
W kwietniu 2002 r. wszystko musiało wyglądać inaczej – tak pomyślałem, gdy zacząłem przeglądać archiwalne wydanie jednej z gazet.
Mam wrażenie, iż Pabianice to miasto, które od lat się nie zmienia. To oczywiście błędny wniosek: jest wyremontowany rynek, dawne fabryki przemienione zostały w hotele, galerie handlowe i eleganckie restauracje, powstają drogi dla rowerów, a władze mają ambitne plany związane z ekologiczną transformacją. Wystarczy jednak pokręcić się po bocznych uliczkach, żeby zobaczyć sklepy, które jak były czynne 20 lat temu, tak dalej działają. Spożywczy w drewniaku. Muzyczny w kamienicy, w której kiedyś opchnięto mi piracką płytę, a ostatnio skrzyczano, iż źle chwytam za winyle. Nie mieszkam w Pabianicach od dawna, więc moja ocena turysty pewnie jest niesprawiedliwa, ale w niektórych miejscach czas naprawdę się zatrzymał.
Tylko czy naprawdę dotyczy to tylko Pabianic?
Lokalna gazeta, „Życie Pabianic”, postanowiła upublicznić archiwalne wydania w formie PDF-ów. Tak odpaliłem wydanie z kwietnia 2002 r. Całkiem prawdopodobne, iż wtedy jeszcze mieszkałem w Pabianicach, a w parku, którym strzelałem gola za golem, ciągle stały potężne drzewa. Większość niedawno wyciął w pień deweloper. Jednak czas nie wszędzie przysnął. Szkoda.
Pierwsza strona informowała o zmianach w płaceniu rachunków za telefon. Już samo logo Telekomunikacji Polskiej przenosi do nieistniejącego świata. Gazeta donosiła, iż z rachunkiem za telefon trzeba będzie chodzić na… pocztę. TP SA zamknęło kasy w Biurze Obsługi Abonenta, aby klienci nie musieli stać w długich kolejkach. Z perspektywy czasu można parsknąć śmiechem, bo kolejki właśnie na poczcie to przecież dalej aktualny problem.
Rzecznik TP SA zapowiadał, iż wszystkie sprawy związane z usługami będzie dało się załatwić przez telefon. Wizja się sprawdziła. Tyle iż choć Telekomunikacji Polskiej dawno nie ma, to niektórzy dalej opłacają rachunki na poczcie, a swoje przez cały czas trzeba odstać. Pod tym względem wiadomość z 2002 r. brzmi znajomo.
„Życie Pabianic” ponad 20 lat temu informowało, iż wprowadzone zostaną nowe bilety, kolorowe, trudniejsze do podrobienia. Dziś z papierowych biletów powoli się rezygnuje i coraz trudniej je kupić, ale mimo to wiadomość jest całkiem znajoma. Miasta muszą wprowadzać kody QR, aby wyeliminować jeżdżących na gapę. Zarządzający komunikacją miejską twierdzą, iż niektórzy kasowali bilety w aplikacjach na ostatnią chwilę. Lata mijają, a walka trwa. Jedni chcą oszukać, drudzy się bronią. Jak nie kolory, to kody QR na szybach. Kręcimy się w kółko.
Gazeta zajęła się problemem śmieci w mieście
W 2002 r. ulice wyglądały paskudnie i źle. Rusztowania po reklamach – wciąż znajomy temat – zapomniana niszczejąca ławeczka, „tony papierów, śmieci i opakowań” zasypujących trawniki.
I znowu: brzmi znajomo. Niedawno mogliśmy obserwować zalane śmieciami cmentarze, buteleczki po małpkach zdobią niejeden chodnik, a kontenery na odpady musiały zniknąć z ulic, bo zasypane zostały odpadami.
Można się przerazić, bo naprawdę ciągle zmagamy się z tymi samymi kłopotami. Trochę zmieniają się narzędzia i materiały, ale w zasadzie chodzi o to samo. W 2002 r. nie było telefonów, YouTube’a, Facebooka i wielu innych zdobyczy technologii, ale były problemy, których postęp ciągle nie zdążył wyeliminować.
Na swój sposób jest to jednak… pocieszające
Świat kręci się w kółko, nie ma się czym przejmować, to wszystko już było. I pewnie za 20 lat dalej będzie. Coś się oczywiście zmieni, ale z grubsza chodzić będzie o to samo. Gramy w grę zwaną powtarzaniem. W 2002 r. czytelnicy „Życia Pabianic” rozwiązywali krzyżówki i my dalej wpisujemy hasła w odpowiednie rubryki. Panuje porządek, dziwny, bo dziwny, niedostrzegalny i zaskakujący, ale jednak – istnieje. I daje o sobie znać w osobliwy sposób, podrzucając pod nos wydanie gazety z 2002 r. Wcale nie jesteśmy wyjątkowi, mówi nam, nieco z nas drwiąc.
To nieprawda, dużo się zmienia. Chcę z nim dyskutować. Klikam kolejne wydanie. Rzucam okiem, trafiam na artykuł z nagłówkiem: „Ręce precz od naszych lumpeksów”. Przepisy, alarmowała gazeta w 2002 r., mają sprawić, iż sklepy z tanią i używaną odzieżą znikną. A jednak istnieją dalej.
Tyle iż nie mogę tryumfować, bo przecież dziś czyha na nie inny wróg. Zagraniczne platformy z nowymi, niedrogimi ubraniami zalewają świat. Przedstawiciele branży mówią, iż zmniejsza się zainteresowanie rynkiem odzieży używanej, bo klienci potrafią liczyć: mają nieużywaną koszulę, wyglądającą jak markowy produkt, a płacą za nią tyle, co nic. Ekologia? Niech martwią się inni. Metki z nazwami chińskich sklepów znajdziemy właśnie choćby w lumpeksach. A jeszcze jednym przeciwnikiem, równie trudnym, jest internet, gdzie handel odzieżą z drugiej ręki stał się biznesem jak każdy inny.
Masz rację, złośliwy losie, przyznaję ci rację. I idę zanucić piosenkę łódzkiego zespołu o tym, iż kręcimy się w kółko, byliśmy już wszędzie, mieliśmy gdzieś uciec, nic z tego nie będzie.















