Pure Retro #15 - Planescape Torment. Błądzenie po krawędziach Wieloświata. Dekonstrukcja gier RPG, jakiej nie powtórzy nikt

2 godzin temu
Są pewne gry, do których powracam cyklicznie. Takiego Jazza Jackrabbita 2 odpalam na każde święta bożonarodzeniowe na zbliżonej zasadzie, na jakiej wielu włącza w telewizji Kevina. Przynajmniej parę razy na rok w losowych okresach łapię też ochotę na którąś z pierwszych części Gothiców, tak w ramach nostalgii, podobnie jest z np. Morrowindem. Pewne tytuły jednak przeżywa się na nowo w nieco innym sensie niż zwykły czar wspomnień. Najwybitniejsze dzieła, niezależnie od medium, mają to do siebie, iż podchodząc do nich w innych okresach w życiu (a czasem choćby po prostu mając inny nastrój), możemy wyciągnąć z danych aspektów zupełnie inną treść niż poprzednio. Nie mam wątpliwości, iż tego dokonali mistrzowie z Black Isle Studios w 1999 roku, bo uświadamiam to sobie raz za razem, gdy budzę się jako Bezimienny w starej, poczciwej Kostnicy u boku lewitującej czaszki.
Idź do oryginalnego materiału