W obronie kolarstwa romantycznego

magazynbike.pl 1 miesiąc temu

Podobno ktoś, kto zaczyna odchodzić od zmysłów, widzi wszędzie znaki – tak przynajmniej przedstawia to Hollywood w filmach. Nie wiem, czy mam paranoję, ale zaczynam mieć wrażenie, iż kolarstwo toczy choroba, którą roboczo nazwę PROFESJONALIZMEM. To on stawia na głowie proste w sumie pedałowanie. Ja te znaki widzę wszędzie – i już tłumaczę o co mi chodzi.

Do napisania tekstu skłoniła mnie nie jedna myśl, ale cała sekwencja zdarzeń. A raczej informacje i wydarzenia, które połączyły mi się w jedną całość. Wiadomo – paranoik w swoim umyśle wszystko potrafi połączyć. Co się wydarzyło?

  • wybraliśmy się na Tour de Pologne. We Wrocławiu było na rozpoczęciu bardzo wielu ludzi – choć jeżeli przyjechali na rowerach, to na gravelach, a nie szosie. Przyjechali zobaczyć Jonasa Vingegaarda, wielką gwiazdę – niekoniecznie Polaków, którzy w wielkim peletonie w tej chwili odgrywają role drugorzędne
  • w na trasie tego samego TdP brakowało kibiców – pisał o tym m.in. Szymon Gruchalski, bardzo dobry fotograf, na
    . Jakoś tak ten polski wyścig przemknął koło nosa. Czy dlatego, iż nasi nie mieli szans? W każdym razie z zapartym tchem śledziliśmy za to Kasię Niewiadomą i Tour de France Kobiet – gdzie było od początku wiadomo, iż powalczy o zwycięstwo.
  • Odbyły się mistrzostwa Polski w kolarstwie gravelowym. Trasa była bardzo prosta, faworyzowała zawodników z szosy. Za to było milion kategorii uzasadniajacych istnienie PZKol i konieczności wykupienia licencji by w imprezie startować.
  • Pojechaliśmy łapać Perseidy i zorzę z
    i
    , poprawiliśmy z tymi drugimi na gravalach parę dni późiej. Jest moc w narodzie! Czysta genialna amatorszczyzna!
  • Byliśmy na wrocławskiej ustawce gravelowej CUG (Czwartkowa Ustawka Rowerowa, pozdrawiamy), 70 km po takich wertepach, iż pewnie kilka osób przez cały czas wygrzebuje się z jakiejś dziury. Było cudownie, choć dróg często nie było. Ludzie, którzy tam latają w czubie nigdzie nie startują, bo nie czują potrzeby.
  • Sprawdziłem, ile dziewczyn wystartowało w MP DH (odpowiedź brzmi 5, w tym 2 z licencją) i zawodach Enduro Trails Adventure (3, w tym 1 na elektryku)
  • Wystartowaliśmy we wspomnianym Enduro Trails Adventure – jeżdżąc po lesie, a nie oficjalnych trasach. Ba, po prywatnych kawałkach lasu, nie państwowego, gdzie jeździć może każdy. Bo dlaczego nie?
  • Zobaczyłem na YT odcinek Bushcraftowego z cyklu Mikroprzygody pt. „Już tego nie kupię – 7 rowerowych rzeczy, na które dałem się nabrać”https://youtu.be/2O0-FeRybdM?si=Sq0YOQ6AIUKSmCsO – w którym stwierdził m.in. iż buty SPD i ciuchy rowerowe nie są do niczego potrzebne. Najpierw się nie zgodziłem w duszy, a potem pomyślałem – dlaczego nie?

I teraz wniosek – czy naprawdę potrzebujemy jakiejkolwiek organizacji kolarskiej? Instytucji, która je porządkuje? Nadaje licencje i dzieli pieniądze? W sumie po co? Życie kolarstwa i ludzie niekoniecznie są tam, gdzie działacze – ci ostatni zwykle tylko szkodzą. Bo co jest celem? Medale? Olimpiada? Imprezy doskonale robią firmy prywatne, nazwy typu „Puchar Polski” są dla nich niczym kwiatek do kożucha. O frekwencji decydują ludzie, doceniając najczęściej jakość.

Może więc lepiej zamiast naprawiać, po prostu zlikwidować PZKol, a pieniądze przeznaczyć dla szkół czy przedszkoli? Na naukę jazdy na rowerze, karty rowerowe. Albo dać samorządom, niech budują centra ścieżkowe i parki umiejętności, jak na Dolnym Śląsku (to temat na oddzielny artykuł, będzie). Nie na szkolenie i trenowanie. To też jest dopiero potem – jak się złapie zajawę. Ten wiatr we włosach.

A za kilka lat zacząć budować od początku, z czystą kartą – gdy te dzieciaki zaczną dorastać.

Idź do oryginalnego materiału