Tabor je láska na první pohled

magazynbike.pl 9 miesięcy temu

Ile razy można ugryźć się w język podczas jednego okrążenia trasy przełajowych mistrzostwa świata? przez cały czas nie wiem, choć mógłbym powiedzieć, iż warto uważać, by nie stracić smaku. A ten może się przydać w pełnej palecie. Tabor to nie tylko przełaje, choćby jeżeli czwarta już edycja imprezy posłużyła nam jako pretekst, by go odwiedzić.

Hit – polski husarz idący chwiejnym krokiem skrajem drogi, opuszczający dumnie stare miasto, który właśnie zdobył. Jeszcze jeden argument za tym, iż tu wszystko się może zdarzyć i będzie na miejscu. Przełaje padły na podatny grunt, zwariowana dyscyplina, zapasy na rowerach, gdzie wszyscy jeżdżą po błocie w kółko, a w końcu i tak najczęściej wygrywają Belgowie. Jak można nie zakochać się w mieście, które przełajami żyje?

Do Taboru wpadliśmy na weekend, biorąc na wszelki wypadek rowery do samochodu. Wiadomo, nic tak nie pomaga w zwiedzaniu jak własne dwa kółka. Zanim dotarliśmy na miejsce wiedzieliśmy, iż w sobotę dzień zaczniemy od jazdy na gravelach – ustawka International Cycling Club i Pas Normal zapowiadała się zbyt smacznie, by ją odpuścić.

Problematyczne poszukiwanie noclegu, bo w mistrzowski weekend miasto puchnie o 25 000 kibiców, zostało rozwiązane brawurowo, w postaci pokoju w Družstevní dům Choustník (ocena 5.7 na Booking.com), internatu pachnącego kapuśniakiem. Toalety nie miały w nim zamków, okien nie dało się otworzyć, ale za to było ciepło i korytarzami biegały węgierskie dzieci. Idealnie. Polecamy – tym bardziej, iż naprzeciwko jest kościół, cmentarz, stacja samoobsługowa z jedynym dystrybutorem, a na dole restauracja z piwem. Na pewno tu wrócimy kolejnym razem.

Elektrocentrála Františka Křižíka

Oczywiście historia Taboru jest starsza niż kolarstwa przełajowego, choćby jeżeli te wydają się ze sobą nierozerwalnie związane. A w niej znajdziemy m.in. epizod husycki, to wówczas nadano mu nie tylko nazwę na cześć góry w dzisiejszym Izraelu, ale i powstało w obecnym kształcie, jako miasto idealne. Dzięki temu odziedziczyliśmy tutejsze stare miasto, które przypomina labirynt. Był i epizod polski, z walką o czeską koronę dla Kazimierza Jagielończyka, przegrany zresztą. To centrum Taboru na wzgórzu jest szczególnie warte odwiedzenia, przedmieścia jak w wielu czeskich (i polskich) miasteczkach są tylko mało istotnym dodatkiem. Choć i tu nie braknie smaczków. Była elektrownia czyli Elektrocentrála Františka Křižíka to dziś centrum wystawiennicze, a miejscówka została odkryta przez organizatorów festiwalu muzycznego Transforma. Częściowo odremontowane wnętrza odżywają od czasu do czasu, tym razem poajawił się tu na moment sklep Pas Normal Studios, a może była to instalacja artystyczna? Jeszcze jeden dowód na to, iż Tabor od zawsze jest pod napięciem i żyje.

Elektrocentrála Františka Křižíka powstała zaś w 1902 roku po to, by zasilać pierwszą w Czechach linię kolejową – most, który jest po niej pamiątką możecie zobaczyć tuż obok.

W 40 km dookoła świata

Poza tym wiadomo – najlepiej zwiedza się okolicę w towarzystwie miejscowych. Pod warunkiem, iż są to Duńczycy? Janik na co dzień jest kierowcą busa, którym Pas Normal objeżdża imprezy, ale tym razem przyjął rolę przewodnika. Zaintrygowany dopytałem, jak do tego doszło, okazało się, iż wszystko zaczęło się od jego (i firmy) kolegi Stafana, który rzeczywiście tu mieszka i to on tchnął w pomysł życie. Sklep na chwilę i równie jednorazowa runda, która okazała się esencją tego, co można w Taborze znaleźć.

Start przez miasto, wzdłuż rzeki, w towarzystwie majestatycznych skalnych (!) zboczy, plus podjazd wąwozem godnym Beskidów zgrabnie przeszły w przecinkę przez pola, a następnie mały tor CX. Po kilku pętelkach zgrabnie wyskoczyliśmy na fale okolicznych pagórków, to ścieżkami rowerowymi to drogą gwałtownie zatoczyć pętlę.

I następnie zdziwić się, iż wylądowaliśmy na szutrach i w sosnowych lasach, całkowicie różnych od tego, co przed chwilą. Okolice Taboru to świat w miniaturce, przekrój przez strefy roślinne, do kompletu brakowało tylko arki i par zwierząt każdego gatunku. Naszą przygodę zakończyliśmy nad rzeką, docierając do terenu zawodów. Jakże oczywiste, iż trasa przełajowa jest niemal w środku miasta!

Kalas Sportswear

Kalas to producent ciuchów rowerowych, fabryka gdzie powstają mieści się może kilometr od wspomnianej trasy. A obok fabryki mieści się sklep firmowy, który oczywiście tym razem przeżywał oblężenie. Powodem była nie tylko sama impreza, ale także to, iż w ich ubraniach jeździ sam MVDP, czego dobitnym potwierdzeniem była ściana chwały, nie tylko ze zdjęciami, ale i z mistrzowskich rowerem Mathieu van der Poela. Rower może nie miał na sobie błota, ale zdecydowanie był oryginałem – używane szytki Dugasta domagały się ponownego napompowania. Kolejnego dnia na niemal identycznym Canyonie startował i pojechał po szóste już mistrzostwo w karierze.

Ciekawostka – Kalas to marska znana z produkcji customowych, teamowych ciuchów, oraz z tego, iż w przeszłości często funkcjonowała jako wykonawca projektów dla innych marek. Możecie więc choćby nie wiedzieć, iż jeździcie w ciuchach z Tabora!

Trasa

A propos trasy, to ma ona charakter stały, co nie znaczy, iż zupełnie się nie zmienia. Zawody przełajowe rozgrywane są tu regularnie, włącznie z pucharami i mistrzostwami świata, ale budowniczowie starają się, by dodawać kolejne atrakcje. Ostatnie inwestycje dotyczyły agrafek na samym dole, gdzie dodano efektowne eski, które zawodnicy muszą pokonywać wielokrotnie. Konsultantem był sam Stenek Stybar, który oficjalnie na MŚ zakończył karierę.

Na mniejszych imprezach nie buduje się też gigantycznych trybun, ale w samej istocie klimat miejsca jest niezmienny. Błoto, albo częściej śnieg, a dookoła bloki z wielkiej płyty, w tle supermarket. Wszystko zaś perfekcyjnie zorganizowane i obsługiwane przez armię ludzi. jeżeli weźmiecie pod uwagę fakt, iż za całość odpowiada ten sam człowiek, co za puchar świata XC w Nowym Mieście, podobna perfekcja nie dziwi. Imprezy tu to naprawdę poziom mistrzowski i jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję, naprawdę warto to przeżyć i zobaczyć na własne oczy.

Indianie i Prażanie

Nie samym rowerem człowiek żyje, więc jeżeli tylko zgłodniejecie – choć podczas zawodów to trudne, bo także catering jest świetny – sprawdziliśmy dla was dwa miejsca, a możemy polecić trzy. jeżeli chodzi o obiad czy kolację to na rynku starego miasta znajdziecie Indická restaurace Tandoor, z pysznym hinduskim jedzeniem. Nie to, nie pomyłka – poleciła nam ją Zuzana Bohacova, odpowiedzialna za socjale w Kalasie, więc zdecydowanie znająca i sam Tabor.

Na zdrowe śniadanie polecamy zaś Bistro Pražská, z belgijską kawą i.. sosem holenderskim do jajek, gdzie właściciel wygląda jakby jeździł w World Tourze oraz niemal naprzeciwko Triko Tabor. Stare miasto jest niewielkie, ale niemal co drzwi czają się jakieś pokusy, więc ostrożnie, bo możecie wrócić trochę ciężsi niż planowaliście. Poza tym to południe Czech, więc i wybór win jest odpowiedni.

Wyścig

No i ściganie. Obserwowanie na żywo startów takich zawodników jak Mathieu van der Poel czy Zoe Bäckstedt jest niczym oglądanie filmu o superbohaterach. Technika, szybkość, nadludzka siła, jest wszystko i nie są do tego potrzebne efekty specjalne. To co robią zaprzecza standardowemu określenie „jazda na rowerze”, bo ani trasa nie jest typowa, ani to jak jeżdżą. Przełaje mają w sobie coś z walk gladiatorów, gdzie zwycięzca może być tylko jeden, a reszta jest tylko tłem. A to, co poza taśmami, areną.

Czy w tej sytuacji można się dziwić uwielbieniu, jakim są otaczani? jeżeli ktoś raz zobaczy, jak walczą z żywiołami, nie ma szans, żeby się nie zakochał. i wtedy już nie wiadomo, czy chodzi o sport, poczucie jedności z tłumem niesionym tym samym uczuciem, czy atmosferę święta przypominającego karnawał, z piwem przegryzanym ostrą kiełbasą i langoszem.

Jakże inaczej wygląda to wszystko na ekranie, albo na zdjęciach. Przełajowe błoto, udeptane przez tysiące stóp, wciąga. I to także jest Tabor, który na zawsze zostanie w naszych sercach.

Idź do oryginalnego materiału