Sępy są nie do pomylenia z innymi ptakami. Za każdym razem, gdy je widzę, wyobrażam sobie, jak ledwie żywy dogorywam w słońcu pustyni, a one cierpliwie czekają, przeglądając pióra w skrzydłach. Nic dziwnego, iż tak było i tym razem, choć w zupełnie dla mnie nieoczekiwanym miejscu. Miejsce akcji – początek października, Nawarra, Hiszpania.
Nawarra
Nazwy miejsc, gdzie jeździliśmy, brzmiały nie mniej egzotycznie niż niecodzienne ptasie towarzystwo. Lizarra Estella MTB Space brzmi dumnie, ale prawdopodobnie mówi wam niewiele, poza samymi nazwami miejscowości, które da się odszukwać na mapie. Tutejsze ścieżki są mało uczęszczane i szczerze mówiąc najlepiej „zwiedzać” je w towarzystwie miejscowego przewodnika, choć w sieci znajdziecie zarówno mapy, jak i ślady do ściągnięcia, jeżeli będziecie mieli na to ochotę. Faktem jest, iż pod tym względem region jest już przygotowany, to czego brakuje to… ludzie. I tu, jak wszystko, zależy jak na to spojrzeć. jeżeli lubicie element socjalny – czytaj jazdę w tłumie w popularnej miejscowce ścieżkowej – nie będzie to najlepszy wybór. jeżeli jednak lubicie się zgubić i znaleźć w niewielkim, aczkolwiek dobrym towarzystwie, góry okoliczne nadają się do tego idealnie.
Hiszpania, a tym bardziej Nawarra, to przez cały czas dla nas, fanów MTB z Polski, raczej kierunek egzotyczny. W najlepszym przypadku znany z wypadów treningowych do Calpe, może Malagi, czy Costa Brava. Wszędzie tam, gdzie latają tanie linie lotnicze bezpośrednio z Polski. Żeby dotrzeć do Bilbao, czyli najdogodniejszego lotniska, także nie trzeba się specjalnie starać, da się m.in. z Warszawy Ryanair’em. Bilbao to brama nie tylko do Kraju Basków, ale i przepustka np. do Drogi Św. Jakuba (Camino de Santiago) i słynnej z korridy Pampeluny. Z praktyki wiem, iż godna rozważenia opcja to tygodniowy wypad, gdzie np. dwa dni rezerwuję na tzw. atrakcje turystyczne, a pozostałe pięć zajmuje jazda na rowerze. W końcu nie samym człowiek żyje, prawda?
Nasz wypad mógł się odbyć w sposób zorganizowany dzięki opiece przewodników z pirineos.bike i zaproszeniu spain.info – to oficjalny portal turystyczny Hiszpanii, gdzie znajdziecie więcej informacji o każdym regionie. Carlos, Jorge i Louis zadbali o to, by pokazać nam miejscowe “smaczki”, trasy, które na razie jeszcze dostępne są tylko dla nielicznych. I choć często bywają oznakowane, to jednak już ich połączenie może być bardziej skomplikowane. Na pewno zaś najlepsze ziarnka ryżu w tej paelli łatwiej było znaleźć z ich pomocą
Sierra de Andia
Kiedy wysiadamy z Toyoty Land Cruisera na wysokości 1000 metrów nad poziom morza, przestaję żałować, iż wiąłem jednak cieplejsze ciuchy. W Pampelunie dzień wcześniej smażyliśmy się jeszcze w słońcu, tu wierzchołki kryją się w chmurach. Ruszamy tylko w piątkę, sępy oczywiście mają nas na oku. A może owce, które spotykamy cały czas? Geologia zaskakuje, pokazując jak różnorodne potrafi być ukształtowanie terenu, bo jeździmy co prawda najpierw szutrami, ale wśród morza kamieni. Długi asfaltowy podjazd samochodem z dna doliny sugerował, iż czeka nas zjazd, ale najpierw docieramy do fragmentu urwiska, gdzie widać, iż właśnie dotarliśmy do dalszej jego części i poruszamy się krawędzią gigantycznej piły. Mała strzałka, otwarcie bramy chroniącej pastwisko i zaczyna się zjazd – całe cztery kilometry aż do miejscowości Etxarri. Pierwsze fragmenty to długie proste pełne kamieni, nasi przewodnicy najwyraźniej przy okazji postanawiają sprawdzić, jak sobie radzimy technicznie w trudniejszym terenie. Potem zaczynają się piękne zakręty, z opcjami skrótów dla chętnych. Uff, chyba zdaliśmy! Zjazd kończy się za szybko…
Balcon de Pilatos
Podwózka samochodem i niedługo się wyjaśnia, po co w ogóle sprawdzano nasz umiejętności. Balcon po hiszpańsku ma ten sam źródłosłow co balkon zupełnie nieprzypadkowo, to urwisko wspinające się pionowo 300 metrów nad doliną w dole, gdzie kryje się źródło rzeki Urederra. w okresie masyw Sierra de Urbasa, zarówno krawędź w górze, jak i sama dolina, ze względu na widoki, są popularne wśród turystów. Wariant dolny, niemal płaski, szczególnie, bo dostępny choćby z dźiećmi. Na górze jeden nieostrożny krok w bok i… dołączyć na chwilę można do moich ulubionych sępów, więc trzeba uważać. To teren prawnie chroniony, ale jazda rowerem poza fragmentami jest możliwa.
Uwaga na ogrodzenia z drutu i ciernie, to dodatkowe atrakcje! Czujność wynagradzana jest jednak nie tylko przez krajobraz po horyzont, ale i same trasy. Fragmenty dojazdówek zgrabnie przechodzą w ledwo widoczne ścieżki brzegiem obrywu, urozmaicone punktami widokowymi. Momentami przekonuję się, iż lepiej nie wiedzieć, po czym się jeździ – z cypla skalnego widać, iż dalszy ciąg naszej trasy prowadzi dosłownie nad przepaścią!
Sam w sobie trudny nie jest, ale wyobraźnia działa! Uspokojenie, o dziwo, przynoszą kolejne fragmenty trasy, to już czyste enduro (sprawdzam później, iż miejsce funkcjonuje jako Etxebarri), stromo w dół.
Podłoże jest sypkie, na granicy przyczepności. I widać, iż jednak ktoś tu zagląda – po stopniu zużycia gleby. Wystarczy zobaczyć na dole, w Zidaire, uchachane miny innych, by znaleźć potwierdzenie, jakie to było dobre, nie trzeba nic mówić.
Montejurra
Dzień nie chce się skończyć, a ja zaczynam się cieszyć, iż mamy jednak elektryki. Wcześniej samego podjeżdżania było niewiele, większe fragmenty łacznikowe pokonaliśmy shuttlem z przyczepą, ale po południu już tęsknimy do chłodnawego poranka. Tym bardziej, iż na koniec okazuje się, iż czeka nas prawdziwy, stromy podjazd, z drugiej strony Estella/Izarra, czyli Montejurra. Szczyt jest wybitny, sterczy niczym pomnik nad okolicą, nic dziwnego, iż zamontowano na nim maszty.
Nie chcę choćby wyobrażać sobie, jak długo musielibyśmy podjeżdżać bez wspomagania, choćby jeżeli cała trasa pod górę to szutry. W trakcie pogawędki na szczycie dowiaduję się, iż to koniec szerszych dród tego dnia, resztę jedziemy singlami, wijącymi się granią. Szczęście nam sprzyja, zachodzące słońce sprawia, iż zapominamy o zmęczeniu. Ścieżki są tym razem łatwiejsze, zwykle jeżdżą po nich raczej maratończycy i przypominają dobrze utrzymane, ale przez cały czas jednak naturalne single.
To kraina flow! Nie wiadomo tylko, czy jechać dalej, czy się zatrzymywać, gdy drzewa ustępują widokom. Jest tak pięknie, iż aż kiczowato. Ostatni zjazd pokonujemy w promieniach zachodzącego słońca, mijając pasące sie kozy. Na colę i lody, a nie piwo, lądujemy w wiejskim barze w Iguzquiza, w towarzystwie miejscowych emerytów. Czas stanął tu w miejscu w latach 80-tych, gdy Julio Iglesias sączył się z głośników, jak w tej chwili. Przysiągłbym, iż wyjdzie zaraz z sąsiedniego pokoju… Najchętniej zostalibyśmy tu na dłużej, ale kolejnego dnia czeka nas następna przygoda – jedziemy ku pustynnym Bardenas Reales!
Więcej informacje na temat Lizarra Estella MTB, włącznie z propozycjami tras, znajdziecie na turismotierraestella.com/