
Widzowie właśnie wypowiedzieli cichą wojnę sieciom kinowym. Powstała strona internetowa, która precyzyjnie wylicza, o której godzinie tak naprawdę zaczyna się film, pozwalając ominąć marketingowy spam.
Pójście do kina wiąże się dla ciebie z frustracją? Oficjalna godzina seansu wybita na bilecie nie oznacza wcale startu film, tylko początek bloku reklamowego, który potrafi trwać choćby kilkanaście minut. Zmęczeni stratą czasu i sztucznie wydłużonym seansem widzowie postanowili wziąć sprawy w swoje ręce.
Na Reddicie pojawił się wpis użytkownika, który postanowił sprawdzić, czy kina gdziekolwiek udostępniają rzeczywiste godziny rozpoczęcia filmów. Okazuje się, iż tak. W sieci można znaleźć publiczne dane z API Multikina i Heliosa, które zawierają nie tylko długość reklam, ale też czas startu adekwatnego seansu.
Właśnie na tej podstawie powstała strona kinobezreklam.org, która pokazuje realną godzinę rozpoczęcia filmu. To narzędzie społecznościowe, które może oszczędzić wiele nerwów i pozwolić zaplanować przyjście do sali kinowej dokładnie na czas.
Jak to działa i co pokazuje?
Strona korzysta z danych udostępnianych przez kina i automatycznie porównuje czas trwania danego filmu z ramowym czasem jego emisji. jeżeli np. film trwa 97 min, a blok seansu zarezerwowany jest na 120 min, to łatwo wyliczyć, iż reklamy realizowane są około 23 min. W ten sposób użytkownik otrzymuje orientacyjną godzinę, kiedy ekran przestaje emitować trailery, reklamy samochodów czy boskiej biżuterii na święta, a wreszcie pojawia się upragniona czołówka.

Oczywiście twórca serwisu zastrzega, iż nie gwarantuje co do minuty idealnej dokładności – wszystko zależy od danego kina, operatora i dnia tygodnia. Ale choćby ogólny orientacyjny czas potrafi wiele zmienić. Można iść spokojnie do toalety, kupić popcorn albo po prostu przyjść 15 min później i ominąć niekończące się bloki reklamowe.
Bunt przeciw reklamowej tyranii?
Projekt spotkał się z naprawdę entuzjastyczną reakcją internautów. Pod wpisem na Reddicie posypały się komentarze wdzięcznych widzów, którzy od dawna mieli dość reklam przed filmami, ale czuli się wobec nich bezsilni. Teraz mają konkretne narzędzie, by się zorganizować i omijać niechciane treści.
Warto dodać, iż reklamowy natłok w kinach to nie tylko polski problem. W wielu krajach Europy realizowane są dyskusje, czy nie powinno się prawnie uregulować maksymalnej długości bloku reklamowego, który poprzedza film. Widz, który płaci za bilet, ma prawo oczekiwać punktualnego rozpoczęcia seansu, a nie bycia przymusowym odbiorcą niechcianych reklam. Kina zdają się zapominać, iż żyjemy w erze streamingu i bardzo często właśnie po to płacimy abonamenty, by tych reklam nie oglądać.















