Kwilień znów dał w kość. Druga edycja Szutrozy nie zawiodła

magazynbike.pl 1 dzień temu

Czy dwa razy to już tradycja? Trudno powiedzieć, ale faktem jest, iż po raz drugi pojawiliśmy się w Kwileniu na starcie Szutrozy, by zmierzyć się z trasami prowadzącymi przez wielkopolskie łowiska. A ja, znów jadąc jeden z dystansów, nie mogłem się oprzeć pytaniu: czy to na pewno był dobry pomysł?

Tydzień wcześniej wspinałem się na Stelvio, ale wciąż nie mam pewności, gdzie zmęczyłem się bardziej. Na kultowej alpejskiej przełęczy, czy tu, na pozornie łagodnych trasach Szutrozy. Bo choć nazwa brzmi niewinnie, łatwo tu nie jest. jeżeli spodziewacie się gładkich „szutrów premium”, to nie ten adres. Ale to wcale nie zarzut. To po prostu impreza z charakterem, a trasy – z charakterystycznymi dla regionu wymaganiami.

Kwilień jest tego idealnym przykładem. Rozmawiałem zresztą na mecie z innymi uczestnikami i opinie były zgodne: tutejsze szutry to nie szutry z katalogu. To raczej wyboje, kamienie, korzenie, a miejscami – wielkopolskie kartofliska. Taki urok. Dla wszystkich jednakowy.

Do wyboru były trzy dystanse: 90 km, na którym startowałem ja, 150 km, który pokonała Justyna, i 250 km – ten najdłuższy, na który odważyli się m.in. Bartek Mikler. Bez względu na długość, każdy dystans dawał w kość.

Pomimo tego, iż w tym roku wybrałem świadomie krótszy dystans, trasę znałem dobrze. Po kilku rozpędowych kilometrach wjechaliśmy bowiem na ubiegłoroczny szlak. Wtedy była dodatkowa pętla na początku, która pomagała nabić kilometry. Tym razem wszystko wyglądało znajomo – lepsze i gorsze szutry, trochę asfaltu, przecinki w lesie. Widać, iż wśród tych pól nie kręci się wielu rowerzystów – drogi są, ale często słabo przetarte. A po opadach z poprzedniego tygodnia nabrały dodatkowej ostrości.

Do tego tego dnia wiało. Solidnie. Odcinki wśród pól często jechałem samotnie, walcząc z wiatrem w twarz. I tylko wtedy, gdy miałem towarzystwo, jazda stawała się przyjemnością. Średnia prędkość potrafiła wtedy skoczyć do ponad 30 km/h, by za chwilę spaść do 20. Nic dziwnego, iż widok mety na horyzoncie był dla mnie prawdziwym wybawieniem.

Po 80 kilometrach myślałem już tylko o bezalkoholowym piwie, które miało czekać w bufecie. I rzeczywiście – kiedy wpadłem do lasu, wiedziałem, iż meta jest blisko. Ale właśnie te ostatnie 10 kilometrów, w cieniu drzew, po wolniejszych fragmentach, były najtrudniejsze. Zmęczenie dawało o sobie znać, a Kwileń – finiszowy punkt – zdawała się nie przybliżać. Ten końcowy odcinek zapamiętam na długo. Sił starczyło na 15 miejsce open.

Tym większa była euforia na mecie. I oczekiwanie na Justynę, która wystartowała ponad godzinę wcześniej. Jak zwykle ostatnio – była pierwsza wśród kobiet, z przewagą 40 minut nad drugą zawodniczką i dwunastą lokatą open w mocnej stawce. Ale i ona narzekała na trasę – a konkretnie na wyboje i ból dłoni. Rozmawiałem też z Zielonym F16 i Bartkiem Miklerem – za każdym razem powracał ten sam motyw. Ta Szutroza zostanie w naszej pamięci jako ta wyboista.

Chcecie tego spróbować? Chcecie sprawdzić, jak wyglądają szlaki wokół Kwilenia? Wpadnijcie następnym razem. I przygotujcie się też na wystawę wędkarskiego sprzętu – bo Szutroza odbywa się równolegle z lokalnym festiwalem wędkarskim. Ma to swój urok i wcale nie przeszkadza w kolarskiej zabawie.

A czy wrócimy za rok? Nie wiem. W zeszłym roku też tak mówiłem, gdy wszystko mnie bolało. A potem znów przyjechaliśmy.

Więcej o imprezie: szutroza.pl

Idź do oryginalnego materiału