Przez lata przyzwyczailiśmy się do jednego, bardzo wygodnego myślenia: rower górki to wolność. Wsiadasz na rower, wjeżdżasz w las, skręcasz w singla i jedziesz. Bez kas, bez biletów, bez bramek. Dlatego decyzja regionu Liguria o wprowadzeniu tzw. tesserino – obowiązkowej licencji na korzystanie z tras MTB dla nierezydentów – wywołała emocje. Jedni mówią o ograniczaniu wolności, inni widzą w tym sposób na utrzymanie tras, które od lat są intensywnie eksploatowane.

Liguria nie jest jednak wyjątkiem. Płatny dostęp do tras MTB funkcjonuje w wielu regionach Europy i świata, choć często występuje pod inną nazwą: bike pass, trail card czy MTB ticket. W Alpach – we Francji, Austrii czy Szwajcarii – dostęp do oficjalnych, utrzymanych sieci tras bywa biletowany niezależnie od korzystania z wyciągów. Podobnie w USA, gdzie wjazd na popularne systemy traili w miejscach takich jak Moab czy Sedona wymaga opłaty lub specjalnego pozwolenia. W tych przypadkach nie chodzi o samą jazdę w terenie, ale o korzystanie z zarządzanej infrastruktury sportowej.
Model liguryjski porządkuje te zasady na poziomie regionalnym. Artykuł, który zainspirował mnie do tego wpisu, znajdziecie tutaj – mtb-mag.com/la-liguria-ha-approvato-una-legge-per-il-tesserino-dei-biker/. O co w uproszczeniu chodzi? Gminy i stowarzyszenia mogą tworzyć konsorcja odpowiedzialne za utrzymanie, oznakowanie i promocję tras. Środki z licencji mają wracać bezpośrednio na szlaki – zarówno w postaci prac technicznych, jak i działań organizacyjnych. Co istotne, rozwiązanie nie obejmuje mieszkańców regionu ani szlaków pieszych.
Ale oczywiście dotyczy ewentualnie nas – a wiadomo, Polacy uwielbiają Finale. Choć niekoniecznie płacić.

A jak to wygląda w Polsce?
W Polsce podobny system formalnie nie istnieje i na razie trudno wskazać miejsce, w którym mógłby zostać wprowadzony wprost. Oficjalnych, w pełni legalnych sieci tras MTB wciąż mamy umiarkowaną ilość, a skala ruchu jest nieporównywalna z Ligurią czy Alpami. W tym kontekście myślenie o biletowaniu jazdy po trasach może wydawać się fanaberią.
Jego odpowiednikiem są dziś lokalne, dobrowolne opłaty – na przykład w formie opasek, jak w Srebrnej Górze. To model, który działa punktowo, tam gdzie istnieje jasno zdefiniowana infrastruktura i lokalna społeczność. Nie funkcjonuje jednak na większą skalę, chociażby na około 200 kilometrach tras Singletrack Glacensis. A potrzeba finansowania utrzymania, napraw, oznakowania i koordynacji tych tras jak najbardziej istnieje.
Biletowanie nie jest więc wyłącznie kwestią ideologiczną. To odpowiedź na realny problem finansowania legalnych tras. Dopóki ich liczba jest ograniczona, a utrzymanie opiera się na pasji i pracy społecznej, system mniej więcej działa. Choć i tu są zgrzyty, choćby przy przetargach. Wraz ze wzrostem popularności MTB pytanie o stabilne źródła finansowania będzie jednak wracać coraz częściej.
Czy jesteśmy gotowi płacić za jazdę po legalnych trasach?
Tekst i zdjęcia: Grzegorz Radziwonowski
To także może cię zainteresować








