Kto pamięta markę Lee Cougan ręka do góry! Powstała w 1977 w Stanach, ramy bywały dostępne w latach 90-tych w Polsce, a dziś powraca w wielkim stylu. Lee Cougan należy, tak jak Basso i Alpinestars, do tej samej rodziny, ma więc solidny techniczny background. Co doskonale widać w nowym modelu Crossfire Trail. A my mogliśmy, jeszcze przed premierą, na nowym modelu jeździć.
Trail po włosku
Do czego nowy rower – a raczej jego użytkownik – jest zdolny, widzicie na filmie powyżej (polecamy rzucić okiem, dobra robota), ale zanim przejdę do szczegółów samej konstrukcji, należy się drobne wyjaśnienie. Włosi dodając w nazwie Trail mają na myśli coś trochę innego niż nam się ze ścieżkami kojarzy najczęście, bo wychodzą z innego źródła. Lee Cougan, podobnie jak większość włoskich marek, za ściganie w MTB uważa XC, więc to ono było punktem wyjścia. To widać w każdym punkcie tego roweru – to bardziej maszyna cross country na sterydach niż trailówka, która powstała z miniaturyzacji enduro. Tak naprawdę obydwie wersje mają ze sobą tyle wspólnego co ten sam skok – Lee Cougan Cross Trail ma 120 mm skoku z przodu i z tyłu.
Włoskie podejście
Zaplecze techniczne – bo Lee Cougan tak samo jak Basso to firma, która tworzy rowery od podstaw we Włoszech – sprawia, iż mamy tu do czynienia z szeregiem celowych wyborów. I nikt nie sięgał po tajwański katalog gotowych produktów, tylko sprzęt zbudowano od podstaw. Już model Rampage, nietypowy Softail sprzed paru lat, świadczył o tym, iż Włosi nie boją się śmiałych rozwiązań. Jednocześnie nowy Crosstrail z przydomkiem Trail czerpie z rozwiązań z modelu nazwanego po prostu Crosstrail, z mniejszym, bo wynoszącym 100 mm skokiem.
Rama wykonana jest z karbonu serii T1000 i T800, a jednoczęściowy wahacz łączy się z ramą dzięki dodatkowej krzywki. Jednocześnie warto zwrócić uwagę na fakt, iż dolne widełki połączone są mostem, tym samym składaj się z jednego, dużego elementu, co ma usztywnić całość.
Nie ma też dodatkowych zawiasów przy tylnych hakach, ich rolę pełnią elastyczne fragmenty wahacza. W sumie więc pod kątem kinematyki rower to jednozawiasowiec, z punktem obrotu na wysokości dużej tarczy w korbie. Lee Cougan podaje, iż celowo tłumik przeniesiono jak najniżej – stąd „dziura” w rurze dolnej – po to, by obniżyć środek ciężkości całości. W tym samym celu odwrócono amortyzator, przy okazji uzyskano szersze podparcie wahacza. Takie umieszczenie tłumika ma swoje konsekwencje – dostęp do regulacji i wentyla jest lekko utrudniony, w komplecie więc dostajemy odpowiednie adaptery. Także osie obortu są ponadwymiarowe i puste, a łożyska typu oversize, co także powinno sprzyjać sztywności.
Lee Cougan podaje, iż masa ramy wynosi tylko 1850 gramów w rozmiarze M razem z tłumikiem. Aby utrzymać niską wagę całości sięgnięto też po inne środki, typu karbonowy, jednoczęściowy kokpit. Nic więc dziwnego, iż nasz rower testowy w rozmiarze M ważył około 10 kilogramów.
Rower został też odpowiednio przygotowany pod kątem ścigania na dłuższych dystansach – nie tylko mamy opcję montażu dwóch koszyków na bidon w trójkącie ramy (jeden na rurze dolnej, drugi pod górną), ale też w rurze sterowej seryjnie kryje się przybornik Granite, a na kapslu mocowanie do Garmina.
Geometria Lee Cougan Crossfire Trail
Znając dziedzictwo marki i jej geny nie zdziwi fakt, iż rower nie ma przesadnie wypłaszczonej geometrii, przez cały czas jest to bardziej maszyna XC, czy maratonowa, tyle iż przystosowana do wymagań współczesnych tras. Z jej ugięciem 120/120 mm, niską masą i kątami 67,7/75,5 (dla rozmiaru M) jest podobna do wielu rowerów, które startują w tej chwili w pucharze świata, jak i na długich dystansach, a nie mają przydomka Trail w nazwie.
Rower i rama dostępne są w czterech rozmiarach, a wielkości takie jak Reach (zasięg) także świadczą o tym, iż geometria pochodzi od XC, a nie z drugiej strony, bo ramy są relatywnie krótkie.
Wersje i specyfikacje
Rower jest dostępny w trzech kolorach do wyboru – białym (Arctic White), Raw Black (czysty karbon, to najlżejsza wersja z minimalną ilością lakieru) i Boreal (góra kremowa, dół kameleon) oraz wspomnianych czterech rozmiarach. Oprócz tego wybrać można poziom wyposażenia, który wychodzi z trzech gotowych pakietów, które można poddać dodatkowej customizacji.
Testowaliśmy najwyższą wersję Team Eagle, która kosztuje 8500 Euro, a na pokładzie ma SRAM XX SL Eagle AXS Transmission, amortyzatory Fox Factory 34 StepCast i Float DPS oraz sztycę Transfer SL Factory i hamulce Magura MT8 SL. Koła to karbonowe DT Swiss XRC. Poniżej jest wariant Race Eagle za 7660 Euro na Sram X0, gdzie pozostałe komponenty są praktycznie takie same. Podstawowa wersja to 5250 Euro, gdzie zawieszenie dostarcza RockSox na poziomie SID Ultimate, a napęd to SRAM GX Eagle AXS. Do każdego wariantu można dokupić karbonowe koła, jeżeli nie ma ich w proponowanym secie.
Pierwsze wrażenia z jazdy Lee Cougan Crossfire Trail
Ograniczona ilość czasu i mało sprzyjające warunki terenowe jak na rower tego typu – przede wszystkim opony o ograniczonym bieżniku – sprawiły, iż trudno mówić o teście w pełnym tego słowa znaczeniu. Tym niemniej udało mi się zrobić kilka dobrych kilometrów po trasach enduro Monte Arsenti, włącznie ze zjazdowymi. I nie da się ukryć, iż była to przygoda podkręcona niczym przyprawą z Diuny, bo są rowery, które przypominają, jak jeździło się na fullach jeszcze kilka lat temu!
Wypłaszczenie geometrii, a potem przede wszystkim dodanie silników sprawiły, iż czasami traktujemy fakt, iż rower jest po prostu lekki, jako rzecz drugorzędną. Bo przecież wystarczy usiąść i kiedyś i tak dostaniemy się na górę – wcześniej czy później. A Crossfire Trail uświadamia, iż tak nie musi być, bo choćby jeżeli niechcąc depniemy w pedały, sam wyrywa do przodu. Lekkość ramy i sprężystość zawieszenia sprawia, iż pracuje minimalnie, w dodatku całość można zablokować manetką z kierownicy.
Jednoczęściowy kokpit, ze swoim negatywnym mostkiem tylko potęguje ten efekt, ułatwiając podjeżdżanie. I choćby jeżeli komuś zabraknie zaraz tchu, bo wolał silnik zamiast trenowania, to ta lekkość nie znika, czuje się ją w każdym momencie. Trail? Nazwa wprowadza w błąd – ten rower podjeżdża jak rasowe XC!
Na szczęście jednak jednocześnie nie próbuje zabić na zjeździe. Fakt, kierownica jest nisko, ale rower jest przewidywalny. To ten gatunek, który działa jak brzytwa – we wprawnych rękach pozwala uzyskać fantastyczny efekt czystej skóry godnej imprezy wyższych sfer, albo ukarać kołnierzykiem umazanym krwią, jeżeli za temat weźmie się amator. Jednym słowem jeżeli ktoś wywozi się z XC i uwielbia adrenalinę, będzie szczęśliwy, dla kogoś z drugiej strony spektrum, kto jeździł naipierw enduro, a potem ogolił nogę i kupił szosę, niekoniecznie!
Na polskie maratony czy etapówki będzie jak znalazł – i taki też mamy plan, by sprawdzić go na dłuższych dystansach. Czekamy już na testówkę!
Info: leecougan.com