Refleksja o tym, jak pewna aplikacja zrewolucjonizowała rowerowe podróże… a potem została sprzedana.

Na naszej stronie znajdziecie przede wszystkim teksty własne. Tak chcemy to robić. Ale nie zamykamy się na świat – wręcz przeciwnie. Czasem trafiam na teksty kolegów z innych redakcji, z innych krajów, które trafiają w punkt. I wtedy warto je polecić. Tym razem chodzi o wpis Josha Meissnera na Bikepacking.com, zatytułowany „When We Get Komooted”, opublikowany pod koniec lipca. Warto przeczytać oryginał – link znajdziecie niżej – ale zanim to zrobicie, kilka słów ode mnie. Bo to nie jest temat abstrakcyjny. Nas też to dotyczy. Bardzo konkretnie.

Komoot – więcej niż aplikacja
Zacznijmy od tego, iż Komoot to przez wiele lat była jedna z tych platform, które zmieniały sposób, w jaki podróżujemy rowerem. Nie chodziło o bicie rekordów. Chodziło o poznawanie świata. O badanie nieznanych ścieżek, planowanie wycieczek z przyjaciółmi, odkrywanie lokalnych singletracków i… gruzińskich przełęczy. Prosty interfejs, dobra synchronizacja z urządzeniami, a przede wszystkim – społeczność. Ludzie, którzy stali za Komootem, byli częścią rowerowego świata. Znamy ich. Współpracowaliśmy z nimi. Jeździliśmy z nimi. Ten artykuł z linku poniżej – i wszystkie zdjęcia z artykułu – powstał na takim wspólnym wypadzie do Girony, w 2019 roku, przed pandemią.
To właśnie dlatego wiadomość z marca 2025 roku była dla nas szokiem.
Sprzedani za 300 milionów
Jak informuje Bikepacking.com, 20 marca firma Komoot została sprzedana włoskiej grupie inwestycyjnej Bending Spoons. Cena? Około 300 milionów euro. Kilka dni później okazało się, iż 80% pracowników straciło pracę. To był błyskawiczny proces. Przejęcie, zmiana priorytetów, nowe kierownictwo. Firma, która jeszcze dzień wcześniej była „dla społeczności, przez społeczność”, stała się kolejną linią w Excelu funduszu inwestycyjnego.
I to nie jest metafora. W momencie, gdy zapadła decyzja o sprzedaży, byliśmy akurat z ludźmi z zespołu Komoota we Włoszech. Z niektórymi z nich poznaliśmy się kilka lat wcześniej, jeszcze przed pandemią. Razem jeździliśmy, planowaliśmy popularyzację w Polsce, publikowaliśmy wspólne trasy. Włoskie tripy, gravelowe objazdy. I nagle – przy nas – dostali wiadomość, iż firma została przejęta. A chwilę potem – iż nie pracują już w Komoocie.

Zaufanie, które nie wróci
Wpis Meissnera bardzo dobrze oddaje ten moment. Nie chodzi o to, iż aplikacja nagle przestaje działać. przez cały czas działa. przez cały czas można planować trasy. Ale coś pękło. Zaufanie, wspólnota, poczucie, iż budujemy razem coś trwałego – to wszystko zniknęło w jeden dzień. Bo Komoot został sprzedany. A razem z nim sprzedano jego kulturę, społeczność, ludzi. Ich dane, ich trasy, ich opowieści.
To niestety szerszy trend. Kolejne platformy społecznościowe, które wyrastają na fundamencie wspólnoty, a potem są „komercjalizowane” aż do bólu. Zyski liczy się szybciej niż relacje. A użytkownicy? Mają płacić. Często więcej. Często za coś, co wcześniej było darmowe.

Bo nie zawsze chodzi o pieniądze
Oczywiście, nie jestem naiwny. Wiem, co stało za sprzedażą Komoota – pieniądze. Duże, szybkie, konkretne. Naiwnością byłoby też udawać, iż to, co my robimy – magazyn, BIKE, wszystkie nasze testy, wyjazdy, artykuły, filmy – to działalność czysto społeczna. To nasza praca. Praca, za którą bierzemy pieniądze. Ale z drugiej strony – jeżeli dobrze się przyjrzycie – wszystko, co robimy, jest bezpłatnie dostępne. Czytacie nasze testy, oglądacie filmy, korzystacie z wiedzy, którą zbieraliśmy latami. I jeżeli za coś płacą firmy, to jasno to oznaczamy. Transparentnie.

Czy to wpływa na jakość naszych treści? Nie. To po prostu umożliwia nam funkcjonowanie.
I dlatego właśnie ta historia z Komootem tak mocno rezonuje. Bo pokazuje, iż nie zawsze chodzi o pieniądze. A może inaczej – nie tylko o pieniądze. Chodzi o zaufanie, relacje, wspólnotę, konsekwencję. O poczucie, iż robi się coś razem – z ludźmi, dla ludzi.

Chodzi o uczciwość
Chodzi o uczciwość. O transparentność. O zwykłe, zdrowe zasady. Dlatego nie tylko oznaczamy treści reklamowe, ale też szykujemy dla Was coś więcej – pełny raport transparentności magazynu BIKE, który pokaże, jak działamy od środka. Kto za tym stoi. Skąd bierzemy sprzęt. Jak testujemy. Jak decydujemy, o czym piszemy, a o czym nie. Ten raport jest już na finiszu i niedługo go opublikujemy.
Komoot niech będzie nauczką – dla nas, dla Was, dla wszystkich – jak mimo wszystko potrafimy być naiwni. I jednocześnie przykładem wiary w to, iż tak nie musi być. Że nie wszystko musi być przeliczane na pieniądze.
A my korzystamy teraz z Velomapy i powiązanego Veloplanera, który wydaje się być perspektywiczny i wszystko, co najważniejsze, przez cały czas ma dostępne za darmo.
Wspomniany teskt inspiracja dla mojego – bikepacking.com/plog/when-we-get-komooted/
To także może Cię zainteresować