Black Friday, czyli ściema roku. Tak sklepy próbują zarobić na nieświadomych klientach

2 tygodni temu

Black Friday, Black Week, Black Days, Black Month a za chwilę pewnie Black Quarter, bo dlaczego nie? jeżeli da się rozciągnąć piątek na tydzień, tydzień na miesiąc, a miesiąc na całą jesień, to czemu mielibyśmy udawać, iż chodzi o realne promocje?

Sprzedawcy już dawno odkryli, iż czarny kolor najlepiej maskuje… brak faktycznych obniżek. I tak każdego roku uczestniczymy w tym samym spektaklu marketingowych sztuczek, w którym wielkie napisy o gigantycznych promocjach mają przykryć to, iż ceny zmieniają się częściej niż nastroje w poniedziałkowy poranek.

Black Friday w swojej pierwotnej formie był dniem. Jednym dniem. Pojedynczym, niepowtarzalnym wydarzeniem, które miało swoją magię. Dziś rozciągnięto go do granic absurdu. Mamy Black Week, Black Month, a niektóre sklepy prawdopodobnie chętnie ogłosiłyby Black Year, gdyby tylko klienci przestali się orientować, iż coś tu nie gra. To już nie święto promocji a maraton krzyczących banerów, których jedynym celem jest przykucie uwagi klienta wystarczająco długo, by zapomniał, jaką cenę widział jeszcze miesiąc temu.

Najpierw musi być drożej, żeby później było taniej

A żeby zapomniał, sprzedawcy stosują sztuczki starannie wypracowane przez lata. Takie, które opierają się na psychologii bardziej niż jakikolwiek kurs motywacyjny. Wystarczy spojrzeć na prosty, ale mistrzowsko rozegrany numer pod tytułem: „podnieśmy cenę przed Black Friday, żeby w piątek móc ją obniżyć”. Na przykładzie telewizora Philips 75PML8709/12 można wręcz napisać pracę magisterską z marketingowej manipulacji. Jeden ze znanych sklepów dumnie ogłasza: 2999 zł zamiast 4799,99 zł! Ponad 1800 zł taniej! Taniej to wręcz za mało powiedziane. To przecież rabat, który powinien wstrząsnąć klientem jak wiadomość o końcu internetu.

Ale wystarczy otworzyć porównywarkę Ceneo, żeby czar prysł szybciej niż nadzieja na wygraną w totolotka. I co widzimy? Sierpień: 2999 zł. Październik: 2999 zł. Niekoniecznie w tym samym sklepie, ale jednak cena zdecydowanie niższa. Szokująca „promocja” okazuje się więc nie tyle obniżką, ile powrotem do normalnej ceny po krótkim rekonesansie w okolicach 4000 zł. Taki mały wypad cenowy w górę, żeby klient miał wrażenie, iż w Black Friday dostaje towar tańszy niż kiedykolwiek. Tymczasem okazja życia była już na rynku dwa razy wcześniej, tylko bez czarnego baneru wiszącego jak neon na pół sklepu.

Telewizor był już w tej samej cenie dostępny kilka tygodni wcześniej. Źródło: Ceneo.pl

Kolejny przykład fantastycznej przeceny na Black Friday

I gdyby to był przypadek jednostkowy, można by machnąć ręką. Ale wystarczy spojrzeć na kolejny cud marketingowej matematyki: Xiaomi 15T Pro 12/512 GB. W kolejnym znanym sklepie stoi dumnie za 3299 zł, przecenione z 3699 zł. Obok wielki krzykliwy napis „OBNIŻKA 400 zł!”. Wygląda imponująco, dopóki nie zajrzysz na stronę producenta, gdzie cena wynosi… dokładnie 3299 zł. Czyli Black Friday obniżył ją do poziomu absolutnie zwyczajnego. To trochę tak, jakby ktoś sprzedał ci chleb przeceniony do ceny, którą ma przez cały rok w piekarni dwie ulice dalej.

Gdy weźmiemy do ręki Ceneo, robi się jeszcze weselej, choć portfel może nie podzielać poczucia humoru. W połowie listopada ten sam telefon kosztował około 2359 zł. Dziś dostępny jest za nieco ponad 2600 zł w wielu sklepach. jeżeli to jest „promocja 400 zł”, to ja jestem drugim właścicielem Księżyca. W dodatku obniżki nie tworzą tu żadnej sensacyjnej narracji. Nikt nic nie obniżył, nikt nic nie zrabował z ceny. Sklep tylko dokleił do zwykłej ceny gigantyczny żółty baner i liczy, iż klient po prostu nie kliknie w porównywarkę. A, niestety, wielu nie kliknie.

Telefon można było kupić za nieco ponad 2600 złotych już kilka tygodni wcześniej. Źródło: Ceneo.pl

Tanio, tanio! Producent wie o tym od dawna

To jednak dopiero rozgrzewka przed trzecim przykładem. telefon realme GT7 5G. Operator komórkowy, z błyszczącymi oczami ogłasza, iż oto telefon za 2799 zł jest przeceniony z 3499 zł. Różnica 700 zł wygląda jak coś, co może skusić klienta. Ale już w pierwszej chwili coś tu nie gra: sklep producenta oferuje urządzenie za… 2799 zł. W innych sklepach z kolei można go dostać za kilka ponad 2000 zł. A kiedy spojrzymy na historię ceny z ostatnich miesięcy, wychodzi na to, iż od sierpnia jego wartość krążyła w okolicach 2300–2400 zł. Cena 3499 zł była epizodem kilka dłuższym niż weekendowy reset sklepowych algorytmów.

Czyli obniżka jest przede wszystkim obniżką z ceny, którą sklep ustalił tylko po to, by móc ją obniżyć. Nie ma w tym nic nielegalnego. To czysta marketingowa kreatywność. Gdyby kreatywność miała swój Black Friday, sklepy RTV i operatorzy mogliby sprzedawać ją w hurtowych ilościach.

Wspólny mianownik tych historii jest zawsze ten sam: gigantyczne banery, wielkie hasła o promocjach, błyszczące oznaczenia przy półkach. To wszystko ma odciągnąć uwagę od tego, iż często nie kupujemy taniej, tylko wydaje nam się, iż kupujemy taniej. Sprzedawcy doskonale wiedzą, iż oko klienta oszukuje sam klient. Wystarczy odpowiednio przedstawiona historia, a obniżka nabiera życia. To nie przypadek, iż czerwony (albo czarny) napis działa na ludzi jak alarm przeciwpożarowy. Widzisz go i już czujesz presję, iż jeżeli teraz nie kupisz, to stracisz coś wielkiego. Tymczasem największą stratą bywa to, iż nie sprawdzisz, czy w innym sklepie nie znajdziesz dokładnie tego samego produktu za mniej. I to bez żadnego Black Friday.

Ten sam model telefonu można otrzymać kilkaset złotych taniej. Źródło: Ceneo.pl

Realne okazje na Black Friday rzeczywiście istnieją

Bywa, iż Black Friday przynosi realne okazje. Jasne. Ale dzieje się to w świecie, w którym trzeba być nie konsumentem, ale detektywem. Śledzić ceny miesiąc wcześniej. Porównywać oferty jak w excelowym thrillerze ekonomicznym. I rozumieć, iż jeżeli produkt nagle zostaje przeceniony o połowę, to albo rzeczywiście ktoś zgłupiał, albo… wcześniej podniósł cenę tak, żeby rabat brzmiał jak udar cenowy.

W rezultacie coroczne polowanie na okazje staje się polowaniem na… pozory. Sprzedawcy robią swoje, bo chcą sprzedać jak najwięcej. Klienci robią swoje, bo chcą wydać jak najmniej. Problem pojawia się wtedy, kiedy marketing udaje, iż pomaga kupującym, a w rzeczywistości prowadzi ich jak dzieci za rękę do kasy, szepcząc: „to naprawdę świetna okazja”. A przecież bywa, iż jedyną okazją w całej tej historii jest to, iż ktoś dał się na nią nabrać.

Więc jeszcze raz, Black Friday wciąż potrafi być sensowny, ale tylko dla tych, którzy liczą, sprawdzają i nie wierzą w krzykliwe nagłówki. Bo jeżeli pozostawić decyzję samym szyldom, to gwałtownie okaże się, iż promocja jest jedynie opakowaniem. A prawdziwa cena tą samą, którą widzieliśmy kilka miesięcy wcześniej. Stoi sobie tuż obok, tyle iż tym razem ubrana na czarno.

Black Fridaypromocjezakupy online
Idź do oryginalnego materiału