Kompaktowe, wydajne i skuteczne w swoim działaniu źródło ciepła mogą być dla wielu osób jedynym ratunkiem od nieprzyjemnych niskich temperatur w codziennych sytuacjach. Postanowił tym samym sprawdzić, jak w roli takich sprzętów spisze się oferowany przez Mozos 500-watowy grzejnik elektryczny HL-500A2 oraz 1500-watowy HL-1500A2.
Grzejniki Mozos nie rewolucjonizują rynku. To zwyczajne farelki elektryczne
Sposób działania obu sprzętów tego typu od Mozos jest identyczny i sprowadza się do mechanizmu znanego z elektrycznych farelek. Grzejniki po wpięciu do prądu i aktywacji zaczynają się rozgrzewać, wbudowany w nie wentylator pobiera powietrze z tyłu i kieruje je przez nagrzaną powierzchnię do przodu i… to by było na tyle. W uproszczeniu można więc powiedzieć, iż to takie stacjonarne, zorientowane na zapewnianie ciepła suszarki do włosów. Ich działanie jest odczuwalne praktycznie od razu, jako iż ciepło jest rozpraszane ciągle i natychmiastowo, czemu towarzyszy generowanie ciepłego lub bardzo ciepłego nadmuchu powietrza.
Czytaj też: Test ergonomicznego fotela biurowego Mozos Ergo-C
Chociaż oba grzejniki są bardzo proste w swojej budowie z twardego plastiku, to mniejszy z tej pary (mieszczący się w dłoni przy największym wymiarze) w formie prostopadłościanu o bardzo zaokrąglonych krawędziach i bokach, jest sprzętem na wskroś uproszczonym. Nie znajdziecie tutaj żadnej regulacji, a jedynie przełącznik on/off w niezbyt wygodnym miejscu, bo na spodzie. Nie liczcie choćby na podkładki antypoślizgowe, timer czy automatyczny system wyłączania. Ba, nie powinniście choćby nastawiać się na świetnej jakości obudowę, bo choć ta jest twarda, nie nagrzewa się do wysokich temperatur i nie trzeszczy, to jej spasowanie na bokach do idealnych nie należy, ale nie rodzi to żadnych problemów, poza tymi wizualnymi. Z drugiej jednak strony w tej cenie najwyższą jakość wykonania to raczej fanaberia, niż rzeczywista potrzeba, której powinniśmy oczekiwać.
Większy model w formie prostopadłościanu o wymiarach 40 × 39 × 69 sprawia już znacznie lepsze wrażenie. Przewód wychodzący z dolnej sekcji, a nie bezpośrednio z tyłu urządzenia, ułatwia ustawienie sprzętu np. przy komputerze czy stosie dokumentów (z zachowaniem odpowiedniego dystansu dla umożliwienia wentylacji), a elementy sterujące na górze obudowy pozwalają dostosować tryb i moc urządzenia. Gdyby tego było mało, zastosowana na dole podstawa jest automatycznie obracana o 60 stopni w lewo i prawo, dzięki czemu ciepło jest rozprowadzane bardziej równomiernie po pomieszczeniu.
W jej centrum znajduje się dodatkowo prosty lekki przełącznik, który służy do automatycznego dezaktywowania grzejnika, kiedy ten akurat np. się przewróci, czego nie uświadczymy w mniejszym modelu. Oba nie generują jednak ryzyka oparzenia, bo znajdująca się przed nimi kratka nagrzewa się wprawdzie do wysokiej, ale nie tej krytycznej temperatury, więc choćby przypadkowe dotknięcie jej kciukiem przy podnoszeniu za niewielką półeczkę z tyłu, nie generuje wielkiego problemu.
Nie wierzcie jednocześnie materiałom reklamowym, bo podczas działania sprzęt wcale nie zaczyna się rozgrzewać do stopnia, w którym metal wewnątrz zaczyna emitować światło. Nie dajcie się też zrobić w balona w kwestii funkcjonalności drugiego pokrętła, bo podczas gdy jedno służy do ustawienia trybu mocy (8/750/1500 watów) i wyłączenia modelu MOZOS HL-1500A2, to drugie jest już prawie całkowicie bezużyteczne. Nie reguluje nic a nic, choć z pozoru sprawia wrażenie właśnie regulatora mocy lub nawiewu.
Czytaj też: Test MSI GeForce RTX 4070 Ti Gaming X Trio w komputerze opartym o części MSI
Instrukcja nic o nim nie wspomina, ale chwila zabawy z nim wyjawia, iż po przekręceniu do około ⅓ pozycji dezaktywuje włączony sprzęt… tyle iż po co? To główne pokrętło ma już przecież jednoznacznie wyznaczoną pozycję dezaktywującą sprzęt. Prawdopodobna odpowiedź niestety nie stawia tego kaloryfera w najlepszym świetle, bo zwyczajnie jest to najpewniej pozostałość obudowy po innym modelu (z precyzyjną regulacją napięcia), co sugeruje recykling nieużytego sprzętu lub cięcie kosztów po stronie producenta. Pewne jest jedno – nie jest to obudowa, którą zaprojektowano specjalne dla tego kaloryfera.
Elektryczne grzejniki Mozos – dla kogo?
Przejdźmy więc do tego, co najważniejsze, czyli tego kto powinien zainteresować się tymi kaloryferami. W grę wchodzą dwa zupełnie odmienne modele, z czego mniejszy jest w stanie zapewnić ciepło np. pracownikowi biurowemu lub przy maszynie, gdzie temperatury nie rozpieszczają. Tyczy się to zwłaszcza dłoni, bo np. ten mniejszy kaloryfer jest wręcz idealnym towarzyszem na biurku przy klawiaturze w chłodniejsze dni, podczas gdy ten większy może efektywnie ogrzać pomieszczenie o wielkości około 25 metrów kwadratowych. W testach regularnie aktywowałem go na pełnej mocy na około 10 minut, aby zwiększyć temperaturę w pomieszczeniu o wielkości 18 metrów kwadratowych z 18 do 21/22 stopni, co przekładało się na zużycie energii rzędu około 240-260 Wh.
Czytaj też: Test Mozos Theater 2.1 Soundbar. Szukasz taniego i dobrego nagłośnienia?
Niestety oba kaloryfery dręczy jedna główna wada, która w mojej ocenie niestety je przekreśla. Mowa o hałasie, którego generują podczas pracy – bez słuchawek ANC i mikrofonu wyciszającego hałas z tła, zwyczajnie nie da się pracować przy tych sprzętach. Dlatego więc jeżeli cenicie sobie możliwie najwyższą ciszę, modelami MOZOS lepiej się nie interesujcie.
Jeśli z kolei o subiektywne wrażenia idzie, osobiście nie jestem zwolennikiem tego typu źródeł ciepła, bo choć efekt czuć natychmiast, to wraz z wyłączeniem sprzętu, odczuwalna temperatura odczuwalnie spada. Jest to oczywiste, bo przecież dezaktywujemy ciągły podmuch gorącego powietrza, ale po prostu warto zastanowić się, czy potrzebujemy farelki, czy grzejnika.