Święta i końcówka roku to ten moment, gdy wielu z nas robi podsumowania – często nie do końca chciane – i niemal automatycznie zaczyna planować kolejny sezon. Być może to kwestia większej ilości wolnego czasu, a może po prostu krótkiego dnia (nienawidzę!), ale i ja zadałem sobie to klasyczne pytanie: co się udało, co niekoniecznie i wreszcie – co dalej?
Bikejorning? Chyba jeszcze nie! Choć bieganie i jazda z psem na pewno!Są ludzie, którzy lubią powtarzalność. Ja niekoniecznie. choćby jeżeli moja praca z boku wygląda podobnie, bo pedałowanie przeplata się z pisaniem, to do życia potrzebuję nowych bodźców. Nowych miejsc, ludzi, rozmów. Pewnie też gadżetów – bo każdy facet lubi zabawki – i tak, już buduję rower na nowy sezon. A adekwatnie dwa.
Ale poczułem też coś jeszcze. Brakowało mi… ścigania.
To trudne do zdefiniowania uczucie, ale jeżeli ktoś je zna, nie trzeba nic tłumaczyć. Nie chodzi choćby o wynik. Chodzi o samo stanie na linii startu, o napięcie, rywalizację, o ten charakterystycznyy „szum” w głowie, to pewnie podniesione tętno. Ścigam się na rowerze odkąd pamiętam i choćby jeżeli rowery się zmieniają, to ta potrzeba zostaje.
Andaluzja – podróże też w planach, rok zaczyna się w styczniu znów w HiszpaniiZresztą, obserwując swoją drogę – i drogę wielu osób, które spotkałem po drodze – widzę pewien schemat. Najpierw XC, bo nic innego nie było. Potem maratony. Później enduro. A dziś… gravele. Chyba każdy, kto robi coś długo, w pewnym momencie chce spróbować czegoś nowego.
Ostatni rok przyniósł jednak jeszcze jedną refleksję: jestem wolniejszy niż kiedyś. Czasu nie da się oszukać – młodszy nie będę, tego nie potrafi choćby Elon Musk – ale można zmienić perspektywę i sprawdzić, co da się z tym zrobić.
I tu po raz pierwszy w moim stałym planie tygodnia pojawiła się… siłownia. Tak, człowiek zawsze wiedział, iż trzeba. Ale jak to zwykle bywa – ciągle coś było ważniejsze. Aż na mojej drodze pojawił się Artur Zdzierżyński i Studio Regeneracja, które objęło nas czułą, ale przede wszystkim fachową opieką.
Równolegle rozpocząłem sezon z planem treningowym opartym o AI – Join Cycling. Z tego będzie osobna recenzja, ale na razie mogę powiedzieć jedno: start jest obiecujący. Choć nie nazwałbym go lekkim!
Feel the flow…. a to flow jest zawsze lepsze jak jest forma. Tu w Finale, na pewnej znanej trasie (i za dużym rowerze)Podstawowym celem jest powrót do formy. Tyle iż „forma” to pojęcie tak ulotne, iż w moim przypadku potrzebuję konkretów. A konkrety mają postać startów.
Kalendarz na przyszły sezon już od dawna wypełnia się obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi, więc zostało tylko – albo aż – wpasować się pomiędzy nie. I wtedy przypomniałem sobie o Rozgrzewce Polish Bike Tour, wybór oczywisty i świadomy, skoro w okresie mamy patronat medialny nad całym cyklem. Startowaliśmy w niej już dwukrotnie i obok wiosennych Lewińskich Szutrów stała się małą, wczesnosezonową tradycją. Nazwa jest trafiona w stu procentach – to jeszcze nie szczyt formy, ale już moment, gdy mięśnie zaczynają piec.
Przypomniałem sobie też, iż na ostatniej edycji kręciłem film, który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Postanowiłem do niego wrócić. Efekt montażu – pierwszy raz w DaVinci Resolve, bez fajerwerków – możecie zobaczyć na bike’owym Facebooku (tutaj link). Na szczęście nie pamiętam już dokładnie, jak bardzo wtedy zmarzłem.

Dlaczego w ogóle Polish Bike Tour? Bo to gravel. A gravel to jazda w terenie, poza ruchem ulicznym, czasem z wymagającymi technicznie fragmentami. Do tego dystanse, które po prostu mi odpowiadają. Nie nazwę tego ultra – to, co preferuję, nie przekracza 200 kilometrów. Zauważyłem bowiem, iż po około czterech godzinach pedałowania zaczynam się nudzić.
Jednocześnie dystanse są na tyle długie, iż poziom satysfakcji jest wysoki, a zmęczenie adekwatne. Noga nie swędzi.
Prawdziwe ultra, liczone w setkach kilometrów, do tej pory zawsze kończyło się u mnie kontuzją po około 300 km. Pomorska 500 – najgorsza edycja, błoto po deszczach, koszmar. Carpatia Divide – największe góry na początek i kolana, które nie były zachwycone. Moje stawy tego nie lubią, choć wciąż łudzę się, iż jeszcze kiedyś będzie mi dane.
Dlatego, planując kolejne starty, w pierwszej kolejności będę brał pod uwagę imprezy Polish Bike Tour. Do tego na pewno enduro – dla odświeżenia skilla – oraz krótsze ściganki gravelowe, szczególnie te, na które nie trzeba jechać pół Polski samochodem (pozdrawiam Kowala na Kole!). I… powrót do XC, wznów w PBT, skoro ma być! Wyścigi mają być krótkie, więc czasowo powinno spasować do reszty.
Sezon zaczyna się dla mnie nietypowo, bo styczeń spędzamy na zgrupowaniu w Hiszpanii, w okolicach legendarnego Calpe, korzystając z gościny pego.cc. Dla mnie samego to może nie jest aż tak duże zaskoczenie, ale istotna jest rezygnacja z Rapha Festive 500, które robiłem już trzykrotnie.
Z jednej strony trochę szkoda mi było czasu spędzonego z bliskimi, z którymi ze względu na odległość – drugi koniec pPolski – widuję się rzadko. A z drugiej plan treningowy Join Cycling zakłada krótsze jazdy – na razie do dwóch godzin – z interwałami, które trudno sensownie zrealizować na zewnątrz. Przeplatam to wypadami w teren, takimi jak ostatnia miejscówka pod Białymstokiem (powyżej). Też odwiedzona po raz pierwszy. Już czuję, iż te zmiany działają na mnie ożywczo.
I właśnie o to chodzi. To nie są postanowienia noworoczne. To jest plan gry.
Tekst: Grzegorz Radziwonowski
Zdjęcia: Piotr Kunc, Justyna Jarczok, Grzegorz Radziwonowski








