Po co nam UCI?

magazynbike.pl 1 miesiąc temu

I PZKol, jego polski odpowiednik? Nie piszę tego, by znęcać się nad działaczami na fali narzekania na słaby wynik na olimpiadzie. Bo jest coś zupełnie postawionego na głowie w tym, iż celem nadrzędnym samym w sobie są medale, a nie przyjemność czerpana po prostu z jazdy na rowerze. Z tej perspektywy podobne organizacje w ogóle nie mają sensu. A wszystkie elementy układanki złożyły się w całość po wizycie w pewnym czeskim bike parku. Jak więc mogłoby być, a nie jest?

Trailpark Bukovka, widok na czarną i bardzo trudną trasę pod wyciągiem

Tym bike barkiem była czeska Bukovka, która została odpalona kilka miesięcy temu. Bike park tuż za polską granicą, położony koło Dolni Morava i Kralicaka – poszczególne dzieli może 15 minut jazdy samochodem. I ten nowy bike park promuje się w oryginalny sposób – ma to być miejsce dla całych rodzin z dziećmi! Nie na zasadzie ojciec jeździ, reszta zajmuje się sobą – czytaj dmuchańcami i plażowaniem – ale dokładnie tak jak czytacie. Jest i mini bike park, z bardzo prostymi trasami, jest i mały pump track. Ba, trasa flow, o długości prawie 8 km, także jest do przejechania dla dzieci.

Kropka nad i to seria zawodów „Baby DH”, na które przyjeżdżają rodziny z całych Czech.

I dokładnie o tym mówię, o nastawieniu na to, by rower był aktywnością dla całej rodziny. W każdej postaci. I potem widząc to u naszych południowych sąsiadów na każdym kroku – a dotyczy i dwóch kółek, ale i innych dyscyplin, choćby biegówek czy hokeja – zastanawia się, dlaczego nie myśleć o promocji roweru w ten sposób?

Jak się ma to do UCI i PZKol? Mam na tyle dużo lat, by pamiętać rozwój w Polsce i MTB – ze startem w pierwszych maratonach – i enduro (podobnie) i ostatnio graveli. W każdym przypadku były to inicjatywy oddolne, do których w końcu podłączało się UCI. Bo kolarstwo szosowe królową jest, wiadomo i basta. Ale nagle okazywało się, iż ludzie owszem, lubią Tour de France, ale na co dzień jeżdżą na czym innym.

I za każdym razem historia wyglądała identycznie. Najpierw była to dyscyplina masowa, która przyciągała tłumy. Potem wchodziło UCI, pojawiały się oficjalne medale i mistrzowie i następowała profesjonalizacja. Po pewnym czasie ZAWSZE okazywało się, iż amatorzy nijak się mają do profesjonalistów, a zawody przyjmowały formę lig ze sponsorami za ciężkie pieniądze. Wspólny start przestał mieć sens. Przypadkiem, albo i nie, ludzie odpływali w innym kierunku.

Bo co można powiedzieć o obecnym XC na poziomie olimpijskim? Trasa w Paryżu była karykaturą kolarstwa górskiego z jego jazdą w naturalnym terenie. Czymś co stworzono tylko po to, by dobrze wyglądało w telewizji. Podobnie wygląda większość tras.

To samo stało się już z enduro, gdzie zwykły amator choćby nie dostanie się na najważniejsze zawody. To samo dzieje się w gravelach, gdzie profesjonalne teamy kilka ustępują tym szosowym.

Trailpark Bukovka, trasa niebieska flow

Nie chodzi o to, iż nie lubię ścigania, wprost przeciwnie. Startuję też regularnie. Chcę tylko zwrócić uwagę na fakt, iż ta profesjonalizacja to inna nazwa na robienie biznesu, w którym na końcu głównym wygranym są organizacje typu UCI, które zwyczajnie z tego żyją. A celem samym w sobie nie powinny być medale – po to wybudowano u nas w Pruszkowie tor kolarski, tym samym pozbawiając innych dyscyplin pieniędzy na dziesięciolecia – ale promowanie aktywnego styl życia.

A to w chwili w tej chwili o wiele lepiej robią ruszający się rodzice, koleżanki i kumple, czy choćby prywatne firmy, typu właściciele wyciągów. To oni razem powodują, iż rosną kolejne pokolenia.

UCI ani PZKol nie są nam do niczego potrzebne. Chyba, iż zajęłyby się wspomaganiem inicjatyw oddolnych, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć, bo nie ma w nich możliwości zarabiania pieniędzy. A przecież można byłoby założyć, iż masowość spowoduje, iż wyrosną z tego wybitne jednostki.

PS o Bukovce będzie jeszcze oddzielny wpis, bo warto ją odwiedzić.

Idź do oryginalnego materiału