Wśród osób, które znam, dominują dwie strategie, jeżeli chodzi o zakup zegarków Garmina. Nowy Garmin Forerunner 255 nie pasuje do żadnej, ale jednocześnie w obu tych przypadkach może być najlepszym rozwiązaniem.
Jakie to strategie? Pierwszą jest kupienie tego, co akurat jest najtańsze, ma GPS, pomiar tętna i pozwala zapisać proste treningi. jeżeli przyjdzie potrzeba czegoś więcej – kupi się kolejny zegarek. Drugie podejście to zakup od razu czegoś z najwyższej półki, najlepiej Fenixa, żeby nie żałować, iż nagle brakuje nam jakiejś funkcji, jeżeli nasze sportowe ambicje będą rosnąć w miarę treningu.
Garmin Forerunner 255 nie jest raczej domyślną odpowiedzią w przypadku żadnej z tych strategii. I prawdopodobnie poleciłbym go osobom kierującym się dowolną z nich. Dlaczego? Już tłumaczę.
Ale żeby było łatwiej, to recenzja będzie podzielona na trzy części – część niebędącą, część rozczarowującą i cześć zachwycającą.
Garmin Forerunner 255 – część niebędąca
Czyli czym Garmin Forerunner 255 nie jest. A nie jest – przynajmniej moim zdaniem – bezpośrednim następcą bardzo dobrego Forerunnera 245. Dlaczego, skoro jest do niego pod wieloma względami podobny albo rozwija funkcje z poprzedniej generacji?
Powody są dwa. Po pierwsze – Forerunner 245 był zegarkiem adekwatnie głównie biegowym. Oferował oczywiście inne tryby sportowe, ale nie było ani dedykowanego trybu triathlonowego, ani np. opcji podłączenia pomiaru mocy podczas jazdy rowerem, a co za tym idzie – kalkulacji VO2max dla tego typu aktywności. Nie było też wysokościomierza, a i niektóre smart funkcje, takich jak płatności zbliżeniowe, również zarezerwowano dla droższych modeli. Była muzyka, ale to adekwatnie tyle.
Poza tym 245 był czystym zegarkiem biegowym, ze statystykami, pomiarami i analizą wystarczającą choćby dla zaawansowanych amatorów (a i pewnie nie tylko), ale głównie skupionych na bieganiu. Proste.
Teraz 255 wprowadza wszystkie te brakujące opcje (a choćby więcej – np. moc biegową) i trochę przestaje być zegarkiem wyłącznie dla biegaczy. Jest raczej multisportowym zegarkiem, będącym może trochę lajtową wersją 745, a może następcą 645, którego nigdy się nie doczekaliśmy. Przy okazji ma swoje przewagi nad 745, choćby pomimo tego, iż teoretycznie 745 jest wyżej w gamie.
Niestety za taką rozbudową opcji, możliwości i zastosowań idzie w parze cena. 245 w momencie premiery kosztował ok. 1350 zł, teraz można go kupić w okolicach 1000 zł i mniej. Garmin 255 (dostępny w zwykłym rozmiarze, w rozmiarze S oraz w wersji z muzyką i bez) kosztuje natomiast na start… 1650 zł. Za odmianę z muzyką zapłacimy już 1900 zł.
Czyli jesteśmy na poziomie cenowym 745, trochę poniżej 945, a jak chcemy, to kupimy za to Fenixa 6. Przy czym są powody, żeby wybrać Forerunera 255 i być z tej decyzji jak najbardziej zadowolonym. Ale o tym za chwilę.
Garmin Forerunner 255 – część rozczarowująca
Trochę się pewnie czepiam, bo seria Forerunner ma swoje konkretne zastosowanie i konkretnych odbiorców, ale przez cały czas nie da się przejść obojętnie obok tego, iż 255 jest zdecydowanie mało premium w odbiorze. Nie, żeby coś mu szczególnie dolegało, ale tak, jak do tej pory seria Forerunner była mocno plastikowa (choć w sposób wystarczajaco solidny) i nie oferowała przesadnie pięknych ekranów, tak… tak zostało dokładnie i dzisiaj.
Owszem, trochę pozmieniało się tu i tam. Przede wszystkim – do wyboru są dwie wersje rozmiarowe, czyli zwykła (koperta 45,6 mm) oraz S (41 mm), a ekran w standardowej wersji jest większy (1,3 zamiast 1,2 cala) i ma wyższą rozdzielczość (260×260 zamiast 240×240 pikseli). Poprawiono też miejscami wygląd systemu i całość wygląda przyjemniej, ale w bezpośrednim kontakcie dalej podobnie jak było. jeżeli więc kogoś do tej pory seria Forerunner nie przekonywała przy pierwszym dotknięciu, to pewnie tutaj nic się nie zmieni.
I bardzo szkoda, tym bardziej, iż żeby wykorzystać pełnię możliwości 255, trzeba go naprawdę nosić na okrągło, a nie tylko zakładać na czas treningu. jeżeli wybierzemy tę drugą opcję, tracimy strasznie dużo.
Z drugiej strony – troche rozumiem, dlaczego tak jest. To ma być lekki zegarek, który nie ma się błyszczeć jak Fenix czy Epix, a ma po prostu nie przeszkadzać. Jest fantastycznie lekki (49 g w wersji Music), bardzo wygodny i czy to podczas treningu, snu czy codziennych zajęć – nieodczuwalny. Do tego oferuje komplet fizycznych, wygodnych przycisków (brak ekranu dotykowego) i rewelacyjnie czytelny w każdych warunkach wyświetlacz MIP.
Ale chyba już czas spróbować połączyć te zalety z ładniejszym ekranem, trochę bardziej elegancką obudową i mniejszymi ramkami, bo niestety od strony wizualnej zaczyna to przypominać dreptanie w miejscu. A cena przecież tylko rośnie.
Garmin Forerunner 255 – część zachwycająca
W dużym skrócie: pod względem sportowym to naprawdę świetny zegarek, oferujący z zapasem wszystko, czego można potrzebować – i to nie tylko do biegania. Dodatkowo oferuje też podstawy smartzegarkowe – od powiadomień, przez płatności, aż po muzykę. Aczkolwiek w 2022 r. domaganie się dopłaty za przestrzeń na muzykę (4 GB w sumie) jest trochę nie na miejscu.
To teraz po kolei:
GPS to prawdopodobnie jedna z największych zalet 255.
A przynajmniej taka, którą niemal natychmiast zauważą biegacze. Kolarze szosowi raczej nie zwrócą na to większej uwagi, ale ci, którzy biegają po mieście albo lasach – na pewno docenią zdecydowanie lepszy system lokalizacji.
Od strony technicznej – Garmin podjął dość zaskakującą decyzję, iż teraz także i 255 będzie korzystał z wielosystemowego, wielopasmowego systemu lokalizacji. Tak, tego samo, z którego korzystają lepsze Epixy i Fenixy. Efekt jest, w dużym skrócie, wspaniały. Przy czym po raz kolejny potwierdza się to, iż choćby w trybie wszystkich systemów, bez włączonego trybu wielopasmowego GPS, przez cały czas jest bardzo, bardzo dobrze. I lepiej niż było w Garminach do tej pory.
Zacznijmy od… cofnięcia się do niedawnej recenzji T-Rex 2, który również oferował wielosystemowy i wielopasmowy system lokalizacji. We fragmencie leśnym pisałem, iż oba zegarki poradziły sobie bardzo dobrze i adekwatnie tak samo. Tak to mniej więcej wyglądało:
Oraz tak:
Eleganckie, czyste ślady, bez błądzenia po bokach, bez ząbkowania i podobnych.
Dopiero kilka dni później zorientowałem się, iż Forerunner 255… nie by ustawiony dla tego trybu treningu w trybie najwyżej dokładności (wielopasmowego), a w trybie wysokiej dokładności, tj. wielosystemowym. Podobne rzeczy obserwowałem zresztą w przypadku najnowszego Epixa – tryb wielopasmowy sprawdza się najlepiej głównie tam, gdzie przeszkody są naprawdę potężne, czyli w mieście.
Udałem się więc z 255 w okolice najwyższych budynków, jakie mam w pobliżu, żeby nie nudzić znowu obrazkami z idealnymi zapisami śladu na prostej, pustej drodze.
I tutaj dość wyraźnie widać, co daje w gęstej zabudowie wielopasmowość.
Ślad ze zwykłego GPS jest tutaj raczej próbą zgadywania, gdzie aktualnie byłem. Ślad z Forerunnera 255 jest adekwatnie idealnym zapisem tego, którędy się przemieszczałem.
To teraz hop, tuż przy ścianie wysokiego bloku. Perfekcyjnie:
Potem wzdłuż szeregu bloków:
Prawie idealnie.
I takie przykłady można byłoby mnożyć, ale to adekwatnie wystarczy. GPS w Forerunnerze 255 jest świetny, koniec i kropka. Zdarzają mu się drobne pomyłki i nie liczmy na dokładność do 10 cm zawsze i wszędzie, ale poza tym to jest naprawdę spory skok jakościowy.
Troche szokujące, iż to wszystko jest w 255, a nie ma w tańszych Epixach czy Fenixach. Cóż.
PS W trybie najwyższej dokładności 255 wytrzyma na jednym ładowaniu 16 godzin przy włączonej aktywności. Przy włączonych po prostu wszystkich systemach – 25 godzin. Tryb tylko GPS – 30 godzin. I te dane w dużym stopniu pokrywają się z rzeczywistością.
Zaskakująco dobry jest też tzw. Dzień wyścigu
Jak to działa? Z poziomu aplikacji wprowadzamy do kalendarza jakieś wydarzenie – biegowe albo rowerowe. Może to być wyścig, może to być wyjazd ze znajomymi. Cokolwiek – nikt tego nie sprawdza.
Do wydarzenia dodajemy opis, trasę, datę oraz inne informacje. Dodatkowo dla biegów możemy wybrać, czy chcemy ukończyć wyścig w określonym czasie, czy po prostu go ukończyć.
Co z tego mamy? Po pierwsze – widget na ekranie głównym zegarka z podstawowymi informacjami. W jednym miejscu zobaczymy, ile czasu zostało do wyścigu, jaka będzie pogoda, a także – na podstawie naszych dotychczasowych osiągnięć – w jakim czasie prawdopodobnie go ukończymy.
Przyjemne, przydatne, ale to nie koniec. Zarówno dla zawodów biegowych, jak i rowerowych, Garmin jest w stanie automatycznie utworzyć kompletny (!) plan treningowy, ze wszystkimi treningami oraz choćby podziałem na poszczególne fazy treningu:
Mało tego – te treningi adaptują się do naszych dotychczasowych osiągnięć, stanu zdrowia, planowanego celu i tak dalej. Czyli jeżeli będziemy źle spać – dostaniemy np. lżejszy trening.
W skrócie: mamy tutaj do czynienia z połączeniem Garmin Coacha z codziennymi sugestiami, ale wszystko jest skupione na konkretnej trasie i osiągnięciu konkretnego wyniku. Aż szkoda, iż w przypadku jazdy rowerem trening jest trochę bardziej ogólny, choć i tak wygląda zaskakująco sensownie.
Nie jest to oczywiście narzędzie idealne i potrafi być mocno komputerowe. Przykładowo jeżeli algorytmowi wyjdzie, iż mam wyjść pobiegać regenerację przez 16 minut (?!), to tak będzie nam kazał trenować. Może i dla komputerowych obliczeń ma to sens, ale dla mnie – jakoś tak umiarkowanie.
Trochę też szkoda, iż lista tych treningów nie wyświetla się (albo nie jestem w stanie jej znaleźć) w aplikacji Garmin Connect. Możemy podejrzeć tylko kilka najbliższych z poziomu zegarka, a także ogólny podział faz treningowych. Tak, wiem, to trening adaptacyjny, więc nie jest rozpisany na sztywno na miesiące do przodu, ale choćby możliwość podejrzenia nadchodzących treningów z poziomu telefonu byłaby miłym dodatkiem.
Pomijając jednak ten detal – nie wiem, czy Dzień wyścigu nie jest choćby ważniejszą nowością od doskonałego GPS. Tak związanego z naszą faktyczną aktywnością i ogólnym stanem zdrowia systemu treningowego, celującego w jeden konkretny wyścig, zamiast tak ogólnie, chyba jeszcze nie było. Aczkolwiek to też zmusza nas do noszenia 255 absolutnie przez całą dobę, bo inaczej dostajemy mniej dokładne dane, a co za tym idzie – również i sugestie oraz porady będą mniej precyzyjne.
Częściowo niezależnie od funkcji Dzień wyścigu dostajemy też codziennie rano, w przystępnej formie, poranny raport z informacjami o śnie, zmienności tętna, pogodą i opcjonalnie dodatkowymi informacjami. Drobne, ale przyjemne – zamiast przekopywać się przez kilka zakładek w menu, mamy wszystko w jednym miejscu i to od razu po przebudzieniu.
Przy okazji odświeżono część pomiarów wydolnościowych i zdrowotnych. I wprowadzono nowe.
Poprawione jest chociażby zestawienie obciążenia z ostatniego tygodnia, które nie sumuje już po prostu intensywności treningów z ostatnich dni 1:1, a z czasem wygasza wpływ treningów sprzed kilku dni na to, jak obciążeni jesteśmy obecnie.
Pod wieloma względami może to wizualnie wyglądać podobnie do tego, jak wyglądało do tej pory, ale dane, które w ten sposób uzyskujemy, są inne. I prawdopodobnie bliższe rzeczywistości, biorąc pod uwagę, iż organizm o tym mocnym wysiłku z zeszłego weekendu pewnie już zapomniał.
Tutaj wygląda tak samo, jak wyglądało wcześniej (ale nie na 245):
Sporą nowością jest natomiast monitorowanie HRV.
Czyli zmienności tętna. Informacja ta jest wyświetlana zarówno na zegarku, w ramach statusu treningu, jak i w aplikacji Garmin Connect:
Do uzyskania danych dotyczących HRV (opcja związana z nowym czujnikiem Elevate 4) niezbędne jest noszenie zegarka cały czas przez 3 tygodnie – przy czym u mnie wygenerowanie pełnych danych zajęło minimalnie więcej. Po tym czasie Garmin analizuje naszą zmienność tętna w ciągu snu, a następnie porównuje z wartością podstawową – czyli właśnie naszymi historycznymi danymi pomiarowymi.
Do czego potrzebne jest nam HRV? Chociażby do sprawdzenia, jak nasz organizm radzi sobie z obciążeniem treningowym w aktualnym wydaniu. Czyli mamy ewentualnie kolejną informacje o tym, iż coś może być nie tak – może źle śpimy, może za mocno trenujemy. A może wszystko jest w porządku i nie ma się czym przejmować. Oczywiście Garmin też korzysta z tych danych w tle, wykorzystując HRV do generowania innych parametrów i sugestii.
Garmin Forerunner 255 – warto czy nie?
Jeśli zależy nam na zegarku sportowym (już nie tylko biegowym) i bez problemu możemy wydać te 1600 zł z kawałkiem – tak. adekwatnie wszystko jest tutaj tak, jak trzeba, choćby z bardzo sensownym zapasem. GPS jest świetny, adaptacyjne plany treningowe zapowiadają się naprawdę dobrze, obsługa zegarka jest wygodna choćby w rękawiczkach, ekran jest czytelny w każdych warunkach, liczba profili sportowych jest wystarczająca, opcja triathlonowa też pewnie znajdzie swoich fanów, a nowe systemy oceny zdrowia i wydolnością są lepsze od tego, co było do tej pory.
Dodatkowo 255 zyskał masę funkcji, której do tej pory były zarezerwowane dla droższych zegarków (np. charakter obciążenia treningowego), nie tracąc wiele w stosunku chociażby do 955. Bez Staminy zdecydowanie da się żyć (przynajmniej jeżeli chodzi o funkcję oferowaną przez Garmina), natomiast Gotowość treningowa zapowiada się dobrze, ale pewnie też nie jest całkowicie niezbędna. Mapy? Większość osób, które kupiły zegarek z mapami właśnie dla map, skorzystały z nich raz. Albo zero.
W rezultacie dostajemy adekwatnie kompletny zegarek sportowy, ze świetnym cyfrowym zapleczem treningowym. Nie każdy wybierze taką opcję – wiele osób woli jednak prawdziwego trenera – ale ci, którzy z takiej pomocy nie chcą korzystać, raczej nie będą rozczarowani.
Największym problemem w przypadki 255 może być jednak cena, aczkolwiek jest to dość dyskusyjny problem. 745 czy 945 niekoniecznie zaoferują nam dużo, dużo więcej (o ile nie mniej), a do tego nie wyposażono ich w aż tak dobry GPS. Fenix z kolei też nie zaoferuje niektórych funkcji, a w bonusie jest wielki i ciężki. Można oczwyiście dopłacać do 955 (i zresztą pewnie sam tak zrobię), ale zysk w kwestii kluczowych funkcji nie będzie aż tak wielki, natomiast dodatkowo wydane pieniądze – spore.
Pojawia się więc tylko pytanie – co dla tych, którym odpowiadała idea 245? Na razie chyba nic i w ofercie Garmina powstaje dość spora luka. Jest Forerunner 55 za mniej więcej 800 zł, a potem, pomijając 245, dwukrotnie droższy 255. Może już czas na 155?