Garmin Lily 2 wygląda jak dodatek do torebki albo innej części wyjściowej stylizacji, ale w rzeczywistości potrafi dużo, dużo więcej. Niestety nie wszystko zmieściło się na tym ultra kompaktowym pokładzie.
Nie mam przy tym większych wątpliwości odnośnie tego, iż ta recenzja jest w dużej mierze zbędna. Tak samo, jak było w przypadku pierwszej generacji, tak i w przypadku Lily 2 większa część decyzji zakupowej będzie miała miejsce prawdopodobnie jeszcze przed sprawdzeniem specyfikacji technicznej, analizą naszych potrzeb i możliwości tego zegarka, a także drobiazgową weryfikacją tego, czy wszystkie sportowe i okołosportowe rzeczy działają w nim jak trzeba.
Niespecjalnie się temu dziwię, głównie dlatego, że…
Garmin Lily 2 naprawdę może się podobać.
Maluteńka koperta (całość ma 25,4 x 21,3 mm) na mojej ręce wyglądała wprawdzie komicznie, ale na dużo drobniejszej ręce mojej żony – jak znalazł. Nie jestem pewien, czy powinienem używać takich określeń, ale delikatność i drobność Lily 2, szczególnie na tle większości zegarków Garmina, jest wręcz urzekająca.
Zdecydowanie w pozytywnym odbiorze pomagają tutaj dwie rzeczy, które zmieniły się z generacji na generację. Po piersze, Lily 2 ma teraz ramkę wykonaną z anodyzowanego aluminium, co daje dużo bardziej biżuteryjne wrażenie – i o to miało chodzić już od pierwszej generacji. Po drugie, system mocowania pasków – zmieniony na uniwersalny – wygląda teraz dużo bardziej stylowo, a dużo mniej użytkowo. jeżeli połączymy to z 14-mm paskiem ze skóry, dołączonym do zestawu w testowanej wersji (o tym za chwilę), to dostajemy coś, co naprawdę może wpaść w oko.
Tak, wiem, 265 oferuje więcej, zawsze są też małe Fenixy i pochodne, ale nie, to zdecydowanie inna para… zegarków.
Zachowano tutaj natomiast jeden z większych wyróżników pierwszej generacji Lily, czyli bardzo specyficzny wyświetlacz. Tak, jest dotykowy i nie ma żadnych przycisków, poza jednym umieszczonym na dole tarczy (to to kółeczko). Jednocześnie, kiedy ekran nie jest podświetlony, nie widzimy brzydkiego czarnego koła, ale… specjalny wzór, dopasowany wizualnie do reszty zegarka. Nie, nie jest on wyświetlany – jest on jak najbardziej fizycznym elementem, którego „prezentacja” oczywiście w żaden sposób nie zużywa energii z akumulatora.
Dopiero kiedy podniesiemy nadgarstek (automatyczne wykrywanie tego gestu działa bardzo dobrze, zero uwag z mojej strony), na tej powierzchni, a adekwatnie nad nią, wyświetlana jest „cyfrowa” część zegarka.
Sprawdza się to zaskakująco dobrze, adekwatnie niezależnie od warunków oświetleniowych (tak, w mocnym słońcu też jest czytelne), a obsługa – pomijając ograniczenie do dotykowości zamiast wygodniejszych, fizycznych przycisków – nie sprawia najmniejszych problemów. Zaryzykowałbym choćby stwierdzenie, iż jest to najprostszy w obsłudze zegarek w obecnej ofercie Garmina. Różni się trochę filozofią nawigacji od innych sprzętów tego producenta, ale opanowanie całości nie zajmie więcej niż kilka chwil.
Wady? Oczywiście, są. Przede wszystkim obraz (240×201 pikseli) nie jest ani szokująco ostry, ani szokująco gładki. Idealna wersja Lily byłaby moim zdaniem w stanie wyświetlić klasyczne wskazówki w formie idealnie gładkiej – tutaj natomiast mamy do czynienia z typowymi dla niektórych Garminów „schodkami”, które niestety burzą poza tym naprawdę świetnie dopracowany estetycznie zegarek.
Dość zaskakująco jak na 2024 r. przygotowano też animacje. Z jednej strony – owszem, są płynne od strony technicznej. Z drugiej – mam wrażenie, iż o ile nie przycinają się tak o, o tyle na pewno brakuje im u podstaw kilku klatek.
Mam więc tutaj mały rozdźwięk między częścią fizyczną – naprawdę przemyślaną i dopracowaną, może choćby byłbym gotów rzucać hasełkami o „premium”, a cyfrowo-wizualną częścią, która owszem, jest dobra, pomysłowa, łatwa w obsłudze i funkcjonalna, ale powinna być o ząbek lepsza. Ładniejsza, płynniejsza, bardziej współcześnie animowana. Z drugiej strony – nie mam dzięki temu większego żalu o to, iż Lily 2 dalej nie oferuje trybu cały czas włączonego wyświetlacza – najbardziej efektownie wygląda bowiem w swoim domyślnym, spoczynkowym trybie.
Z drobnych uwag: o ile wybudzanie gestem działało wzorowo, to podczas testów wybudzanie dotknięciami ekranu działało tak dziwnie, iż zwątpiłem, czy zegarek w ogóle ma taką funkcję. Ostatecznie po zwiększeniu czułości udało się uzyskać w miarę bezproblemowe podświetlenie przez dwukrotne tapnięcie. Przy okazji – pod niektórymi kątami widać „cyfrową” część tarczy, podciętą tuż nad jedynym przyciskiem na tarczy. Na szczęście są to kąty, pod którymi nikt nigdy na zegarek raczej nie spojrzy.
Ile Garmina jest Garminie Lilly 2?
Odpowiedzi są dwie: dużo jak na zegarek, który wygląda w ten sposób i nie tak znowu dużo jak na zegarek z logo Garmina. Jakieś kompromisy musiały tu mieć miejsce.
W porównaniu do poprzedniej generacji pojawiły się tutaj m.in. dodatkowo funkcje dokładniejszej analizy snu, poranne raporty, wykrywania wypadków (wcześniej był sam LiveTrack), a także nowe profile sportowe. Trudno jednak uznać ten zegarek za faktycznie „multisportowy”, bo do wyboru mamy:
- trening siłowy, HIIT, trening wydolnościowy, trening na maszynie eliptycznej, ergometr wioślarski, taniec (kilka opcji), spacer, pilates, jogę, bieg na bieżni mechanicznej, bieganie, jazdę rowerem i pływanie w basenie
Jest więc duża część najpopularniejszych sportów, natomiast nie do końca jestem pewien, dlaczego brakuje np. jazdy na rowerze w pomieszczeniu, choćby jeżeli miałoby to polegać wyłącznie na dodaniu innego opisu do ikonki trybu kardio. jeżeli jednak głównie np. pływamy, biegamy i jeździmy na rowerze na dworze – jesteśmy kryci. Oczywiście jeżeli nie planujemy np. podłączyć czujnika mocy, ale to raczej nie ten typ zegarka.
Od strony sportowej trzeba też wspomnieć od razu o jednym braku – nie ma tutaj modułu GPS w zegarku. Nie ma i koniec. jeżeli chcemy mieć zapis trasy i związane z tym analizy/odczyty, będziemy musieli mieć przy sobie telefon. Dobra wiadomość – całość działa sprawnie, pomiary są na tyle dokładne, na ile zrobi to telefon (niestety przeważnie noszony niezbyt optymalnie, czyli w kieszeni), a i wbrew pozorom nie zabija to jakoś specjalnie ani akumulatora zegarka, ani telefonu. Tym bardziej, iż chyba nikt z Lily 2 nie planuje biegać ultra.
Dużo bardziej rozbudowana jest cześć „ogólnozdrowotna” zegarka. Mamy tutaj i całodniowe monitorowanie tętna (czujnik Elevate 4), monitorowanie oddychania (poza aktywnością), Body Battery, szacunkowy wiek sprawnościowy, monitorowanie stresu połączone z opcjami relaksacyjnymi, rozbudowane monitorowanie snu, poranne raporty i pomiar saturacji krwi tlenem. Zabrakło niestety pomiaru HRV, co trochę boli – Lily 2 nie jest zegarkiem przesadnie tanim, nie jest też szokująco napchany funkcjami stricte sportowymi, natomiast mocno stawia właśnie na monitorowanie reakcji organizmu na codzienne wyzwania – monitorowanie HRV, do tego oferowane w tak małej obudowie, byłoby naprawdę przyjemnym dodatkiem i może choćby argumentem dla posiadaczy pierwszej generacji Lily, żeby przeskoczyć na nowszy model. Przy czym, żeby być precyzyjnym, technicznie Lily monitoruje HRV już od pierwszej generacji, ale wykorzystuje je do pomiaru stresu – nie da nam konkretnej, np. nocnej wartości.
Garmin Lily 2 – monitorowanie snu
Bardzo trudno jest to faktycznie zweryfikować, bo w większości byłoby to pisanie o własnych odczuciach, więc na wszelki wypadek przespałem po prostu kilka nocy z Lily 2, Apple Watchem Ultra 2 i Whoopem 4.0, obserwując, co który z nich ma do powiedzenia. Dane z losowej nocy (większość wyglądała bardzo podobnie) prezentują się tak:
Realna godzina zaśnięcia: ok. 1:30
- Garmin Lily 2: 1:40
- Whoop: 1:31
- Apple Watch Ultra 2: 1:39, aczkolwiek według AW spałem też w okolicach 22:36, co prawdą nie jest
Realny czas obudzenia: ok. 9:00.
- Garmin Lily 2: 9:03
- Whoop: 9:03
- Apple Watch Ultra 2: 9:03
Serio, wszystkie tak samo.
Czas trwania snu:
- Garmin Lily 2: 7:11
- Whoop: 5:53 (ok. 7:20, jeżeli liczyć sumaryczny czas, przez który Whoop twierdził, iż nie byłem do końca zaśnięty)
- Apple Watch Ultra 2: 7:55
Średni oddech:
- Garmin Lily 2: 15 oddechów na minutę
- Whoop: 14,4 oddechów na minutę
Ilość snu REM:
- Garmin Lily 2: 0:52 godziny
- Whoop: 0:52 godziny
- Apple Watch Ultra 2: 1:32 godziny
Ilość głębokiego snu:
- Garmin Lily 2: 1:40 godziny
- Whoop: 1:41 godziny
- Apple Watch Ultra 2: 1:11 godziny
I mógłbym tak jeszcze długo i dla innych dni, ale wniosek jest raczej prosty. jeżeli chodzi o godziny zasypiania i wstawania, Lily 2 spisuje się bardzo dobrze, więc jeżeli celujecie w tych magicznych 8 godzin snu – poradzi sobie dobrze i nie zmyli go (jej?) wieczorne czytanie, które na powyższym przykładzie potrafiło trochę oszukać AW Ultra 2 (stąd u niego wpadka z dodatkowym snem, który nie został na szczęście wliczony do głównego snu).
Co do całej reszty parametrów – nie wiem. Nie mam jak zmierzyć czasu w fazie REM czy głębokiego snu, natomiast uważam, iż faktycznie ten sen był dostatecznej jakości (taka była też ocena Garmina) oraz wskaźnik Body Battery naładował się do rozsądnych i zgodnych z odczuwalnymi poziomów.
No i oczywiście na plus w kwestii snu – rozmiar zegarka. Z Lily 2 na ręce adekwatnie nie czuć, iż śpi się z jakimkolwiek dodatkowym balastem.
Garmin Lily 2 – pomiar tętna
Jak dla mnie – jedna z mocniejszych stron tego zegarka. Malutka konstrukcja, ale ze świetnym pomiarem tętna – poproszę więcej takich.
Ale do rzeczy i to może od razu tych trudniejszych, przynajmniej dla mnie, czyli 1,5 godziny interwałów z pięcioma urządzeniami jednocześnie:
I tak, jeżeli przyjrzymy się bliżej, widać, iż Lily 2 miał dość trudny start:
Ale po pierwszych 5 minutach przebieg wykresu tętna był niemal idealny, wliczając w to zarówno szczyty interwałów, jak i wejścia na nie oraz zejścia z nich:
Zdarzały się wprawdzie pojedyncze sytuacje, gdzie tętno z Lily 2 było o 2-4 BPM wyższe niż urządzeń, które można uznać za wzorcowe, a do tego nie zawsze był aż tak dobry jak Apple Watch Ulta 2, ale większość punktów jest… idealnie w punkt:
Sytuacja zresztą pokrywała się w większości przypadków treningów i to jest dobra wiadomość – bo w malutkim Lily 2 zamknięto adekwatnie dokładnie tak samo dobry (w większości przypadków) pomiar tętna, co w wyraźnie większych i droższych zegarkach Garmina. Trochę szkoda, iż nie jest to Elevate 5, ale przy takiej dokładności można to przeboleć.
Oczywiście trzeba pamiętać o ograniczeniach optycznych czujników tętna i o jednej potencjalnej wadzie – nie podłączymy do Lily 2 zewnętrznych czujników, więc jesteśmy skazani na odczyty „z ręki”. Co w sumie nie jest znowu takie straszne.
Garmin Lily 2 – co jeszcze warto wiedzieć?
Że przy standardowym użytkowaniu faktycznie da się uzyskać deklarowanych 5 dni, a największym wrogiem tego wyniku jest pomiar saturacji krwi (wtedy raczej 3 dni). Natomiast przy standardowym użytkowaniu i aktywnościach, obstawiałbym, iż większość osób uzyska około 4 dni. Strasznie przy tym szkoda, iż Lily 2 nie oferuje ładowania bezprzewodowego, a zamiast tego musimy korzystać z niebyt eleganckiego i kompletnie nieuniwersalnego „klipsa”, który w ogóle nie pasuje do stylowej otoczki tego modelu.
Warto też wiedzieć, iż Lily 2 oferuje Garmin Pay, aczkolwiek tylko w droższych modelach, oznaczonych jako Classic.
Garmin Lily 2 – cena, modele i czy warto?
Do wyboru są dwa główne warianty – Lilly 2 i Lilly 2 Classic, gdzie drugi cechuje się nie tylko innymi kolorami i materiałami pasków, ale też… obecnością Garmin Pay. Ten pierwszy kosztuje ok. 1200 zł, natomiast drugi – ok. 1500 zł.
Przyznam, iż trochę takiej decyzji nie rozumiem, bo wychodzi na to, iż jeżeli ktoś chce Lily 2 z różowym paskiem, to musi się pogodzić z tym, iż nie będzie miał Garmin Pay – chyba iż pasek dokupi sobie samodzielnie, ale wtedy efekt i tak może nie być taki całościowy. Z drugiej strony – ten zegarek zdecydowanie lepiej prezentuje się w odmianach Classic, więc może trzeba przyjąć po prostu, iż jego „właściwa” wersja zaczyna się od 1500 zł. Sporo, szczególnie biorąc pod uwagę, iż Lily 1 w podstawowej wersji kosztował mniej niż 1000 zł.
I teraz, jak zwykle, robi się zamieszanie. Za 1100-1500 zł można kupić zegarki lepsze sportowo, choćby z oferty Garmina. 165, 255, Instinct 2 – każdy z nich da nam więcej niż Lily 2, jeżeli naszym głównym celem jest zakup zegarka sportowego.
Z drugiej strony – Lily 2 zdecydowanie wygrywa z każdym z nich, jeżeli chodzi o bycie – potencjalnie, bo to zależy od odbiorcy – atrakcyjnym, drobnym zegarkiem. Za to głównie płacimy i w porównaniu do Lily 2 dopłacamy do tego, iż całość jest teraz dużo bardziej premium. Plus dorzucono trochę funkcji monitorowania zdrowia w porównaniu do pierwszej generacji, a pomiar tętna stoi na naprawdę bardzo wysokim poziomie.
Tworzy nam to sytuację zbliżoną do tej z… Instinctem, szczególnie jego pierwszą generacją. Czyli dostajemy zegarek, który „kupuje nas” tym, jak wygląda, a potem chcemy się najwyżej upewnić, iż robi to niezbędne dla nas minimum, a na ewentualne kompromisy zgodzimy się w zamian za to, jak dobrze będzie wyglądał na naszym nadgarstku.
Można przy tym argumentować, iż zmiany w porównaniu do poprzednika nie są wielkie od strony systemowej, ale jak dla mnie najważniejsze to te fizyczno-wizualne. Lily ma być ładny i w tej generacji jest ładniejszy. O to chodziło. A iż dalej nie jest to zakup rozsądny pod względem ekonomicznym? Sam choćby auto wybrałem na zasadzie „bo ma być ładne i tyle”, więc co miałbym tutaj krytykować.
Garmin Lily 2 – zalety:
- świetny, delikatny wygląd;
- metalowa obudowa;
- świetny pasek w testowanej wersji;
- bardzo prosta obsługa;
- efektowne „tło” tarczy;
- sprytny wyświetlacz, czytelny w niemal każdej sytuacji;
- całkiem niezła lista obsługiwanych trybów sportowych;
- bardzo dobry czujnik tętna;
- długa lista monitorowanych parametrów „okołożyciowych”;
- Garmin Pay;
- bardzo dobrze działające wybudzanie ekranu gestem;
Garmin Lily 2 – wady:
- cena nie kusi już tak bardzo jak poprzednim razem;
- można już było wpakować tutaj HRV z wyświetlaniem pomiarów;
- średnio działające wybudzanie ekranu klikaniem;
- skromna lista argumentów za przesiadką z Lily 1;
- brak ładowania bezprzewodowego;
- niepotrzebnie skomplikowana gama z podziałem na wygląd i dostępność Garmin Pay;