Oto jest. Moja pierwsza Leica

1 rok temu

Ferrari dla świata motoryzacji, Harley Davidson dla świata motocykli, dailyweb dla świata polskich blogów technologicznych, a dla świata fotografii... Leica. Właśnie trafiła w moje ręce, kupiona zupełnie okazyjnie, adekwatnie za połowę jej rynkowej wartości. Przed Wami Leica Z2X, w ramach naszego analogowo-fotograficznego cyklu: #analoglife.

W zasadzie, kiedy moi znajomi patrzą na mój line-up aparatów analogowych, to pierwsze co mówią: kolekcjonujesz aparaty analogowe? No i zabawne jest to, iż patrząc na 8 sprzętów na mojej półce, odpowiadam bez sarkazmu: nie, nie kolekcjonuje. Oczywiście spieszę wytłumaczyć, iż cieszą one moje oko mocno, ale traktuje je użytkowo. Coś na zasadzie bogatego właściciela kilkunastu szybkich aut, które trzyma w garażu i jeździ każdym po trochu, zależnie od tego, który danego dnia pasuje mu do nastroju, ubioru, czy charakteru trasy, którą zaraz będzie pokonywał. Tak samo mam z aparatami. Nie trzymam tych, które mi niepotrzebne, a te, które mnie urzekły – zatrzymuje. Nie ma ich wiele, chociaż mam obawę, iż półka niebawem będzie się robić coraz cięższa, tym bardziej iż poluje na sporo modeli.

Leica – sprzęt z kategorii nieosiągalnych

W zasadzie w głowie siedzi mi jeszcze jeden materiał, który stanowiłby sprawne uzupełnienie dzisiejszego tekstu, ale w dużym skrócie to mam kilka sprzętów, które czekają na mnie z plakietką: święty graal. Obawiam się, iż będą musiały jeszcze poczekać, bo ich ceny systematycznie i logarytmicznie rosną, a sam punkt startowy był już dla mnie cenowo nieosiągalny. Jednym z nich jest, chociażby Leica M4-2, za którą przyjdzie zapłacić grube tysiące. Pomyślałem zatem, iż czas adekwatnie się poznać z marką, która uchodzi za kultową i polowałem na kilka modeli. Oczywiście tym najciekawszych z kategorii point and shoot jest z pewnością model Minilux, ale do niego niestety nie uda się podejść bez 4-5k PLN, a to za dużo jak na aparat z serii: analogowa małpka. Poza tym obarczona jest słynnym problemem błędu z serii E02, który w dużym skrócie oznacza jej... utylizacje. Szkoda by było, ale z tym trzeba się liczyć, kiedy mamy do czynienia ze sprzętem, którego już nie produkują. Taki urok segmentu, tym bardziej miałbym problem wydać więcej niż 500-1000PLN za sprzęt ze statusem kultowego, który zwyczajnie można przestać działać, a naprawa może się okazać niemożliwa, a przynajmniej bardzo kosztowna. Oczywiście w Leica M4-2 tego problemu nie ma, bo wszystko rozbiega się oczywiście o elektronikę, im jej mniej, tym lepiej. Wracając do dzisiejszego bohatera, złapałem w serwisie ogłoszeniowym Leica ZX2, która uchodzi za absolutny entry level w marce, a sam aparat jest co do zasady krytykowany, za jakość, który odstaje od tego, co robi Leica. Nie ma tu body tytanowego, ba, choćby aluminiowego. Jest za to plastik, wszechobecny. Zanim ZX2 trafiła w moje ręce, naczytałem się wszystkich oburzonych fanów marki Leica, iż nie przystoi im takiego sprzętu sygnować swoim czerwonym sygnetem. A i tu pierwsze zaskoczenie, bo okazuje się, iż Leica ZX2 nie daje feelingu premium, to fakt, ale za to jakość plastiku nie jest koszmarna. Jest bardzo przyzwoicie, ale rozsądne cenowo. [caption id="attachment_193079" align="aligncenter" width="2560"] Kultowa Leica Minilux, jeden z ciekawszych aparatów w segmencie point and shoot[/caption] Nie wiem, czy to kwestia mojego egzemplarza i stanu, w jakim ją dostałem, ale moja cieszy oko, oczywiście elementy połyskującego plastiku palcują się koszmarnie i brudzą od samego patrzenia, ale nie mogę złego słowa powiedzieć. Tym bardziej iż dostałem ją wraz z oryginalnym, skórzanym euti sygnowanym również marką Leica. Aparat musiał sporo w nim przeleżeć, patrząc na jej stan. Nie ukrywam, iż powodem jej zakupu była głównie jej cena. Kosztowała mnie 400 PLN, gdzie rynkowa cena zaczyna się średnio od 700 do 800 PLN i pewnie tanieć nie będzie. Oczywiście to fajny dodatek, ale nie kupuje ich, jak wspomniałem do kolekcji czy jako formę inwestycji. W Z2X mamy obiektyw zoom 35-70mm, który wydaje z siebie bardzo charakterystyczne dźwięki, ale jest sprawny, a i na pewno każdy obok usłyszy, iż właśnie z niego korzystacie. Czuć jednak w tym aparacie, iż jest po prostu świeży. Nie pomyliłem się wcale, a moje wrażenie było bardzo adekwatnie, bo okazuje się, iż Z2X był produkowany między 1997-2002 rokiem, czyli jeden z ostatnich kompakcików marki w tym segmencie. Na pewno przez gabaryt nie można go zaliczyć do aparatów, które schowacie w kieszeni koszuli, ale ja się z tego ucieszyłem. Nie jest on duży, a jednak lepsze trzymanie daje dużo więcej komfortu, przynajmniej mi, po ostatnim strzelaniu mikroskopijnym mju II. Mamy sporo opcji i trybów do wyboru, a wszystkie one wyświetlają się na niewielkim ekranie. Przełączamy się między nimi, wciskając przycisk Mode. Są też diody, zielona i czerwona, które informują nas o tym, czy obiekt został objęty ostrością, czy np. warunki świetlne są zbyt słabe. Myślę, iż zostawimy sobie omówienie w recenzji, gdy tylko wypstrykam pierwszą rolkę. Tymczasem Kodak Ultramax 400 załadowany i zaczynam zabawę z moją pierwszą Leicą. Nie spodziewam się cudów, ale sama Leica ZX2 utwierdza mnie w przekonaniu, iż nie sama jakość zdjęć jest ważna, ale także feeling i przyjemność z ich robienia. Tutaj ten aspekt jest zdecydowanie obecny, a zobaczymy niedługo czy i zdjęcia nie wypadają najgorzej. https://dailyweb.pl/pamietacie-zepsuta-yashica-t-af-i-agfa-optima-wlasnie-wrocily-z-serwisu-czyli-slodko-gorzkie-wrazenia/
Idź do oryginalnego materiału