Moje skojarzenia? Ortlieb to stuprocentowa wodoodporność, 5 lat gwarancji na produkty i wszystko Made in Germany. Plus oczywiście charakterystyczne, czerwone sakwy. Tyle, iż ten niemiecki brand od dłuższego czasu to coś więcej niż worki przytroczone do bagażnika. Mogłem się o tym przekonać, odwiedzając kwaterę główną w Heilsbronn koło Norymbergi. A potem przekonać się w grudniową noc, czy ta wodoodporność to nie przechwałki.
Niezbyt udane wakacje
Funny fact – czy wiedzieliście o tym, iż Ortlieb gwarantuje wodoodporność wtedy, gdy charakterystyczne, rolowane zapięcie zostaje „zgięte” trzy razy? Albo o tym, iż firma powstała przez przypadek, podczas nie do końca udanych wakacji w UK? Ortlieb 40 lat istnienia obchodził w 2022 roku, ale powstanie firmy poprzedziła letnia wycieczka Hartmuta Orlieba do Wielkiej Brytanii. Która niekoniecznie kojarzy się z piękną pogodą. Pomysł na nowy produkt pojawił się, gdy przemoczony i zirytowany młody Hartmut, stojący na poboczu drogi zauważył ciężarówkę przykrytą brezentową plandeką. I stwierdził, iż materiał pokryty PVC może świetnie nadawać się na rowerowe sakwy. Jak pomyślał też zrobił i po powrocie, wykorzystując maszynę własnej mamy i dostępne akcesoria – haki do mocowania z marketu budowlanego – uszył pierwsze torby. A solidność konstrukcji pomogli mu testować znajomi, w tym wspinacze, bo w takim środowisku wówczas się obracał, błyskawicznie zainteresowani pojemnymi workami „do wszystkiego”
Powrót do teraźniejszości
Dziś firma to oczywiście nie tylko sakwy, choćby jeżeli nasze skojarzenia wędrują zwykle najpierw w tym kierunku. Dowód anegdotyczny ich popularności mogę przytoczyć sam. Dwa dni później, gdy w deszczu jechaliśmy przez Drezno, zrobiliśmy eksperyment, rozglądając się uważnie i wszystkie sakwy przytroczone do rowerów to były różne modele Ortlieba, tylko użytkownicy plecaków wyłamywali się z tej tradycji. w tej chwili Ortlieb zatrudnia koło 300 osób (w firmie… trafiłem na napisy po polsku!), także jej portfolio nieustannie rośnie, dobrym przykładem mogą być toby do bikepackingu. Kolekcja stale rośnie, pojawiają się nowe segmenty, niektóre powstają przez innowacje, jak sakwa i plecak w jednym Vario PS. Wszystko to znów sprowadza się do podstaw – „Made in Germany” i jakości, która powinna się z tym kojarzyć. To podejście można poczuć na każdym kroku, gdy wizytuje się fabrykę w Heilsbronn. Firma zazdrośnie strzeże przy tym swoich tajemnic, dlatego nie tylko rzadko zaprasza ludzi z zewnątrz do odwiedzania siedziby, ale także przed nami niektóre detale pozostałe ukryte. Z góry więc zastrzegam, iż o kilku rzeczach mogę opowiedzieć, ale już nie mogłem ich fotografować. Ba, także ja na żywo nie mogłem zobaczyć słynnego „spawania” materiału, którego dokonują roboty.
Na całe życie
Gwarancja, jakiej udziela firma, wydaje się być zaprzeczeniem dobrego biznesu, bo w dobie nieustannego namawiania do kupowania nowych rzeczy 5 lat wydaje się być wiecznością. Jednak klienci właśnie dlatego wybierają jej produkty, doceniając, iż w razie czego także po tym okresie niemal wszystko da się naprawić, bo Ortlieb oferuje specjalny serwis. Wymiana uszkodzonych zamków, albo pasków, czy łatanie dziur to typowe bolączki sprzętu męczonego przez lata, potem może służyć on przez cały czas – to także przykład świadomego dbania o środowisko. Przy okazji ta długowieczność produktu relatywizuje początkowy koszt zakupy produkty Made in Germany. Przy okazji uwaga – koszty naprawy są niewielkie, nie przekraczają kilkunastu euro, z firmą można kontaktować się też bezpośrednio i wysłać jej torbę czy plecak. Ortlieb gwarantuje też dostępność części zamiennych dla wycofanych produktów przez 10 lat od momentu wycofania.
Ścieżka kariery
Po to, by podobna wiara w trwałość produktu była możliwa, potrzebne jest odpowiednie przygotowanie, a przede wszystkim kontrola jakości. Tu nic nie jest zostawione przypadkowi. Ortlieb nie tylko sam wytwarza swoje torby, ale też maszyny do ich produkcji, sprowadza też komponenty do ich wytwarzania z Europy, dbając przy tym by pochodziły z firm także dbających o środowisko. Aż 90% wszystkich procesów, od projektowania po finalny wyrób, odbywa się na miejscu. A ja wiadomo kontrola jest najwyższym stopniem zaufania (to podobno akurat powiedzonko Szwajcarów, gdzie radary na wszelki wypadek często są przed i za skrzyżowaniem), więc ta zaczyna się już od dotarcia materiałów do zakładu. Tu wszystkie dostawy poddawane są próbom, polegającym na rwaniu, zginaniu, czy badaniu przepuszczalności. Po to, by produkt wyjściowy był odpowiedniej jakości. Maszyna na dole po lewej rozciąga fragment materiału aż pęknie, po prawej widać skrawki które były tysiące razy zginane.
Hartmut Ortlieb był niezadowolony z jakości zamków, jakie istniały na rynku, stworzył więc kolejną firmę Tizip, znajdującą się dosłownie za płotem. 200 metrów, jakie dzieli budynki, dwa razy dziennie pokonuje mały transporter, zostawiając minimalny ślad węglowy. Także komponenty z tworzywa, użyte w produktach Ortlieba, powstają w pobliskim zakładzie. Nie zdziwi więc was prawdopodobnie i fakt, iż już w tej chwili około 30 % energii potrzebnej do producji powstaje na miejscu z własnej instalacji fotowoltaicznej.
Zanim produkty Ortlieba zostaną pospawane z części – proces ten najczęściej nazywa się zgrzewaniem wysoką częstotliwością – najpierw zostają pokrojone. Tu także następuje optymalizacja, bo np. celowo używa się różnych technik, w zależności od potrzeb. Dlatego też cięcie strumieniem wody (po lewej na górze) funkcjonuje obok wykrawania wielotonową prasą i odpowiednimi ostrzami (odpowiednio po prawej), w tym pierwszym przypadku możliwe jest pokrojenie kilkudziesięciu warstw jednocześnie. Ciągłe doskonalenie procesu produkcyjnego to jedna z tajemnic sukcesu firmy, dlatego też o wspomniany spawaniu mogę powiedzieć tyle, iż dokonują go roboty. W przypadku prostych sakw jest to produkcja zautomatyzowana, bardziej skomplikowane maszyny są w stanie „spawać” różne produkty. Spawanie tego typu materiałów oczywiście wykonują inni na świecie, ale zwykle proces ten odbywa się manualnie, jeżeli w grę wchodzą bardziej skomplikowane kształty. Ma on tę zaletę, iż zapewnia idealną szczelność, lepszą niż klasyczne szycie a następnie podklejanie szwów.
Optymalizacja dotyczy także kolejnych etapów produkcji, gdzie stanowiska dwóch osób są najczęściej połączone, tak, żeby możliwe było wykonywanie dwóch czynności jedna po drugiej, np. szycie i przykręcanie elementów plastikowych. W ten sposób upraszcza się produkcję. choćby takie zdawałoby się drobiazgi, jak kolejność w całym procesie powstawania stanowią o wyjątkowości firmy i przyczyniają się do tego, iż trudno jest jej jakość skopiować.
A co jeżeli okaże się, iż w ramach kontroli jakości jednak niemal gotowy produkt jednak nie przejdzie przez surową kontrolę jakości? Tu także jest rozwiązanie – z niepełnowartościowych sakw powstają… torby na zakupy, które także cieszyć będą zdecydowanie dłużej niż jednorazowe reklamówki. Ciekawostka – dystrybutor może zamówić tylko ich ilość, nigdy kolor, co logiczne, bo nie są preodukowane specjalnie. Gotowe zaś już wyroby trafiają do magazynów wysokiego składowania, a następnie w świat, w tym oczywiście do Polski.
W deszczową, ciemną noc…
Jakość bikapackingowych toreb Ortlieba sprawdziłem już wcześniej, ale przyznać trzeba, iż niespełna 24-godzinna wyprawa po Frankonii pozwoliła ją po rak kolejny potwierdzić. Bo co mogło pójść nie tak, jeżeli planuje się bikepacking w grudniu w północnej Europie? Poza oczywistym deszczem i ciemnością wokół? Gdybyście mieli podobny pomysł, pamiętajcie, iż w Niemczech biwakować na dziko nie można, ale jak się bardzo chce to można, pod warunkiem, iż się nie rozbija namiotu. Magiczne słowo brzmi „maszt”, czyli wasze ewentualne schronienie nie może mieć elementu usztywniającego, który świadczyłby o tym, iż nie jest prowizoryczne. Biwibag jest więc ok, pewnie tarp między gałęziami także, ale przecież zatrzymaliście się tylko przypadkiem (jakby kto pytał), ze względów bezpieczeństwa.
Dlatego też naszym celem była oficjalna, otwarta wiata turystyczna, pozbawiona ogrzewania i elektryczności, ale za to z dachem i ścianami. I co najważniejsze z rusztem i miejscem na ognisko obok. Wszystko co potrzebne do jedzenia i spania przywieźliśmy ze sobą.
To oczywista oczywistość – cytując klasyków – iż w tych warunkach miejscowa kiełbasa z grilla i warzywa z folii oraz czekolada pieczona w bananie smakują najlepiej. Tego doznania nie jest w stanie zepsuć choćby siąpiący deszczyk. Przy okazji był to jeszcze jeden dowód na to, iż okoliczności się nie liczą, liczy się samo sedno – odpowiednie towarzystwo. Oraz wyposażenie. Jednak suche ciuchy, które można założyć przed snem, to luksus, z którego nie warto rezygnować.
Naszym gospodarzem podczas wizyty i miniwyprawy był PR & communications manager Ortlieba Peter Wöstmann (na zdjęciu po prawej, obok Core’go Bensona z bikerumor.com). Zdradzę małą tajemnicę – jest też wyśmienitym kucharzem!