
Od początku mówiłem, iż zmiany w zasadach sortowania odpadów sprawią, iż wrócimy do punktu wyjścia i lasy znów będą zaśmiecone. Ostatnia wizyta w Punkcie Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych z pięcioma workami odzieży uzmysłowiła mi, iż to wszystko nie ma sensu.
Od stycznia tego roku zmieniły się zasady segregacji odpadów. Ustawodawca doszedł do wniosku, iż zmieni zasady wyrzucania wyrobów tekstylnych. Do tej pory wyrzucane były do odpadów zmieszanych, po zmianach każdy taki odpad musi trafić do PSZOK. Od razu eksperci sugerowali, iż to strzał w stopę, iż to zahamuje coraz lepszą segregację przez naszych rodaków. Nie protestowaliśmy, gdy lata temu rząd zamienił 3 pojemniki do segregacji na 5, bo było to logiczne, ale zmiana zasad segregacji odzieży była dziwna i kompletnie nieprzemyślaną. Miałem przeczucie, iż rządzący jak zwykle wylewają dziecko z kąpielą i nowe zasady zniechęcą do wypełniania swoich obowiązków wobec planety. Swoją teorię zweryfikowałem, gdy musiałem udać się na PSZOK.
Pojechałem oddać odzież na PSZOK. Następnym razem pojadę do lasu
Nastał czas wietrzenia garderoby, wyrzucania rzeczy, w które na pewno się już nie zmieszczę, chociaż od dobrych kilku lat liczę na cud. Zapakowałem łącznie 5 worków z odzieżą i postanowiłem oddać je na PSZOK. Wiem, iż jest Vinted, ale ubrania były stare, w średnim stanie, a mi nie chciało się zostawać z nimi na kolejne kilka tygodni potrzebnych do sprzedaży chociaż części odzieży. Dlatego zapakowałem wszystko w worki i pojechałem do jedynego punktu PSZOK działającego w moim mieście, odległego o jakieś 15 minut drogi samochodem.

Początek nie zapowiadał się źle, miły pan zapytał mnie o to, co chce oddać i ile tego mam, uznał, iż w takim razie wygodniej będzie wjechać na wagę samochodem, w którym był mój pakunek. Odstałem swoje w kolejce, zaczynałem się denerwować, ale w końcu planeta płonie, trzeba jej pomóc. Zważyliśmy samochód, więc spytałem co dalej – miałem udać się do innej części PSZOK, następnie wyładować tam worki, wrzucić je do odpowiedniego kontenera, a nastepnie wrócić na wagę na ponowne ważenie. Matko boska, co tu się dzieje? Liczyłem na to, iż całą sprawę załatwię w kilkanaście minut, a tymczasem w upale spędziłem ponad godzinę na terenie PSZOK, bo nie tylko ja wpadłem na pomysł oddania swoich odpadów tego dnia. Ot, takie uroki jedynego punktu na 400 tys. mieszkańców.

Wykonałem polecenia, zważyłem ponownie samochód, miły pan zapisał wynik, żeby uzupełnić odpowiednie rubryki w swoich dokumentach, a ja mogłem wracać do domu. Byłem zirytowany, zły i brzydki, jak klasyczny bohater westernów. Stoczyłem walkę z biurokracją, która jest oderwana od rzeczywistych potrzeb obywateli. Zadzwoniłem oburzony do żony, iż następnym razem pojadę do lasu i moja noga więcej nie postanie na PSZOK.

Najgorsze jest to, iż powinienem wyrzucić odzież do lasu, albo spalić ją w najbliższym możliwym miejscu, tak jakby zrobił to przeciętny Polak, który natrafia na takie problemy. Tymczasem stoję na stanowisku, iż nie ma sensu niszczyć niepotrzebnie planety, a za wyrzucanie śmieci do lasów skazywałbym na publiczne batożenie. Dlatego za parę miesięcy znowu przejdę ponownie przez upokarzającą procedurę oddawania ubrań na PSZOK.
Zapytacie, a co z ludźmi, którzy nie mają samochodu? To proste, nie dadzą rady przywieźć tylu worków w rękach, więc ich pakunki będą ważone na innej wadze, ale i tak będą musieli odbębnić swoje. Tak czy inaczej, stracą czas. Dlatego segregacja nie ma sensu w takim wydaniu.
Co jest do poprawy? Wszystko
Cały problem z recyklingiem polega na tym, iż jest przerzucony na konsumenta, a nie na producenta, który powinien organizować miejsca zbiórki i może kilka razy zastanowiłby się nad tym, co wytwarza. Najczęściej wyrzucam plastiki, to ile tego jest produkowane, to głowa mała. Z odzieżą jest trochę trudniej, ale również widziałbym konieczność utworzenia punktu przyjmowania zużytych tekstyliów w każdym sklepie danej marki. Prosto, gwałtownie i wygodnie. Oczywiście oznaczałoby to przerzucenie kosztów na producentów, a wszyscy wiemy, iż takim nigdy włos z głowy nie spada. Dlatego musimy się teraz męczyć i udawać do PSZOK-ów, których jest po prostu za mało. Lublin ma jeden taki punkt, a ma 400 tys. mieszkańców. Powiedzieć, iż to żart, to nic nie powiedzieć.

Gdy wprowadzano przepisy mówiono, iż przeciętny Europejczyk co roku kupuje 26 kg ubrań, z czego aż 87 proc. jest albo spalanych, albo składowanych na wysypiskach. Tylko 22 proc. poddane jest selektywnej zbiórce, a tylko 1 proc. recyklingowi. Tylko czy to naprawdę wina konsumentów? To producenci wytwarzają olbrzymie ilości ubrań niskiej jakości, które gwałtownie się zużywają i wymagają zastąpienia nowymi. Model oparty na szybkiej produkcji i ciągłym wprowadzaniu nowych kolekcji napędza konsumpcję i generuje ogromne ilości odpadów. Dodajmy do tego wątpliwy skład produktów i mamy przepis na katastrodę.
Oczywiście każda i każdy z nas może coś zrobić, by zminimalizować ten negatywny wpływ na środowisko, np. rezygnując z kupowania ubrań słabej jakości, które po kilku praniach nadają się już tylko do wyrzucenia. Stawiajmy na takie, które przetrwają latami i którymi będziemy mogli podzielić się z innymi w ramach drugiego obiegu. Warto kupować rzeczy używane, ja również to robię – tak mówiła pół roku temu Anita Sowińska, wiceministra klimatu i środowiska
Pewnym ratunkiem jest mobilna zbiórka odzieży i tekstyliów, ale w Lublinie to kolejny dowcip. W każdą drugą sobotę miesiąca od lipca do grudnia przez godzinę można oddawać odzież do punktów, które ulokowane są na parking dużych sklepów. Godzina. Raz na miesiąc. Nie wyrobisz się? Jak mi przykro, jedź do PSZOK. Podobnie jest w innych miastach i to od początku punktowali eksperci. Rząd wie lepiej.
Jaki będzie efekt tych przepisów? Ludzie albo zaczną wywozić śmieci do lasu albo wyrzucać je gdzie popadnie, bo oddanie zużytej odzieży będzie wymagać zbyt wiele zachodu. I tym sposobem zrobiono problem w kwestii, która do tej pory funkcjonowała bez zarzutu. Brawo.
Więcej o segregacji przeczytacie w: