Luty, drugi miesiąc mojego czelendżu sportowego za mną. Łatwo nie było, ale wreszcie udało się wpaść w pewną rutynę.
Już bez stresu i niechęci codziennie odbywam jakieś treningi. Staram się, i póki co to się udaje, codziennie coś robić. Przynajmniej jeden trening, a standardem powoli zaczyna się robić też ten drugi. Czyli zaczynam dzień jedną aktywnością, a inną kończę.
Narty i problemy ze Stravą
Luty to okres feryjny w naszych szkołach. Nie wyobrażam sobie sezonu bez nart. Jak co roku, od nastu już lat, byliśmy rodzinnie we Włoszech. Piękna pogoda, włoska kuchnia i Dolomity. Czego chcieć więcej? Paradoksalnie niższej temperatury, bo w tym roku słońce nas rozpieszczało, ale zdecydowanie w kierunku leżaka, a nie nart. +10°C to stanowczo za dużo aby był komfort termiczny na nartach i dobrej jakości stoki. No cóż, nie można mieć wszystkiego. W tym roku, jak co roku, z przyjaciółmi biliśmy nasz tradycyjny rekord km przejechanych na nartach jednego dnia. Udało się przekroczyć granicę 94 km. Już wiemy, iż za rok damy radę zrobić 100 km… i będzie to ostatnie bicie rekordu – więcej nie ma sensu.
Tutaj chciałbym zatrzymać się na chwilę przy kwestii zliczania km na nartach przez różne aplikacje. Z racji naszego Czelendżu oczywiście najbardziej interesuje nas wrzucanie danych na Stravę. Niestety Strava ma poważne problemy z odpowiednim interpretowaniem danych z aplikacji zewnętrznych w kwestii nart. O ile systemowy trening z Apple Watch, aplikacja SkiTracks albo Slopes poprawnie pokazują przejechane km i nie wliczają w nie przejazdów wyciągami, to już te same dane zaimportowane do Stravy niestety mają wliczone wyciągi. Najgorsze, iż nic nie można zrobić i żadna sztuczka nie działa – ani synchronizacja, ani import .gpx, ani synchronizacja przez aplikacje trzecie. Jedyne co zauważyłem, to iż jeszcze Garmin sobie jakoś z tym radzi i synchronizacja Stravy z Garmin Connect przynosi oczekiwany efekt. Niestety kontaktowałem się ze Stravą i SkiTracks i… cisza, nikt nie odpowiada w kwestii tych „problemów”, ale w innych kwestiach są pomocni.
Jeszcze jedna ciekawostka na jaką zwróciłem uwagę. Ten sam trening, w tej samej aplikacji, mierzony w telefonie i w zegarku… ma inne wyniki. I to niezależnie od tego jakiej aplikacji używamy – odpalałem Stravę (tu i tu), SkiTracks i Slopes. Za każdym razem dane z naszego Apple Watch były o ponad 1km lepsze niż mierzone telefonem. Zastanawiam się z czego to może wynikać, w końcu zarówno telefon jak i Apple Watch używa GPS do pomiarów. Jak macie jakieś pomysły, lub wytłumaczenie to zapraszam na Twittera.
Wyniki lutego
W lutym:
- przebiegłem 64,29 km
- przepłynąłem 7,65 km
- dynamicznie przeszedłem 55,41 km
- przejechałem na nartach 347,9 km
- na trenażerze przejechałem 118,74 km z przewyższeniem na poziomie 688 m
- przewiosłowałem 84,61 km
W sumie, wagowo, dało mi to w naszym czelendżu 1177,38 km. Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, iż w styczniu nie przekroczyłem 1000 km. Tyle, iż były narty i nasz rekord… zobaczymy jak będzie w marcu.
Niestety nie udało mi się dwa razy zamknąć wszystkich kółek – widać, kiedy bylem w podróży… siedzenie za kierownicą przez kilkanaście godzin niestety nie pomaga w domykaniu kółka „na nogach”… ehhh.
Waga
Przyznam się Wam do największego mojego dotychczasowego sukcesu. Skutecznie, nie na zasadzie wahania, udało mi się od 1 stycznia zrzucić dokładnie 6 kg i ta tendencja utrzymuje się. Co więcej, gdy się poprzednio zakładałem o odchudzanie, to zdecydowanie ograniczałem jedzenie. Teraz, podczas intensywnych treningów, robię się głodny jak cholera i jem normalnie, a choćby czasami więcej niż zwykle, a waga spada. Super! Oto mi chodziło. Przede mną jeszcze jakieś 3-4 kg do założonego celu. Trzymajcie kciuki.
Nowy setup
O ile w kwestii podstawowej nic się nie zmieniło, przez cały czas głównym moim narzędziem jest Apple Watch Ultra w tandemie z iPhone 14 Pro Max, to nastąpiły zmiany „rowerowe”. Do tej pory moim podstawowym rowerem był gravel NS Bikes. W końcówce maja jednak szykuje się nam coroczna wyprawa rowerowa – w zeszłym roku, ze względu na C19 niestety musiałem opuścić wyprawę do Toskanii… Tym razem jedziemy na Morawy. Będzie to 100% tras szosowych. Moim gravelem mógłbym pojechać, ale odstawałbym zdecydowanie od „peletonu”. Pojawiły się dwie sugestie – albo żebym kupił nowy rower, albo żebym wypożyczył, aby nie odstawać od reszty. Wymyśliłem, że… kupię do mojego gravela koła szosowe. Po otrzymaniu ofert na koła (kosmicznej cenowo) i poważnej rozmowie z kolegami, którzy stwierdzili, iż „chyba zwariowałem” i „że bez sensu kombinuję”, zostałem namówiony przez część z nich, aby zainteresować się używanymi rowerami sprowadzanymi z zagranicy. To było jak otwarcie czakram.
Patrzyłem na nowe modele i ich ceny oraz przede wszystkim terminy dostaw – kompletnie mnie to zszokowało. W odróżnieniu do tego okazało się jak duży jest rynek wtórny, z używanym sprzętem w świetnej kondycji i ze świetnym wyposażeniem i cenami. Po kilku dniach doktoryzowania się i godzinach spędzonych na telefonie z Maćkiem, Wojtkiem, Stefanem i Pawłem – dzięki panowie – wybór padł na brytyjskiego Ribble Sportive Bianci. Choć nie ukrywam, iż w tej cenie i rozmiarze było sporo innych opcji, to ostatecznie wybrałem taki rower, który… najbardziej podobał mi się wizualnie. Okazuje się, iż za 4000-5000PLN możemy mieć w pełni karbonowy rower szosowy, na Ultegrze w wieku około 2-3 lat. Szok, bo takie rowery nowe, w tej chwili kosztują 15-20+k PLN i czeka się na nie choćby pół roku. Co więcej, taki rower kupiony w wyspecjalizowanych firmach, przychodzi wyczyszczony, po przeglądzie, z nowymi owijkami, łańcuchem i oponami. Ok, mogą trafić się jakieś rysy czy obtarcia, ale dostajemy na niego choćby gwarancję. Szczerze polecam takie rozwiązanie.
Na razie pogoda nie rozpieszcza, śnieg ponownie spadł, czyli zdecydowanie nie jest to pogoda na szosę, dlatego moja „wjechała” na trenażer. Przy okazji doposażyłem ją od razu o parę rzeczy.
Po pierwsze zamontowałem AirTaga, bo to dla mnie podstawa w tej chwili – tym razem kupiłem fajne, małe mocowanie LAUT.
Druga sprawa to zaczepy dla licznika (fajny Chińczyk, od razu z mocowaniem dla przedniej lampki, dokupiłem drugi taki sam bo świetnie sprawdza się w moim gravelu) oraz iPhone (polecam odwrotny montaż QuadLocka – nie wpadłem na to wcześniej, a jednak dało to super efekt).
No i po lekturze lutowego iMagazine i recenzji Wojtka zdecydowałem się na najnowszy stojak TwelveSouth HoverBar Tower. Super jakość, ale przede wszystkim mega stabilna konstrukcja, czyli coś, czego od dawna szukałem.
Czekam jeszcze na dostawę karbonowego siodełka i sztycy, dokładnie takich samych jakie mam w moim gravelu – jednak to siodełko, jakie przyszło z szosą nie nadaje się do długich tras.
Na koniec ciekawostka – wiecie, iż w UK nie tylko samochody mają kierownice nie po tej stronie co trzeba? Rowery mają też odwrotnie hamulce o czym się, całe szczęście, nieboleśnie przekonałem. Czeka mnie przekładka, jak przystało na „Anglika”…
Trzymajcie kciuki za marzec.