Wypadek, którego nie pamiętam. I całe szczęście – dzięki Wam

magazynbike.pl 3 dni temu

Nie pamiętam samego wypadku. I może to lepiej. Świadomość zaczęła wracać dopiero podczas badania USG. Kobiecy głos mówił coś o tym, iż widzi moją prostatę. Nic dziwnego, iż mnie to zainteresowało – nigdy wcześniej jej nie widziałem.

Pani tłumaczyła, iż jestem w szpitalu w Bielsku, po wypadku w Szczyrku. Że miałem tomografię głowy, bo straciłem przytomność. Że mam złamane dwa żebra, a podejrzewano również uszkodzenie śledziony. Na szczęście badanie niczego więcej nie wykazało.

Resztę znam z opowieści. Albo… z nagrania z GoPro, które przetrwało razem ze mną. Paski GoPro były pocięte, ale karta zadziałała. Zobaczyłem wszystko – zjazd z góry, upadek, akcję ratowniczą, transport helikopterem. I choć minęło trochę czasu, przez cały czas nie jestem w stanie oglądać tego spokojnie, z normalną prędkością. Dlatego dzielę się tylko słowami, nie obrazem.

Nie publikuję nagrania, bo nie wiem, czy osoby, które brały udział w akcji ratunkowej, życzyłyby sobie być jego częścią w internecie. A ten tekst jest dla nich. Dziękuję. Wszystkim, którzy pomogli, zanim jeszcze zdążyłem cokolwiek zrozumieć. Wiem z filmu, iż przez 7–8 minut byłem nieprzytomny. I iż w tym czasie ktoś już dzwonił po pomoc, ktoś inny poprawiał moją pozycję, myślał o bezpieczeństwie.

Wszystko działo się błyskawicznie. Najpierw GOPR zwiózł mnie w dół, do miejsca, gdzie mógł lądować helikopter. Potem już lot do Bielska. Szybko, sprawnie, profesjonalnie.

Szkoda trochę, iż nic z tego nie pamiętam. Bo, nie ukrywajmy, helibiking to coś, o czym marzymy. Choć to akurat nie był ten scenariusz. Wiem też, iż zanim mnie zabrano, sprawdzono, czy nie byłem pijany – klasyk przy wypadkach, zwłaszcza pod kątem późniejszych formalności czy ubezpieczeń. Nie, nie byłem.

A jak w ogóle do tego doszło? Teraz, miesiąc po wypadku, mogę już o tym mówić spokojnie. Weszliśmy z Justyną i psem do stacji pośredniej w Szczyrku. Justyna z Chinim zjechała na dół, ja zostałem, żeby na koniec testu Kellysa R50 podjechać jeszcze elektrykiem na górną stację i zobaczyć odświeżoną Hip-Hopę R. Dograć ostatni film. To co widzicie zrobiliśmy tuż przed tym zjazdem, dosłownie 15 minut wcześniej.

Pamiętam początek Hip-Hopy. I myśl, iż ludzi jest zbyt wielu, by puścić za sobą drona. Więc włączyłem tylko GoPro. Plan był prosty – zatrzymać się w połowie trasy, odpalić drona i jechać dalej. Pamiętam jeszcze pierwsze zakręty, poszukiwanie miejsca na postój. A później… tylko panią z USG.

Na nagraniu widać dokładnie: w jednym z zakrętów wjechałem zbyt wysoko przednim kołem na bandę. Nie było w tym nic awangardowego, nic ekstremalnego. Po prostu głupi, banalny błąd. Kask, który miałem, wciąż wygląda prawie jak nowy. Styropian nie jest pęknięty, tylko lekko wgnieciony. Odpadł daszek. Okulary całe. Twarz nieporysowana. A jednak – straciłem przytomność.

Miałem szczęście. Ogromne. I wiem, iż nie da się całkowicie uchronić przed wypadkiem, choćby jeżeli robisz wszystko dobrze. Ja jeżdżę ostrożnie – wolniej niż mógłbym i potrafię, bo to moja praca. Mam świadomość, iż jeżeli coś się stanie, nie będę mógł dalej testować, pisać, pracować. Dbam o swoje narzędzia. Ale wiadomo – nie da się przewidzieć wszystkiego.

Tego dnia miałem na sobie wszystko, co trzeba: kask, rękawiczki, okulary, ochraniacze na kolanach, plecak z pancerzem. Sprzęt z najwyższej półki. A jednak – stało się. I dlatego tak bardzo doceniam pomoc, jaką dostałem. Bo bez niej ten tekst mógłby w ogóle nie powstać.

Dziś mogę już powiedzieć: było blisko. Ale jestem cały. Po tygodniu od wypadku znów siedziałem na rowerze i podjeżdżałem pod Stelvio.

Dlatego jeszcze raz – dziękuję. Trzymajcie się ciepło. I trzymajcie się zdrowo. Bo nigdy nie wiadomo, co Was spotka za najbliższym zakrętem. Szerokości.

Idź do oryginalnego materiału