Ulubiona pora roku

magazynbike.pl 3 tygodni temu

Ten wypad powoli staje się już małą, polską tradycją. Mniej więcej jak Boże Narodzenie, albo Wielkanoc, tyle iż latem. Co roku w okresie wakacji jedziemy gdzieś w nieznane, aby potem wspominać wydarzenie, gdy znów zrobi się nieprzyjemnie. Dla niepoznaki nazywa się ono KTM e-kspedycją.

Zabrzmiało patetycznie? Tak dokładnie miało być! Bo jakoś tak wychodzi, iż te wypady są wyjątkowo udane. choćby jeżeli pogoda nie chce współpracować. I zaskakujące. Była Piwniczna, Dolina Popradu i dzika Słowacja, w kolejnym roku okrążenie Babiej Góry, ze smaczkami w postaci kultowych ścieżek Babia Góra Trails. Tym razem zajawka brzmiała nie mniej ekscytująco – kierunek Izery!

KTM e-kspedycja 2024

Założenia są zawsze te same – i w pewien sposób można domyślić się ich na podstawie nazwy. Jako woły robocze służą elektryczne rowery KTM, a reszta to już inwencja twórcza pomysłodawcy, czyli Andrzeja Dymka. To on, zawiadując dystrybucją KTMa w Polsce, wymyślił, iż najlepiej będzie pokazywać rowery w ich naturalnym środowisku. Poczuć na własnej skórze, a nie polizać przez szybkę. Recepta jest, wydawałoby się, elementarnie prosta, ale to przyprawy decydują o jej jakości. To z jednej strony pomysł na miejsce, dokąd jechać, a z drugiej kooperacja z doświadczoną ekipą, znającą każdy zakątek okolicy.

I teraz wyobraźcie sobie, iż naszymi ludźmi na miejscu miał być Izersky Collective! Oczywiście znaliśmy smak ich potraw z przeszłości (menu letnie znajdziecie tutaj a późnojesienne tutaj), ale tym razem plan brzmiał jeszcze bardziej tajemniczo niż zwykle. Znane było tylko miejsce startu – Dom Pod Kasztanem, Kopaniec. Wszystkiego mieliśmy się dowiedzieć na odprawie przed jazdą.

Ten Bosch SX

Czym byłby challenge bez zadań? Co powiecie na zadanie, by zużyć jak najmniej prądu jadąc elektrykiem? A dokładnie tak mieliśmy zrobić, wiedząc, iż kolejna szansa doładowania będzie możliwa dopiero wieczorem, przed nami zaś, zanim dotrzemy do Czech, do pokonania były trzy pasma górskie. Szacunkowe 1000-1300 metrów w pionie nie brzmią ekstremalnie, ale my mieliśmy rowery typu SL, z małymi bateriami. 400 Wh akumulatora brzmi… lekko, ale i jak dzwonek ostrzegawczy w dobie wyścigu na zwiększanie pojemności akumulatorów. Bohater akcji Bosch Performance SX specjalnie po to, by lepiej radzić sobie z gospodarowaniem ograniczoną ilością dostępnej energią, ma zmniejszoną moc, z maksymalnym momentem obrotowym do 55 Nm. Całość zaś włożono do lekkich rowerów Macina Scarp KTMa. Dostaliśmy dwie różne wersje Exonic i Master. Ten pierwszy to tzw. topowy, ma ważyć tylko 16,5 kilograma, drugi to wariant ekonomiczny, tańszy, ale przez cały czas lekki. Silniki i baterie mają jednak identyczne.

Bosch Smart System

Czy agorafobia ma też swoją wersję elektryczną? Być może! Teoretycznie to po prostu lęk przed przebywaniem na otwartej przestrzeni, ale użytkownicy rowerów wspomaganych doskonale znają jej specyficzną postać – lęk przed wyczerpaniem akumulatora przed dotarciem do celu. Bosch po najnowszej aktualizacji swojego systemu i appki eBike Flow ma na to sprytną odpowiedź – planując trasę, można zaplanować ile chcemy mieć energii w akumulatorze na mecie. A algorytmy „range control” bedą później tak zawiadować jej zużyciem, by cel dało się osiągnąć. Co oczywiście oznacza ograniczanie wspomagania, jeżeli odległość duża, a górki po drodze spore. Bosch zresztą podaje, iż wykorzystuje w tej funkcji SI, bo appka ma sie uczyć naszego stylu jazdy i z czasem jeszcze lepiej gospodarować energią.

W końcu praktyka

Jak jest kij powinna być i marchewka! Tu miała ona postać bezprzewodowej myjki Karchera, którą miała wygrać osoba z największym zapasem energii w akumulatorze na mecie. Niestety w tym przypadku mieliśmy faworyta, który po prostu… nie włączył wspomagania od startu. Kuba Jędrzejczyk, którego możecie znać z YT, jest nie tylko zdolnym mechanikiem, ale i zjazdowcem, przy okazji sam mówi, iż pasjami podjeżdża na elektrykach bez prądu… My zaś z godnością mogliśmy unieść się smakiem i… zająć testowaniem wspomagania, po to tu przecież się znaleźliśmy. Koledzy z Izerskiego zadbali o to, byśmy mieli co robić. Z prawdziwą maestrią niczym perły wpletli w naszą trasę znane tylko sobie ścieżki plus inne atrakcje.

A iż Góry Izerskie kiedyś były dużo gęściej zaludnione, czuliśmy się jednocześnie jak odkrywcy i zdobywcy. Stare, często widoczne ścieżki przeplatały się z tymi świeżo wyznaczonymi, a punkty widokowe takie jak na Bobrowej Skale przeplatały się z ekstrasami typu Wrzos, czy Promyk. To nie są atrakcje, które znajdziecie po prostu na mapie, dostępne są tylko wtajemniczonym z odpowiednim przewodnikiem. Który bierze także pod uwagę fakt, że… niektórzy mogą mieć odrobinę mniej wyrobioną kondycję. Dlatego zjazd wspomnianym Promykiem – podpowiem tylko iż zaczyna się niespodziewanie gdzieś spadając z drogi od Rozdroża Izerskiego na Stóg Izerski – był tylko dla chętnych. To jednocześnie był zabieg strategiczny, część pojechała wcześniej do Chatki Górzystów, by stanąć w kolejce po kultowe naleśniki. Ta to wymowny przykład słynnego już overtourismu, który dotyka nie tylko Barcelonę – w okresie musicie liczyć się z co najmniej pół godziną czekania. A sezon trwa… tak na oko z 11 miesiącu w roku. My wykorzystaliśmy je na odpoczynek!

Inny świat

A potem, popędzani wiatrem i wspomaganiem dotarliśmy do granicy z Czechami, która, jak każda w EU, w praktyce nie istnieje. Za to jest piękna kładka pieszo-rowerowa, prowadząca do Jizerki. w tej chwili to miejscowość przede wszystkim turystyczna, ale przed II Wojną Światową po dwóch stronach granicy istniały osada Mała Izera (Klein Iser) i Izera (Gross Iser), z tej drugiej została… Chatka Górzystów, czyli budynek dawnej szkoły. Przekroczenie granicy jednocześnie uświadamia, jak jednak przez cały czas obie strony się różnią, bo tam gdzie u nas kilometrami ciągną się pustkowia, po drugiej stronie cały czas są miejscowości i ludzie.

Co ma też tę swoją dobrą stronę, iż łatwiej jest o miejsce do zatrzymania się, żeby coś zjeść, ale i przespać. I jednocześnie jest to odrobinę jak podróż w czasie, bo u naszych południowych sąsiadów co prawda warto mieć zawsze ze sobą gotówkę, bo kartami nie da się często płacić, ale za to… do niemal każdej dziury dotrze się pociągiem. Nic w sumie dziwnego, iż i my trafiliśmy na nocleg w Kořenovie do Chaty Podlesi, która przypominała połączenie czeskiej gospody z muzeum techniki. Wynik? Niemal 1500 metrów w pionie i 48 kilometrów. W akumulatorach pozostało nam odpowiednio 21 i 20% energii. W większości przejechane w trybie Eco.

Z powrotem do rzeczywistości

Drugi dzień oznaczał kolejne wyzwanie, a my po prostu zamieniliśmy się rowerami, by mieć lepsze porównanie pomiędzy modelami. Wiedzieliśmy też jakie już są możliwości rowerów, więc na najbardziej stromych podjazdach… wrzucaliśmy też wyższe tryby wspomagania, by upewnić się co co ich możliwości. Zakładając, że… w razie czegoś ktoś nas uratuje (czytaj, weźmie na hol!). A energia się przydała, choćby wspinając się do browaru U Čápa (czyli Pod Bocianem), a potem w stronę Jakuszyc przez Harrachov. I znów koledzy z Izerskiego dokonali cudów wyszukując wszystkie możliwe smaczki po drodze, za tu unikając tych bardziej uczęszczanych szlaków.

W ten sposób na naszej trasie znalazło się i Dolnośląskie Centrum Sportu i… Single Track Szklarska Poręba – którego ścieżki przez cały czas pozostają niedoceniane, a szkoda. Są o tyle nietypowe, iż dopuszczono na nich także ruch pieszych! Na szczęście spotyka się ich tam niewielu, a single stanowią idealną alternatywę dla klasycznych szlaków turystycznych. Sprytnie da się też z nich skorzystać zjeżdżając z Wysokiego Kamienia (prywatne schronisko, rewelacyjny widok!) w stronę Szklarskiej i Złotego Widoku.

Trasę skończyliśmy podjazdem od drugiej strony na Bobrowe Skały i finiszem oczywiście w Kopańcu. Tym razem pokonaliśmy 56 kilometrów i znów około 1400 metrów. Baterii zaś wystarczyło nam na styk! Zadając przy okazji kłam tym, którzy twierdzą, iż na rowerach elektrycznych nie da się zmęczyć. Dwa „wolne”, pełne dni w górach sprawiły, iż mieliśmy ochotę co najmniej na powtórkę, albo na małe wakacje, by odpocząć. Być może dlatego kolejnego dnia znów… wsiedliśmy na rowery, tym razem by sprawdzić już kolejne elektryki, na czele z nowym KTMem Kapoho Mater na nowym Boschu CX. Przed jego premierą!

Zrób to sam!

Więcej na temat rowerów Macina Scarp KTM’a przeczytacie w kolejnym wpisie, ale zostawiamy wam coś specjalnego – linki do naszych tras, możecie więc je swobodnie powtórzyć sami. Bez problemu można to zrobić też na rowerze analogowym, choć oczywiście wystarczająca kondycja jest wskazana. Nasze testy pokazały, iż lekkie elektryki mają sens, ale przeznaczone są dla określonej grupy docelowej – tych, którzy więcej jeździli w przeszłości, albo jeżdżą przez cały czas i przez cały czas mają trochę pod nogą, bo chcąc zmaksymalizować zasięgi trzeba oszczędnie gospodarować energią. Nowe możliwości oprogramowanie Boscha to ułatwiają, ale cudów nie ma!

Dzień 1

Dzień 2

Idź do oryginalnego materiału