Fujifilm X100VI to kosztujący 8500 zł aparat kompaktowy pełny ograniczeń. W tej cenie można kupić wiele innych, bardziej uniwersalnych aparatów z większymi matrycami, które dadzą lepszą jakość zdjęć i filmów. A jednak, X100VI, bije rekordy zamówień i bez wątpienia, jest najbardziej oczekiwanym i też pożądanym aparatem tego roku. O co tu chodzi? Sprawdziłem w praktyce Fujifilm X100VI i już wiem, gdzie twki jego sekret.
Fujifilm X100VI który dzisiaj testuję to sukcesor modelu X100V, pokazanego 4 lata temu. Aparatu, który był najbardziej pożądanym modelem 2023 roku, o czym pisałem jakiś czas temu. W Fujifilm X100VI, znajdziemy szereg nowości:
- matrycę APS-C X-Trans CMOS 5 HS o rozdzielczości 40 Mpix zamiast 26 Mpix;
- system stabilizacji 6 EV;
- niższe ISO 125;
- najnowszą symulację filmu REALA ACE;
- wideo do 4K 60p / 6K;
- z zewnątrz prawie bez zmian: przesunięto przycisk, dźwignia bez czerwonego koloru, ale aparat waży 521 g, czyli 43 g więcej niż jego poprzednik i jest o 2 mm grubszy, co dodaje pewności chwytu.
Mówiąc w skrócie, obudowa jest niemal identyczna, a w środku dostajemy wnętrze niemal jak w X-T5 czy X-H2 – sztandarowych aparatach tego producenta.
Ten aparat się nie opłaca, a jednak wszyscy go kochają
Nowa jest też cena: zamiast ok 6500 zł katalogowy, wynosi teraz aż 8500 zł. Sporo, ale w rzeczywistości, po tyle chodził mniej więcej X100V, jeżeli w ogóle był dostępny. No ale jednak, za 8500 zł można kupić świetny aparat pełnoklatkowy, jak Sony A7 IV, a choćby znaleźć oferty na Canona R8 z obiektywem RF 35 mm f/1.8 i 50 mm f/1.8. Te aparaty, pod względem uniwersalności, jakości obrazu, możliwości wideo, biją X100VI na głowę.
A jednak, X100VI, bije rekordy zamówień i bez wątpienia, jest najbardziej oczekiwanym i też pożądanym aparatem tego roku. O co tu chodzi? Trochę o miłość do prostej formy, trochę wpasowanie się w trendy, a trochę efekty, jakie możemy uzyskać prosto z aparatu.
Wszystko zaczeło się pod koniec 2022 roku. O X100V zrobiło się głośno, bowiem o aparacie wspomniałana Tiktoku Kylie Katich, która ma ponad milion obserwujacych. Influencerka chwaliła aparat za jego styl, oraz możliwości uzyskania retro zdjęć w cyfrowym formacie. Aparat pokochali influencerzy spoza branży foto, którzy gwałtownie wypromowali model na całym świecie. Fujifilm X100V dobrze wpisuje się w trendy retro, które ostatnio eksplodowały. Oprócz tego, pandemia wywołała efekt nostalgii do dawnych lat. To jednak nie wszystko…
Fujifilm X100VI to aparat, który ma to wszystko
Kiedyś, za czasów mojego dziadka, każdy fotograf wiedział, iż są osobne filmy o konkretnym charakterze. Inne filmy stosowało się do portretów, krajobrazów, czy sportu. Jedne miały ciepły charakter, inne chłodny – mówiąc w skrócie. W pewnym stopniu, to właśnie w taki sposób, dokonywaliśmy wstępnej obróbki zdjęć, potem doprawiając całości przy ich wywołaniu.
Fujifilm to jedyna firma na rynku, która od lat produkuje zarówno aparaty, obiektywy, jak i filmy tradycyjne, a choćby maszyny do ich wywoływania. Od lat zatem, mają ludzi, którzy są specjalistami od kolorów. Kiedy era filmów tradycyjnych przeminęła (chociaż powoli się odrodziła), Japończycy wciąż mają wiedzę, jak tymi kolorami narządzać. To oznacza, iż ich matryce, aparaty nie tylko dają piękny obrazek, ale oferują coś jeszcze.
Kiedyś, za czasów mojego dziadka, każdy fotograf wiedział, iż są osobne filmy o konkretnym charakterze. Inne filmy stosowało się do portretów, krajobrazów, czy sportu. Jedne miały ciepły charakter, inne chłodny – mówiąc w skrócie. W pewnym stopniu, to właśnie w taki sposób, dokonywaliśmy wstępnej obróbki zdjęć, potem doprawiając całości przy ich wywołaniu.
Dzisiejsze aparaty, oferują nam coś zupełnie innego, czyli zapis zdjęć w formacie RAW: całkowicie surowy obraz, bez żadnych ingerencji, preferencji, gotowy do tego, aby go obrobić w komputerze. Potrafią to oczywiście także aparaty Fujifilm, ale oferują coś jeszcze: zestawy symulacji klasycznych filmów, które świetnie emulują dawne czasy. I podobnie jak kiedyś, robią to już w momencie wykonania zdjęcia, dzięki czemu, dostajemy zdjęcia JPEG, gotowe do publikacji czy wydruku.
To rozwiązanie idealne dla osób, które nie tworzą treści dla klienta, do dalszej obróbki, z troską o maksymalną jakość. To rozwiązanie dla osób, które fotografują z pasji, dla siebie, w wolny czasie, kiedy podróżują czy robią zdjęcia rodziny, na ulicy. Stosowanie takich symulacji, sprawia, iż nie musimy tych zdjęć nigdzie potem obrabiać: dostajemy gotowe klatki, które można przesłać na telefon, czy wydrukować. Bez godzin w Lightroomie. Bajka!
W czasach, kiedy siedzimy przy komputerach dłużej niż kiedykolwiek to idealne rozwiązanie, które od razu mnie do siebie przekonuje. Jako twórca treści, spędzam przed komputerem po 8-10 godzin dziennie. Uwielbiam fotografować, ale myśl o tym, iż mam spędzić kolejne godziny w czasie wolnym (mózg: czekaj, czekaj, kiedy?) na obróbce zdjęć z podróży, sprawia, iż odwlekam, odwlekam ten moment, aż w końcu tracę zupełnie entuzjam i chęć do zajęcia się moimi zdjęciami. Zdjęciami, które dały mi tyle frajdy, kiedy wciskałem spust migawki.
To właśnie ten element, moim zdaniem, jest kluczem do sukcesu X100VI, razem z pozostałymi: kompaktowymi rozmiarami, wspaniałym wzornictwem, prostotą obsługi, ale też trendem na stare aparaty i nostalgią do dawnych lat.
Fujifilm X100VI to nie jest aparat do pracy: to sprzęt dla osób, które chcą robić zdjęcia dla siebie, dla przyjemności, pasji, a telefon to za mało. Moim zdaniem, są dwie grupy klientów tego modelu:
- fotografowie, który maja już swój zawodowy sprzęt do pracy i szukają czegoś małego jako dodatek,
- osoby, które fotografami nie są i pewnie nigdy nie będą, ale chcą tworzyć obrazy o określonym retro charakterze, w prosty sposób, mając euforia z pracy z aparatem.
Jak Fujifilm X100VI sprawuje się okiem fotografa?
Korzystam z aparatów serii X100 od pierwszego modelu X100. Każdy testowałem, prywatnie przez kilka lat fotografowałem modelem X100F (dwie generacje starszy), snując z nim po Azji przez kilka tygodni. W trakcie pandemii niestety stał na półce, więc go sprzedałem, czego teraz żałuję. Wiem jednak, iż odrodzi się na mojej półce w formie X100VI, bo nowy model jest od niego o niebo lepszy.
Więcej szczegółów, kadrowanie, stabilizacja, a szumy bez zmian
Sercem Fujifilm X100VI jest matryca APS-C CMOS o rozdzielczości 40 Mpix, która współpracuje z najnowszym procesorem X-Processor 5. Ten zestaw znajdziemy w takich modelach, jak Fujifilm X-T5 oraz X-H2, czyli najnowszych bezlusterkowcach z wymienną optyką tego producenta.
Tak duża rodzielczość sprawia, iż zdjęcia są dużo bardziej wyraźne, pełne detali, a sensor nie szumi mocniej niż poprzednik.
Co więcej, 40 Mpix pozwala na cropowanie zdjęć w aparacie, dzięki czemu uzyskujemy dobrej jakości obrazki o ekwiwalencie 50 i 70 mm.
Aparat zapisuje już wycięte pliki JPEG, ale jeżeli włączymy do tego zapis RAW, dostajemy plik o pełnej ogniskowej 35 mm, z metadanymi informującymi o cropie. Dzięki temu możemy wysłać RAW jak został zrobiony, ale wrócić do niższej ogniskowej.
Poza tym sensor jest stabilizowany, a jego skuteczność producent określa na 6 EV. Może aż tak dobrze nie jest, ale z reki można utrzymać naprawdę krótkie czasy.
Zastosowanie najnowszego procesora X-Processor 5 otwiera drogę do szybszego sczytywania obrazu o dużej rozdzielczości w trybie zdjęć seryjnych. X100VI oferuje dzięki temu maksymalną prędkość zdjęć do 20 kl./s z cropem 1,29x, do 13 kl./s z migawką elektroniczną lub 11 kl./s z migawką mechaniczną.
Warto też dodać, iż minimalna czułość w Fujfilm X100VI to teraz ISO 125, a nie 200 jak u poprzednika. Z kolei w trybie wideo, minimalne ISO w F-Log2 to 1000. Aparat dobrze radzi sobie z szumami do ISO 3200. Powyżej ziarno zaczyna być mocniej widoczne, ale jego charakter jest dosyć przyjemny.
Fujifilm X100VI ma też pakiet aż 20 symulacji filmu, w tym najnowszy REALA ACE, na którym fotografowałem przez większość czasu testów. Zdjęcia nim wykonane, zachowują rzeczywisty wygląd i kolorystykę, ale są nieco stonowane i bardziej „filmowe” niż standardowy profil Provia. Nie są też tak przesadzone jak przy stosowaniu Classic Chrome.
Autofokus wyraźnie lepszy, ale obiektyw to wąskie gardło
Fujifilm X100F, z którego korzystałem lata temu, miał bardzo słaby system AF. Jest następcą, X100V to już poziom wyżej: tym w końcu dało się pracować. X100VI idzie o krok dalej, stosując najnowsze algorytmy uczenia maszynowego. System potrafi rozpoznawać nie tylko twarze i oczy, ale także obiektywy, zwierzęta czy pojazdy.
W praktyce Fujifilm jest jednak o krok czy choćby dwa za Sony, Panasonikiem czy Canonem, zatem nie ma co liczyć na cuda w X100VI. Do portretów, zdjęć ulicznych, gdzie nie ma tłumów, będzie dobrze. Aparat ma jednak wyraźne tendencje do chwilowego gubienia się, jeżeli w kadrz znajduje się więcej obiektów, szczególnie kiedy jest ciemno.
Mam też wrażenie, iż za programowo szybkie AF, troszkę nie nadąża obiektyw. To ta sama konstrukcja, co w poprzedniku, czyli szkło o ogniskowej 23 mm i jasności f/2.
Hybrydowy wizjer to niezwykły wyróżnik
Fujifilm X100VI jest chyba jedynym nowym aparatem kompaktowym na rynku (poza oczywiście poprzednikami), który ma hybrydowy wizjer. To moduł odziedziczonym z modelu X-Pro 3. Wizjer łączy dwa podglądy w jednym: elektroniczny oraz optyczny.
Pierwszy z nich to panel OLED o rozdzielczość 3,69 mln punktów. Jest jasny, kontrastowy. Może nie największy, ale wystarczający do niezawodowej pracy. Po przekręceniu dźwigni z przodu zmieniamy podgląd na wizjer optyczny w stylu dalmierzowym.
Celownik oferuje przybliżenie 0,52x i 95-procentowe pokrycie kadru. Co ważne, wyświetla także ramkę, a w zasadzie ramki pokazujące rzeczywisty kadry. Dzięki temu widzimy więcej, niż będzie na zdjęciu, co może nam pomóc w wykonaniu zdjęć w decydującym momencie. Widzimy np. osobę, zanim wejdzie w kadr, co pozwala się do tego przygotować.
Z tyłu znajdziemy także 3-calowy wyświetlacz o rozdzielczości 1,62 mln punktów, który został niemal idealnie wpasowany w korpus, co wygląda fantastycznie. Ten element również został odziedziczony z poprzednika. Ekran nie zachwyca jakością: zdecydowanie wypadłoby go odświeżyć, chociaż nie jest to poziom starych wyświetlaczy w aparatach Sony sprzed kilku lat.
Fujifilm X100VI obsługuje się w klasyczny sposób
Jak na klasyczny aparat przystało, w X100VI podstawowe parametry, są ustawiane manualnie dedykowanymi tarczami.
I tak, u góry znajdziemy podwójną tarczę do zmiany czasu naświetlania. Jest tam malutkie okienko, w którym znajduje się liczba ISO. Wystarczy podnieść obwódkę tarczy do góry, aby móc tą tarczą sterować. Trzeci parametr to wartość przysłony, którym steruje się inną tarczą na obiektywie. W ten sposób najważniejszymi parametrami możemy sterować bez odrywania aparatu od oka. Na obiektywie znajdziemy też wspomniana wcześniej uniwersalną tarczę, do której można przypisać kilka różnych funkcji, np. cyfrowy telekonwerter, czy zmianę symulacji filmu.
Z tyłu jest praktyczne identyczny układ przycisków jak w poprzedniku, z precyzyjnym, przyjemny joystickiem.
Warto też dodać, iż Fujifilm X100VI jest napędzany tym samym akumulatorem, co poprzednik, tyle, iż teraz ma on wystarczyć na wykonanie do 450 zdjęć. W komorze baterii znajduje się pojedynczy slot na kartę pamięci. Jest to jednak stare, nieco powolne już złącze SD UHS-I. Tuż obok znajduje się gwint do mocowania statywu, przez co nie da się wymienić akumulatora czy karty pamięci, bez odkręcenia stopki. Do poprawy.
Fujifilm X100VI potrafi w wideo
Fujifilm X100VI to pierwszy model tej serii, który naprawdę potrafi w wideo. Mamy tu bowiem możliwości podobne co w X-T5, ale jednak nieco okrojone.
Aparat pozwala na nagrywanie wideo w 6K w 10-bitowej głębi z próbkowaniem 4:2:2 i w płaskim profilu F-Log/F-Log2, a także umożliwia synchronizację z chmurowym serwisem Frame.Io. W menu mamy kilka różnych ustawień dla rozdzielczości 4K: 60/30/24 kl./s. Dostajemy możliwość zapisu z nadpróbowaniem z 6K, ale tylko do 4K 30 kl./s i ze sporym cropem. Jakość obrazu jest dobra, a rozpiętość tonalne jest określana na ok 11-12 EV.
Ja wielkim fanem filmowania X100VI nie jestem, ale z drugiej strony, możliwości są spore i można je spokojnie wykorzystywać np. przy przebitkach z podróży, czy do nagrywania streetowych rolek. Aparat też powinien sobie poradzić jako dodatkowy sprzęt do nagrywania wideo dla osób, które mają już inne, profesjonalne korpusy Fujifilm. Niestety, obiektyw jest zbyt wąski do vlogowania z reki, a choćby na statywie, nie mamy podglądu samego siebie. No i nie zapominajmy, iż mamy tu baterię, która raczej nie została stworzona do pracy wideo. Na szczęście, możemy podpiąć zasilanie przez gniazdo USB-C, ale wtedy aparat się bardziej grzeje. Nagrywając materiał na YouTube w 4K 30p i ładując, X100VI przegrzał mi się po ok 30 minutach.
Fujifilm X100VI to mój ulubiony aparat do fotografowania dla siebie
Kiedyś wybrałbym Leicę Q/Q2/Q3, czyli trochę takie pełnoklatkowe wcielenie idei X100. Leica daje lepszy obrazek, ale jest dużo większa, cięższa no i kosztuje prawie cztery razy tyle. To nie zachęca nie tylko do zakupu, ale też po prostu bałbym się chodzić z taki aparatem.
Największą zaletą Fujifilm X100VI są dla mnie jednak unikalne symulacje filmów i możliwość fotografowania bez obróbki. To rozwiązanie, które zachęca do częstszego fotografowania.
Czego bym sobie tu mógł życzyć więcej? Poza lepszą pracą AF, możliwości wgrywania własnych profili kolorystycznych do aparatu, albo wgrywania tych stworzonych przez Fujifilm. Nie mogę też nie wspomnieć, iż niemal każdy aparat Fujifilm, jaki miałem prywatnie, albo testowałem od dobrych 6 lat, miał jakiś problem techniczny, albo wręcz wadę. Do serwisu posyłałem swojego X100F, X-T3 i X-T4, ale także te wypożyczone sprzęty, sprawiały problemy. To samo tyczy się X100VI. Raz na jakiś czas, aparat zgłasza błąd AF, a obiektyw się blokuje. Trzeba go włączyć i wyłączyć. Precyzja pokrętłem też pozostawia nieco do poprawy: elementy są dosyć luźne.
Mimo to, już szykuję się na zakup mojego egzemplarza Fujifilm X100VI. interesujące tylko, kiedy aparat będzie dostępny: w teorii pierwsze sztuki już są w posiadaniu klientów w Polsce. W praktyce, zainteresowanie jest tak wielkie, iż trudno powiedzieć, czy kupując dzisiaj, dostałbym swój egzemplarz przed wakacjami. Podobno Fujifilm zaczęło produkcję tego modelu już latem zeszłego roku, a mimo to liczba wyprodukowanych sztuk, rozeszła się w mgnieniu oka.