
Choć doceniam nowy design. Choć świerzbi ręka, żeby wydać całą wypłatę na iPhone’a 17 Pro, to ja mówię pas. Zostanę przy swoim telefonie.
Znowu to zrobili. Znowu światła, muzyka, fajerwerki. Tim Cook z uśmiechem wprowadza nas w kolejną rewolucję, a na scenie pojawia się nowa generacja iPhone’ów. Pierwsze na rynku telefony obsługujące ProRes RAW, ekran odświeżany w 120 Hz, kilka nowych funkcji, które mają sprawić, iż poczujemy się, jakbyśmy dostali bilet do przyszłości. Brzmi wspaniale. Problem w tym, iż to nie bilet do przyszłości, tylko kolejny karnet na karuzelę, która kręci się w miejscu.
Magia szczegółów, której nikt nie zauważy
Apple jest mistrzem w sprzedawaniu detali jako przełomów. Raz milimetr cieńszy, raz o 5 proc. szybszy, raz dodatkowy obiektyw, który widzi więcej niż ludzkie oko. I za każdym razem słyszymy słowo rewolucja. No wprost emejzing. Tylko po co.
No dobra, ProRes RAW to gratka dla profesjonalnych filmowców, a 120 Hz docenią gracze czy koneserzy płynności animacji. Tylko ilu z nas naprawdę tego potrzebuje? Ilu ludzi nagrywa filmy do Netflixa, a ilu zwyczajnie scrolluje Instagrama i wysyła memy na Messengerze? To trochę tak, jakby sprzedawać samochód rodzinny reklamując go hasłem: Teraz z trybem startowym jak w bolidzie F1.
I właśnie tu tkwi sedno problemu. Dlaczego uważam, iż wymiana iPhone’a 16 Pro na 17 Pro to głupota? Bo iPhone 16 Pro wciąż działa perfekcyjnie. Bateria trzyma cały dzień, aparat robi zdjęcia ostrzejsze niż wspomnienia z gimnazjum, a żadna aplikacja nie odważyła się jeszcze go zadławić. Wymiana na nowy model nie wniosłaby niczego poza tym, iż Apple policzyłby sobie kilka tys. zł za możliwość pochwalenia się: mam najnowszego iPhone’a. Dziękuję, postoję. Nie będę klientem, którego co roku prowadzi się za rękę do kasy i mówi: „Popatrz, to prawdziwa rewolucja, musisz to mieć”. Bo to nie rewolucja. To dobrze naoliwiona machina marketingowa, która karmi się naszą potrzebą bycia na czasie.
Technologia, która nie nadąża za życiem
Nie oszukujmy się i spójrzmy prawdzie w oczy. Świat telefonów doszedł do ściany. Może nie takiej, której nie da się zburzyć, ale jest ona wyraźnie zauważalna. Telefony są już tak dobre, iż trudno wymyślić coś, co naprawdę zmieni nasze życie. Kiedyś przełomem był ekran dotykowy, internet w kieszeni, dobry aparat.
Teraz przełomem ma być to, iż animacje przewijają się jeszcze płynniej, a zdjęcia w nocy są o ton jaśniejsze. Serio? To już nie technologia, która zmienia życie. To technologia, która próbuje na siłę udowodnić, iż wciąż jest potrzebna. Kiedyś to było, nie? Zachęcam do przeczytania mojego nostalgicznego felietonu, w którym rozpuszczam się nad unikalnością telefonów w czasach sprzed telefonów.
Nie wymienię swojego iPhone’a 16 Pro. I nie dlatego, iż mnie nie stać albo iż nie lubię nowinek. Lubię i doceniam. Ale mam dość udawania, iż co roku dostajemy coś absolutnie nowego. Mam dość czucia się jak klient, którego rolą jest tylko potakiwać i płacić. Właśnie dlatego mówię jasno: stop. telefon ma mi służyć, a nie robić ze mnie uczestnika corocznej loterii pt. kup nowy, bo stary jest już passé.
Przeczytaj także inne nasze felietony:
I jeżeli Apple chce mnie przekonać, to niech pokaże coś naprawdę przełomowego. Coś, co zmieni moje codzienne życie. Coś, co wyrwie mnie z butów. Bo póki co, to ja wolę zostać przy swoim 16 Pro. A nową generację zostawię tym, którzy wciąż wierzą, iż magia kolejnej mszy Apple’a jest warta kilku tys. zł.