
A co, jeżeli negowanie wszystkiego weszło już tak w krew, iż nieważny jest powód, liczy się protest?
Rozmowa zeszła na wspomnienia o tym, jak dawniej się podróżowało. Niektórzy konduktorzy w czasach komuny pobierali od pasażerów niewielką sumę i w ten sposób pozwalali podróżować bez oficjalnego biletu. Przypomniałem sobie, iż przecież ten sam numer stosowali kierowcy PKS-ów całkiem niedawno, góra 15 lat temu. Wsiadając do autobusu dawałem odliczoną sumę, ale nie otrzymywałem biletu. W teorii byłem pasażerem na gapę, ale pod czujnym okiem kierowcy, który musiał wiedzieć, iż nie będzie kontroli i jego system się nie wysypie, a on dorobi sobie na boku.
Odblokowało mi się kolejne wspomnienie. Kiedy wysiadało się z autobusu miejskiego, podawało się skasowany bilet wsiadającym. Bilet był na jedną linię, więc przechodząc z rąk do rąk dalej był ważny. jeżeli komuś się poszczęściło, nie musiał kasować swojego, więc oszczędzał. W innych miastach z kolei po prostu zostawiano papierek gdzieś przy szybie, kasowniku czy na fotelu, tak by ktoś mógł go za chwilę przejąć.
Wszyscy podcinaliśmy gałąź, na której siedzieliśmy
W końcu do zarządzających musiało dojść, iż coś tu się nie zgadza i linie nie są rentowne tak, jak mogłyby być. Rzecz jasna nie mam pojęcia, jaka to była skala procederu i ile biletów przez to się nie sprzedawało albo ilu mandatów nie wlepiono, bo ktoś nie miał biletu, ale znalazł go w pojeździe. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby takie drobne oszustwo i tak dołożyło swoją cegiełkę do tego, iż z czasem autobusów było coraz mniej, bo po prostu na siebie nie zarabiały.
Po latach zaskakujące w tym wspomnieniu jest to, jak powszechne zjawisko to było. Jako młody chłopak robiłem to samo, co wszyscy. Tak jest i już, nikt tego nie kwestionował. Tylko dlaczego? Czemu mieszkańcy miast uważali, iż komunikacja miejska to wróg, którego trzeba wykiwać?
Biletowe podarunki były z jednej strony formą solidarności i wsparcia, ale były to działania naiwne i krótkowzroczne. Na dłuższą metę uderzające w społeczność, bo prędzej czy później ktoś musiał wyliczyć, iż coś tu się nie zgadza. A choćby o ile finansowa szkodliwość czynu była niewielka, to przez cały czas problemem było myślenie, iż funkcjonuje podział my kontra oni. Oni chcą wyciągnąć od nas pieniądze, więc my się bronimy. W efekcie czego pół miasta jeździło na jednym bilecie.
Być może na przełomie XX w. i XXI w. w małym miasteczku takie myślenie było czymś uzasadnione, np. świeżymi wspomnieniami ustrojowej transformacji i poczuciem niesprawiedliwości. A może chodziło o coś zupełnie innego: chęć zakombinowania, zagrania na nosie, wystrychnięcia na dudka.
Nęcąca jest myśl, iż nasze zachowania łatwo wyjaśnić prostym faktem – tym, iż bliżsi bądź dalsi przodkowie robili działali tak albo inaczej, więc dlatego my nieświadomie odgrywamy ich nawyki
Kuszące usprawiedliwienie, ale jakoś nie lubię się poddawać tej wymówce. Świat jest bardziej skomplikowany, ludzie także, czasy się zmieniają i powinniśmy umieć dostrzec inną rzeczywistość, dostosowując do niej postępowanie. Nie da się zrzucić wszystkiego na jaskiniowców albo chociaż dziadków, którzy niechęć do ustroju czy władzy przekazali w genach, nie wiedząc jednak, iż ten może się przecież z czasem zmienić.
Kiedy jednak myślę o sobie, jako tym kilkuletnim chłopaczku, który jak wszyscy przekazywał bilet innym, bo tak właśnie się robiło, zaczynam się zastanawiać: a może faktycznie coś w tym jest. Czasy się zmieniły, ale w głowach zakodowało się, iż państwo to wróg, który nas depcze i oszukuje, więc trzeba odpłacić pięknym za nadobne. Ciągle wybrzmiewały echa PRL-u, a może i jeszcze wcześniejszych wszelkich traum i niepowodzeń, były tak aktualne, iż łatwo przechodziły na nowe pokolenia, które nie żyły w tamtych czasach, ale to żaden problem, i tak wciągnięto je do walki z systemem, okupantem, złem. Już tych wszystkich oponentów nie było, ale zostały ich duchy, zjawy, zmory, więc dalej można było walczyć. Już mniej bohatersko, coraz bardziej śmiesznie, ale zawsze przeciwko systemowi. I mało kto burzył się, iż kierowca PKS-u dorabia sobie na ewidentnym kłamstwie. Widocznie ma powody: zarabia za mało, jest źle traktowany i tak dalej, i tak dalej. Po latach naprawdę dziwię się, iż te nienormalne widoki, jak z piosenki, były jednak normalne. Komuna minęła, a kojarzone z nią cwaniactwo i kombinatorstwo miało się dobrze w nowym XXI w., maznęło i mnie, próbując przekonać, iż tak musi być.
Może stąd ta cała afera z systemem kaucyjnym. To jeszcze jedna szansa, aby powalczyć z systemem
Nie brakuje przecież głosów, iż kaucja to po prostu kolejny podatek – a te, jak powszechnie wiadomo, z gruntu są złe – narzucany przez, a jakże, chciwe i okrutne władze. Każdy nowy przepis jest zamachem na wolność.
Obecne czasy sprzyjają takim narracjom. Łatwo tworzą się podziały, można się nakręcać, protestować i walczyć. Tylko czy naprawdę jest z czym i kim?
Rzecz jasna rozumiem, iż można mieć zastrzeżenia czy wątpliwości, ale wiele głosów przeciwko systemowi kaucyjnemu brzmi mniej więcej tak:
Ja i tak będę robił po swojemu. Do żadnego sklepu chodzić nie będę, jak jakiś śmieciarz! Ha, tak was zrobię, iż choćby butelek już nie kupię, tylko przestawię się na wodę z kranu!
Rozumiem też, iż można mieć obawy – np. czy w mniejszych miejscowościach i gminach staną butelkomaty. Ale przecież właśnie ten temat podnosili też zwolennicy systemu kaucyjnego i podkreślali, jak ważne jest to, aby oddawanie było łatwe, a punkty zbiórek ogólnodostępne. Trzeba więc czekać i sprawdzić, a tymczasem już dziś – mimo iż system kaucyjny tak naprawdę w praktyce nie zaczął działać – trwa walka z systemem.
Mam wrażenie, iż tak samo krótkowzroczna jak wręczanie biletów innym mieszkańcom czy milcząca zgoda na to, by kierowca brał pieniądze, ale nie wydawał biletu. System kaucyjny jest przecież szansą na to, żeby ulice były czystsze, a do producentów trafiał lepszy surowiec, a więc by generowało się mniej plastiku. W naszym interesie jest, aby rozwiązanie się sprawdziło, tak jak w innych państwach, które wdrożyły system. Nie uratujemy w ten sposób świata, ale zmienimy nawyki.
Nie wszystkich to jednak interesuje. Ważniejsza jest walka z systemem – ciągła i… bezzasadna?