Recenzja Sony WH-1000XM6 – bardzo dobre słuchawki z ANC, wady też znalazłem

8 godzin temu

Muszę się przyznać – należę do tej grupy użytkowników, dla których premiera słuchawek Sony WH-1000XM5 była sporym rozczarowaniem. Utrata możliwości składania, mniejsze przetworniki i wyższa cena sprawiły, iż trwałem przy moich wysłużonych, ale wciąż rewelacyjnych WH-1000XM4, z których korzystałem w podróży. Przez ostatnie trzy lata czekałem więc z niecierpliwością, licząc, iż Sony wysłucha głosów takich jak mój. I wreszcie są – WH-1000XM6. Spędziłem z nimi trochę czasu i mogę odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: czy to godny sukcesor legendy i czy warto było czekać?

Powrót do korzeni, czyli design i wygoda

Pierwszy kontakt i od razu uśmiech na twarzy. One znowu się składają! To miły powrót do oczekiwanej przez wielu cechy, która sprawia, iż XM6 wracają do gry jako prawdziwie mobilne słuchawki. W parze z tym idzie nowe, znacznie mniejsze i poręczniejsze etui, które nie zajmuje już pół plecaka, jak w przypadku nieskładanej, poprzedniej generacji (XM5). Nowe etui ma też fajny bajer: świetne, magnetyczne zapięcie, które jest o niebo wygodniejsze od zamka błyskawicznego. To rozwiązanie ma coś z MagSafe’a Apple. Niby nic wspólnego, ale poczucie komfortu zbliżone. Jedyny mankament to wymóg przyzwyczajenia się do wkładania słuchawek do etui w jedynie słusznej pozycji, ale dzięki oznaczeniom wytłoczeń to kwestia chwili.

Sony odrobiło też lekcję w kwestii trwałości. Firma odnotowała chyba doniesienia o pękających zawiasach w modelu XM4, w efekcie, w najnowszej, testowanej przeze mnie generacji, zastosowano wzmocnione, stalowe elementy w systemie składania. To budzi zaufanie. Reszta obudowy to tworzywo sztuczne – w testowanej przeze mnie czarnej wersji niestety dość ochoczo zbiera odciski palców, ale też łatwo je usunąć. Dodam, iż wspomniane tworzywo to materiał organoleptycznie kojarzący się z wysoką jakością, to nie jest plastik pokrywający tani odkurzacz z dyskontu.

Jeśli chodzi o komfort, jest naprawdę dobrze. Pałąk ma teraz grubszą i szerszą wyściółkę, dzięki czemu choćby po kilku godzinach słuchania nic nie uwiera w głowę. Poduszki nauszników, wykończone imitacją skóry, są miękkie i dobrze przylegają, ale w cieplejsze dni prawdopodobnie wielu użytkowników może narzekać na pot. Niestety, wciąż nie udało mi się wygodnie nosić ich na szyi; mimo zapewnień producenta o ulepszeniach, po chwili zaczynały mnie uciskać.

Ogromny plus należy się za drobne, ale pomysłowe zmiany w sterowaniu. Panel dotykowy na prawej muszli działa bez zarzutu, a nowa funkcja ciągłej zmiany głośności po przytrzymaniu palca to intuicyjne rozwiązanie. Dobrym pomysłem jest też nowy, okrągły i wklęsły przycisk włącznika. Wreszcie bez patrzenia wiem, czy wciskam zasilanie, czy przycisk funkcyjny – w moich starych XM4 bywało z tym różnie. Warto też dodać, iż Sony wciąż w słuchawkach uznawanych za mobilne stosuje konstrukcję pozbawioną jakichkolwiek certyfikatów pyło i wodoszczelności. Tak było w XM4, XM5 i tak jest w XM6. O tyle to może przeszkadzać, iż są to modele często wykorzystywane przez wiele osób w codziennych podróżach. Zatem pamiętajcie, jak was złapie deszcz z tymi słuchawkami, lepiej je zdjąć, włożyć do zgrabnego etui i schować do plecaka, najlepiej wodoszczelnego.

Brzmienie, ANC i jakość rozmów – tu czuć postęp

Porównując dźwięk z XM6 bezpośrednio do moich WH-1000XM4, różnica jest słyszalna od razu. Nowy model gra bardziej uniwersalnie i angażująco. Bas jest żwawszy i bardziej sprężysty, ale też nie jest tak przytłaczający jak w XM4. Dzięki temu wokale stały się jaśniejsze i lepiej wyeksponowane, a cała scena muzyczna wydaje się szersza. Góra pasma pozostała przyjemna i daleka od agresji. To brzmienie, które po prostu nie męczy i sprawdza się w każdym gatunku – od rocka, przez elektronikę, po klasykę. Co ciekawe, przetworniki wciąż mają 30 mm, ale zostały ulepszone, co najwyraźniej przyniosło efekty. W nowej aplikacji Sound Connect (która wciąż nie ma polskiego interfejsu) dostajemy też wreszcie porządny, 10-pasmowy korektor, dający znacznie większe pole do personalizacji dźwięku.

A teraz to, z czego seria słynie – ANC. Sony zamontowało tu dodatkowe mikrofony (teraz jest ich po 6 na stronę) i nowy, wydajniejszy procesor do redukcji hałasu. Efekt? Fenomenalny. System działa adaptacyjnie i nie mamy nad nim kontroli, ale szczerze mówiąc, nie jest ona potrzebna. Wyciszenie otoczenia stoi na absolutnie najwyższym rynkowym poziomie, porównywalnym chyba tylko z produktami Bose.

Jakość rozmów i tryb świadomości to kolejne obszary, gdzie widać ogromny skok. Mój głos był doskonale słyszalny dla rozmówców, choćby gdy w tle panował spory hałas. Tryb świadomości, pozwalający rozmawiać bez zdejmowania słuchawek, działa bardzo naturalnie – doskonale słyszymy otoczenie i własny głos, co jest wyraźną poprawą w stosunku do XM4.

Bateria i ten jeden, wyczekiwany dodatek

Producent obiecuje minimum 30 godzin pracy. Ten warunek wydaje się być spełniony z nawiązką. W praktyce nikt nie wysiedzi w słuchawkach aż takiego czasu w raz, ale choćby lubiący muzykę na uszach, mogą spokojnie założyć, iż ładowanie tego modelu nie będzie konieczne częściej niż raz na tydzień. Pełne ładowanie zajmuje ok. dwie godziny. Zatem wystarczy iż raz tygodniowo podepniemy słuchawki do ładowania via USB na noc przed pójściem spać i zapomnimy o ładowaniu.

Jednak choćby gdy akurat nad czymś pracujemy, potrzebujemy muzyki, a pech chciał, iż słuchawki zgłaszają rozładowanie, Sony wprowadziło prostą funkcję, której jednak nie było we wcześniejszych generacjach. Możesz z tych słuchawek korzystać również podczas ładowania, przebiega ono wówczas nieco wolniej (producent deklaruje 80% nominalnej mocy), ale to żaden problem wobec zalety: nie musisz się z nimi rozstawać. Przydatne.

Podsumowanie: świetne, ale czy dla wszystkich?

Sony WH-1000XM6 to bez dwóch zdań bardzo dobre słuchawki podróżne. Naprawiają błędy poprzednika, wracając do składanej konstrukcji, a jednocześnie zauważalnie ulepszają jakość dźwięku, ANC i prowadzenia rozmów w stosunku do wcześniejszej składanej konstrukcji sprzed dwóch generacji. Do tego długi czas pracy na baterii i możliwość używania słuchawek także podczas ładowania zwiększają elastyczność ich wykorzystania.

Do ideału brakuje niewiele. Po pierwsze za cenę, jaką życzy sobie Sony (1999 zł) producent mógłby dodać obsługę aptX HD, ale zakres obsługiwanych kodeków (SBC, AAC, LDAC, LC3) jest i tak przyzwoity. Słuchawki te nie odtwarzają także dźwięku po USB, ale z drugiej strony wciąż zachowano w nich klasycznego minijacka, co pozwala z nich korzystać w trybie pasywnym (jak każdych słuchawek przewodowych) bez zużywania energii (i bez ANC).

Moim zdaniem największym mankamentem pozostaje cena nowych modeli. Przypomnę, Sony WH-1000XM6 kosztują 1999 zł, dla porównania wspominane przeze mnie XM4, owszem, starsze, ale również składane, da się dziś wciąż kupić (nowe!) za ok. 950 zł. Z kolei nowsze i bliższe brzmieniowo najnowszym XM6 słuchawki poprzedniej generacji (WH-1000XM5) da się dziś kupić za 1220 zł. Jak widzicie spora różnica. Czy zmiany brzmienia i jeszcze lepsze ANC uzasadnia większy wydatek? Nie podejmuję się odpowiedzi za wszystkich, dla mnie: niekoniecznie, ale niech każdy podejmie decyzję samodzielnie, po przymierzeniu najnowszych modeli.

Sony prezentuje słuchawki WH-1000XM6 z przełomowym systemem redukcji hałasu

Jeśli artykuł Recenzja Sony WH-1000XM6 – bardzo dobre słuchawki z ANC, wady też znalazłem nie wygląda prawidłowo w Twoim czytniku RSS, to zobacz go na iMagazine.

Idź do oryginalnego materiału