pełną mocą, podkręconego też w appce – a należy to zrobić – możecie spodziewać się podjazdu w granicach 700 metrów. W przypadku TQ nie chodzi jednak o to, by zawsze używać tego full power, tylko by przez cały czas czuć się, jak na rowerze analogowym, płynnie ją dozując. Realistycznie rzecz biorąc wycieczki ok. 1000 metrów, z rozsądnym wykorzystywaniem różnych stopni mocy, są możliwe. A gdy z powrotem „urośnie wam łyda” więcej! Podpowiedź – wyświetlacz pozwala pokaywać moc własną i silnika. Zawsze można sprawdzić, jakie robi się postępy.

Kolejny poziom

Fantic na tej samej ramie ma też wersje Rampage oznaczone 1.4, czyli z widelcem o większym skoku, wynoszącym 140 mm, ale wariant 1.2 pod wieloma względami jest koncepcją skończoną i kompletną, ją też polecam. Rama jest bowiem ta sama, dłuższy widelec w tym przypadku kilka wnosi. jeżeli szukacie roweru większego i cięższego, typu full power, tu Fantic także ma odpowiednie propozycje, sprawdźcie np. serię XTF, gdzie dostaniecie też większą baterię itd.

A ten model, z silnikiem TQ, który nie dość iż jest cichy, to jeszcze działa w nienarzucający się sposób, powodujący iż zupełnie się o nim zapomina. Tym samym lekki Fantic 1.2 jest w tej chwili rowerem, który w najdoskonalszy sposób ucieleśnia ideę roweru przyszłości, w którym nie będziemy się zastanawiać, czy to elektryk czy nie. Bo wszystko zmierza w tym kierunku, prawda?

Czy to rower idealny? Oczywiście iż nie. Wymaga bowiem przez cały czas umiejętności, by na nim jeździć, trudno go więc go polecić każdemu. Zrobiłbym też drobne poprawki na kokpicie, typu przesunięcie manetki do TQ do środka, by łatwiej było sięgać do tej do sztycy. Ale już np. zakładanie szerszych opon konieczne nie jest, bo ten rower jest spójny, zgodni z filozofią XC. A iż na dopingu, no coż… Ten jest legalny!

Testowany Fantic Rampage 1.2 Race kosztuje 8299 Euro, wyższy 1.2 11590 Euro. Seria 1.4 startuje od modelu Sport i 5490 Euro.

Strona producenta: fantic.com kontakt w Polsce [email protected]

Idź do oryginalnego materiału