
Takiej komitywy pewnie nikt się nie spodziewał. Słynna marka Kodak zaprosiła do współpracy lalkę Barbie, co zaowocowało naprawdę fajnymi gadżetami. A ja dzięki nim wróciłem myślami do młodości.
Kodak to jedna z tych marek, które kojarzą mi się z czasami młodości. We wczesnych latach mojego życia była w moim mniemaniu synonimem aparatów fotograficznych – tych starych, na kliszę. To właśnie sprzętami tej firmy robiłem swoje pierwsze w życiu zdjęcia podczas wycieczek szkolnych (podczas gdy moja młodsza siostra zostawała w domu, by bawić się lalkami).
Na przestrzeni lat miałem zaś wiele różnych aparatów fotograficznych, ale z czasem zastąpiły je u mnie całkowicie telefony, a Kodak jako firma całkowicie zniknął z radaru. Coraz lepsze obiektywy w sprzętach mobilnych mocno zaś przeorały firmy z segmentu foto, ale okazuje się, iż niektóre z nich przez cały czas utrzymują się na powierzchni – czasem dzięki niecodziennym pomysłom.


Kodak x Barbie
Tak jak współcześnie Kodak nie jest już dla nowych pokoleń tak rozpoznawalnym brandem, jakim pozostają uniwersalnie McDonald’s czy tam inna Coca-Cola, tak mi te czarno-żółte barwy przez cały czas kojarzą się jednoznacznie. Jak tylko je kątem oka dostrzegłem, przechadzając się po tegorocznej edycji targów IFA w Berlinie, musiałem się zatrzymać. Tym bardziej iż wymieszano je z różem. Wściekłym różem.
Okazuje się, iż Kodak wszedł w komitywę z firmą Mattel, czyli producentem lalek Barbie. Na mocy tej współpracy powstały dwa produkty – oczywiście wściekłe różowe. Jeden z nich to przyozdobiony logo Barbie aparat fotograficzny o nazwie Kodak Printomatic, a drugim jest przydatne akcesorium do telefona: mobilna drukarka o nazwie Kodak Step Slim. Z tym samym logo, rzecz jasna.





Obcowanie z tymi sprzętami było jak podróż w czasie.
Przyzwyczaiłem się już do tego, iż zdjęcia to treści w pełni cyfrowe, istniejące gdzieś na dysku twardym albo w chmurze, wyświetlane na ekranie jedynie przez chwilę po ich zrobieniu, by zmienić się po chwili w ciąg zer i jedynek. Jest jednak coś magicznego w tym, iż uchwycona chwila utrwalana jest na trwałym nośniku, a my mamy świadomość, iż z niego nie zniknie, gdy tylko schowamy go do kieszeni.
A czy do tego, by wrócić myślami do czasów młodości, potrzebna mi była akurat Barbie? W sumie nie, no ale niewykluczone, iż gdyby nie ten wylewający się z ekspozycji róż, to same nostalgiczne uczucia, jakie żywię do Kodaka, nie wystarczyłby do tego, by przy jego stoisku zatrzymać się na dłużej, by strzelić sobie selfie telefonem, a po chwili je wydrukować.
A przy okazji sobie postanowiłem, iż po powrocie do domu przejrzę wreszcie te setki gigabajtów zdjęć z ostatnich dwóch dekad, a część z nich wreszcie sobie wydrukuję. Tak na fizyczną, namacalną pamiątkę.