Nie planowałem kupować kamerki do mieszkania. Natrafiłem na nią przypadkiem w sklepie Action, a cena 49 zł sprawiła, iż postanowiłem spróbować. Ku mojemu zdziwieniu, sprzęt działał lepiej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Wyszedłem na szybkie zakupy, a wróciłem z kamerką LSC Smart Connect do monitoringu mieszkania. Taki klasyczny efekt uboczny wizyty w dużym markecie, gdzie człowiek idzie po jedno, a wraca z rzeczami, o których istnieniu jeszcze godzinę wcześniej nie miał pojęcia. Na półkach atrapy. Oryginały wyparowały, podobno tak szybko, iż sprzedawcy musieli schować prawdziwe egzemplarze na zaplecze. Krążą choćby legendy, iż część pudełek wracała pusta, bo złodzieje szybciej przeprowadzali testy terenowe niż klienci. Mnie jednak się udało. Sprzedawczyni wyciągnęła jeden egzemplarz spod lady, niczym relikt z czasów, gdy po upragnione towary ustawiało się kolejki.
Cena? 49 zł. choćby nie sto. – Jakby co, można zwrócić – dodała sprzedawczyni z uśmiechem. A ja, jak to człowiek, który ma w domu zwierzęta i zbyt dużą ciekawość technologiczną, pomyślałem: a niech będzie. Najwyżej oddam. Przynajmniej sprawdzę, czy da się kupić coś użytecznego za równowartość obiadu w przeciętnej restauracji.
Pierwsze wrażenie: plastik, ale nie wstyd
Wróciłem do domu, otworzyłem pudełko i… miłe zaskoczenie. W środku oprócz samej kamerki był też uchwyt, elementy montażowe, instrukcja i – uwaga – kabel USB-C. Tak, ten sam, którego coraz częściej brakuje w droższych urządzeniach. A tu proszę, w kamerce za 49 zł producent uznał, iż jednak warto go dorzucić.
Sama kamerka wygląda przyzwoicie. Oczywiście plastikowa, ale wykonana schludnie i z pomysłem. Biała obudowa, czarny front. Estetyczna, nie wygląda jak tandetna zabawka z bazaru. Jest też gniazdo na kartę pamięci, mikrofon, głośnik. Niby nic, ale w tej cenie naprawdę coś.
Podłączyłem ją do prądu i od razu przywitało mnie niebieskie, migające światełko. Sprzęt daje znać, iż żyje i jest gotowy do pracy. Na pudełku QR kod, który wystarczy zeskanować, by pobrać dedykowaną aplikację. Proces instalacji trwa kilka minut. Żadnego kombinowania, żadnych kabli, żadnych pytań o certyfikaty. Po prostu działa. Aplikacja, ku mojemu zdziwieniu, jest po polsku. Co prawda nie wszystko zostało przetłumaczone, więc czasem w ustawieniach można trafić na egzotyczne hasła typu ‘enable smart motion capture’, ale ogólnie wszystko jest zrozumiałe.
Kamerka łączy się z domowym Wi-Fi, telefon wykrywa ją błyskawicznie, a ja po chwili mam już podgląd na ekranie telefona. Wcześniej musimy jednak w telefonie włączyć bluetooth. Wrażenia? Zaskakująco dobre.
Podgląd na życie codzienne – czyli kot w roli głównej
Głównym powodem zakupu była chęć sprawdzenia, co robią moje zwierzaki, gdy nie ma mnie w domu. Sądziłem, iż śpią. Myliłem się. Kamerka błyskawicznie pokazała mi, iż w moim mieszkaniu toczy się drugie, nocne życie. Biegi przez kanapę, skoki z parapetu, konspiracyjna walka z rośliną doniczkową. Wszystko uchwycone w jakości teoretycznie 1080p.
Obraz jest dość płynny, choć z lekkim, dwu-trzysekundowym opóźnieniem. W praktyce nie przeszkadza, bo to nie sprzęt do transmisji sportowej, tylko domowy monitoring. Jakość obrazu naprawdę przyzwoita szczególnie przy dziennym świetle. Można zrobić zrzut ekranu, nagrać film, a choćby przemówić do zwierząt przez aplikację. Mikrofon działa poprawnie, głośnik nieco metalicznie, ale komunikat zejdź z blatu i tak spełnia swoją funkcję.
Jest też funkcja detekcji ruchu i to działa zaskakująco dobrze. Wystarczy, iż coś się poruszy w kadrze, a aplikacja natychmiast wysyła powiadomienie. Kamerka może też nagrywać obraz bez przerwy, zapisując wszystko na karcie pamięci, aż do jej zapełnienia. Potem nadpisuje stare pliki.
Tryb nocny działa, ale nie zachwyca. Owszem, widać kontury, widać ruch, ale jakość przypomina stare nagrania z monitoringu stacji benzynowej. jeżeli ktoś liczy na kinowy realizm, to nie tutaj. Za to w codziennym użytkowaniu, wystarczający.
Co ciekawe, w aplikacji można ustawić tryb prywatny. Kamerka po prostu przestaje nagrywać i nie przesyła obrazu. To miły gest w stronę prywatności, bo kto chciałby być obserwowany przez własny sprzęt, gdy siedzi w piżamie i je pizzę?
Czy warto? Zaskakująco tak
Gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, iż kamerka za 49 zł może być faktycznie użyteczna, uznałbym to za żart. Tymczasem po kilku dniach testów muszę przyznać – ten tani gadżet potrafi zaskoczyć. Nie jest idealny. Opóźnienie w obrazie bywa irytujące, aplikacja momentami miesza języki jak translator po trzech kawach, a tryb nocny mógłby być lepszy. Ale za tę cenę trudno mieć pretensje. Bo oto dostajemy urządzenie, które naprawdę działa, jest banalne w obsłudze, łączy się z siecią bez problemów, a do tego ma mikrofon, głośnik, nagrywanie, detekcję ruchu i możliwość komunikacji.
Właśnie dlatego oceniam ją na solidne 7 na 10. W kategorii jakość do ceny to wręcz mały hit. Idealna do prostego monitoringu mieszkania, podglądania pupili albo jako pierwsza kamerka dla kogoś, kto dopiero zaczyna przygodę z takim sprzętem. Nie jest to produkt, który zmieni twoje życie. Ale potrafi sprawić, iż wychodząc z domu, masz spokój, bo wiesz, co się dzieje i możesz zdalnie powiedzieć kotu, żeby nie zrzucał doniczki. I to wszystko za niecałe pięć dych.
Powiem szczerze, w tej cenie choćby nie liczyłem, iż będzie działać. A teraz zastanawiam się, czy nie wrócić po drugą. Bo skoro jedna sprawdza się tak dobrze, to może druga stanie na straży przedpokoju. Albo po prostu będzie pilnować, czy rośliny przez cały czas żyją.

4 godzin temu













