Spider-Man nigdy nie należał do moich ulubionych postaci. Oczywiście znałem Petera Parkera, kilka klasycznych historii i trochę filmów pamiętam, ale nie śledziłem na bieżąco żadnej z jego serii komiksowych, uznając go za bohatera zbyt… bohaterskiego, dobrego i pozbawionego większych wad. Tym bardziej zaskoczyło mnie to, jak bardzo wciągnęła mnie historia Bena Reilly’ego, klona, o którym wcześniej choćby nie słyszałem. Korporacja Beyond okazała się czymś więcej niż kolejną pajęczą przygodą. To opowieść o tożsamości, pamięci i tym, co się dzieje, gdy superbohater staje się… marką.
Recenzja komiksów Amazing Spider-Man: Korporacja Beyond Tom 1 i Tom 2
Pierwszy tom historii zawiera zeszyty Amazing Spider-Man vol. 5 #75–82 i liczy 200 stron. Scenariusze przygotowali Zeb Wells, Kelly Thompson i Cody Ziglar, a za rysunki odpowiadają m.in. Patrick Gleason, Sara Pichelli, Michael Dowling i Jorge Fornés. Sama fabuła startuje z wysokiego C, bo Peter Parker zostaje poważnie ranny i wypada z gry. Jego miejsce zajmuje Ben Reilly, ale nie jako samozwańczy Spider-Man. Tym razem to etatowa rola, wykupiona, wspierana i kontrolowana przez tajemniczą Beyond Corporation. Nowy kostium, baza operacyjna, drużyna PR-owa. Wszystko to wygląda bardziej jak projekt korporacyjny niż misja ratowania miasta.
Czytaj też: Recenzja komiksów Spider-Man/Deadpool. Póki śmierć nas nie rozłączy… bo to bardzo bromantyczne



Nie znałem wcześniejszych losów Bena, więc czytałem to jak nową historię o nowym Spider-Manie i w tym kontekście wypadło to znakomicie. Ot próba skomercjalizowania bohaterstwa, która po prostu nie może się udać. Ben próbuje być bohaterem, ale gdzieś w tle zaczyna czuć, iż traci coś więcej niż niezależność. I to właśnie ta narracja sprawia, iż tom ma głębię. A stylistyka? Rysunki są nowoczesne, dynamiczne, kolorystyka żywa, ale nie przejaskrawiona, więc innymi słowy, to bardzo dzisiejszy Marvel.


Drugi tom to już pełna kulminacja historii Bena. Liczy 304 strony i zbiera zeszyty Amazing Spider-Man #86–93, a także dodatki: #88.BEY, #92.BEY i one-shot Mary Jane & Black Cat: Beyond #1. Scenariusze rozpisali Zeb Wells, Patrick Gleason, Kelly Thompson, Jed MacKay i inni. Za rysunki odpowiadają z kolei m.in. Mark Bagley, Carlos Gómez, Ivan Fiorelli, Michael Dowling, więc w efekcie rzucane nam jest sporo różnych stylów, ale w większości dominuje estetyka Marvela z ostatnich lat. W tym tomie Ben zaczyna się sypać. Dosłownie i psychicznie. Wspomnienia zostają mu odebrane, tożsamość zaczyna się rozwarstwiać, a Beyond nie ustaje w traktowaniu go jak narzędzia. To w tym tomie Ben przechodzi przemianę w kogoś… kogo może znacie, a może nie, więc zostawię to za kurtyną tajemnicy, bo sam dałem się zaskoczyć na ostatniej stronie.
Spider-Man kupił moją uwagę
Oba tomy Korporacji Beyond to nie jest klasyczny Spider-Man. To Spider-Man jako produkt, a Ben Reilly jako człowiek, który próbuje tę rolę wypełnić i przy tym nie zgubić samego siebie. Dla kogoś, kto nie zna tych postaci od dziesięcioleci, to może być wręcz idealne miejsce, by wskoczyć do uniwersum – bez bagażu, bez oczekiwań, z czystą ciekawością. Musicie tylko wiedzieć, kim jest Ben, ale to akurat można skrócić do jednego zdania – zaginionym klonem Petera Parkera.

Egmont spisał się dobrze w roli wydawcy – chronologiczność utrzymana, pełna zawartość ujęta, a polskie tłumaczenie bez zgrzytów. Tom pierwszy to nieco chaotyczne solidne otwarcie z dynamiczną akcją, a tom drugi stanowi rozliczenie z tym, kim jesteśmy, gdy inni próbują nami sterować. O ile pierwszy tom oceniłem pierwotnie negatywnie, tak przy lekturze drugiego powróciłem do niego i dałem się kupić, a w efekcie czekam teraz na polskie wydanie Dark Web. Nie są to wprawdzie moje ulubione komiksy, bo zbyt często czułem się w nich zagubiony lub prowadzony przez historię zbyt szybko, ale podobnie jak Venom, tak również i Ben Reilly zaciekawił mnie swoją przyszłością.