Nothing Ear (stick) – recenzja. Te słuchawki to takie AirPodsy 3, tylko znacznie tańsze

2 lat temu

Nowe słuchawki Nothing Ear (stick) w pierwszej chwili nie wzbudziły we mnie zachwytu, ale po kilku dniach używania uważam, iż to genialny sprzęt do home office, a jednocześnie naprawdę mocna alternatywa dla AirPods 3.

Uwielbiam słuchawki prawdziwie bezprzewodowe, ale zdecydowanie należę do drużyny fanów słuchawek dokanałowych. Doceniam ANC oraz możliwość włączenia trybu „przezroczystego”, bo to właśnie te funkcje sprawiają, iż słuchawki TWS są tak uniwersalne. Kiedy potrzebuję, pozwalają odciąć się od szumu miasta, pociągu, czy samolotu, a kiedy chcę pozostać w kontakcie – bo np. słucham podcastu, prowadząc wózek z dzieckiem na spacerze – również mam taką możliwość.

Słuchawki Nothing Ear (stick)

Słuchawki dokanałowe mają jednak zasadniczą wadę: wygodę. Testowałem wiele par takich słuchawek, a wśród nich modele wręcz ekstremalnie wygodne (mój faworyt ergonomii to Samsung Galaxy Buds 2, te bez „Pro” w nazwie), ale choćby z nimi nie potrafię słuchać muzyki dłużej niż 2, może 3 godziny ciągiem. Po tym czasie uszy się męczą, a ja muszę zrobić przerwę. Ciągły nacisk na kanał ucha daje o sobie znać.

Prawdę mówiąc trochę zapomniałem o kategorii słuchawek dousznych, bez gumek wypełniających kanał uszny.

W czasach słuchawek przewodowych zawsze miałem problem ze słuchawkami dousznymi, bo po prostu nie trzymały się moich uszu. Ciągnący przewód powodował, iż takie pchełki starały się wyskoczyć z moich uszu przy pierwszej możliwej okazji.

Nothing Ear (stick) mają sporo przezroczystości skrywających interesujące detale.

Nowe Nothing Ear (stick) to pierwsze od naprawdę dawna słuchawki douszne (ale nie dokanałowe), które mam okazję testować dłużej. Na przestrzeni lat miałem kilka podejść do takich konstrukcji, ale były nieudane. Samsung Galaxy Buds Live za mocno mnie uwierały, a Vivo TWS Neo kompletnie nie trzymały się moich uszu.

Kiedy pierwszy raz włożyłem nowe słuchawki Nothing do uszu, od razu przypomniałem sobie o problemach ze słuchawkami dousznymi. „Nie ma szans, żeby te słuchawki nie wypadły” – myślałem. Brak gumek, a zatem sztywnego osadzenia w uchu, w pierwszej chwili prawie przekreślił słuchawki Nothing.

Postanowiłem jednak dać im szansę i zmusić się do korzystania z nich. I po kilku dniach odkryłem tę kategorię słuchawek na nowo. Co najważniejsze: Nothing Ear (stick) naprawdę trzymają się uszu i to nie tylko w bezruchu. Chodziłem z nimi, a choćby robiłem test z bieganiem. Ani razu nie wypadły, ani choćby się nie „poluzowały” w uchu. To samo dotyczy sytuacji kiedy np. jem lub żuję gumę, a ruchy żuchwy przenoszą się też w pewnym stopniu na małżowinę uszną. Co więcej, Nothing Ear (stick) trzymają się ucha choćby kiedy leżę. Ponownie, bez żadnych tendencji do wypadania. Tym samym początkowe wrażenie bardzo lekkiego osadzenia w uchu to złudzenie wywołane tym, iż kanał ucha nie jest wypełniony. W praktyce wszystko działa tu, jak trzeba.

Nothing Ear (stick) w etui

Nie jest jednak tak, iż słuchawki trzymają się uszu jak przyklejone. Kiedy umyślnie chcę je wyrzucić z uszu, mogę to zrobić, ale wymaga to celowych, skrajnie szybkich ruchów głowy, najlepiej połączonych ze skakaniem. Nie widzę żadnych życiowych sytuacji (no może poza uczestniczeniem w koncercie) kiedy byłoby to możliwe.

To wszystko pokazało mi, iż Nothing Ear (stick) genialnie nadają się do home office.

Pracuję z domu, gdzie nie znalazłem zastosowania dla słuchawek dokanałowych, właśnie z uwagi na fakt, iż mogę w nich wytrzymać tylko 2 godziny. Poza tym siedzenie całymi dniami z gumami wypełniającymi kanały uszne wydaje mi się na dłuższą metę czymś niezdrowym i być może szkodliwym.

Z kolej Nothing Ear (stick) używam już któryś kolejny dzień, trzymając je w uszach dosłownie godzinami, nie czując przy tym efektów ubocznych. W słuchawkach słyszę muzykę oraz to, co dzieje się dookoła, co osobiście uważam za niezbędne przy pracy z domu. Jednocześnie mogę w nich odbierać telefony i prowadzić rozmowy bez podnoszenia telefonu i przykładania go do ucha. To naprawdę działa i mam wręcz do siebie żal, iż nie poszedłem w tę kategorię produktu kilka lat wcześniej.

Jakie są Nothing Ear (stick) jako słuchawki? Najpierw w oczy rzuca się design.

Nothing Ear (stick) – otwarte etui

Nie sposób nie zacząć od wyglądu, bo ten mocno się wyróżnia. Tubka, w której są umieszczone słuchawki, wygląda bardzo nietypowo, ale bardzo mi się podoba. Ma bardzo nowoczesny projekt, z charakterystycznym dla firmy połączeniem bieli i przezroczystości. Zewnętrzną przezroczystą część można obracać dookoła, przy czym ma ona dwie pozycje blokowane klikiem. W pierwszej tuba jest zamknięta, a w drugiej możemy wyjąć słuchawki lub je sparować z nowym urządzeniem.

Do parowania służy srebrny, ukryty przycisk mieszczący się obok portu USB-C służącego do ładowania. Etui nie ma ładowania bezprzewodowego, prawdopodobnie z uwagi na kształt lub zwyczajne cięcie kosztów. Szkoda, bo przyzwyczaiłem się do tego rozwiązania w innych słuchawkach.

Przed premierą myślałem, iż etui będzie niewygodne, ale w praktyce jest w porządku. Mogłoby być delikatnie mniejsze, ale i tak nie ma problemu, by nosić je w kieszeni dżinsów. Niestety choćby zamknięte etui ma tendencję do łapania paprochów… od środka, co na przezroczystej „szybce” wygląda średnio.

Nothing Ear (stick) w uchu

Design samych słuchawek przypomina pierwszy produkt firmy, czyli Nothing Ear (1). Mamy więc białą część umieszczaną w uchu i przezroczysty pałąk, w którym częściowo widać elektronikę. Jest to dość inwazyjny look, rzucający się w oczy, ale mnie osobiście bardzo się podoba. Pałąki są niewielkie, a całe słuchawki są niesamowicie lekkie. Być może właśnie dlatego tak dobrze trzymają się uszu.

Jak grają Nothing Ear (stick)?

Nie miałem okazji bezpośrednio porównać ich do Nothing Ear (1), a szkoda, bo w nowych słuchawkach dość wyraźnie urosły dynamiczne przetworniki. Mają one teraz 12,6 mm i są robione bezpośrednio przez Nothing, a nie zamawiane od poddostawcy jako pewien wybrany, gotowy komponent. Słuchawki mają przyjemny, miękki i ciepły dźwięk, czyli dokładnie taki, jaki lubię. Nie ma tu w górach ostrości i „techniczności”, którą zapamiętałem np. z Galaxy Buds 2 Pro.

W dołach sytuacja jest dwojaka. Konstrukcja słuchawek sprawia, iż w kwestii „potęgi” basu słuchawki douszne już na starcie przegrywają walkę z dokanałowymi. jeżeli interesuje cię mocne uderzenie w muzyce elektronicznej, tutaj go nie znajdziesz. Bas jest jednak ładnie zaznaczony w popie, rapie, czy instrumentalnych rockowych kawałkach. Dolne partie można podbić w aplikacji mobilnej obsługującej equalizer. Mamy tu kilka wbudowanych brzmień i możliwość manualnej edycji trzech zmiennych. Tryb z podbicie basu jest moim ulubionym w tym modelu słuchawek.

W domu, do pracy zdalnej, jakość muzyki jest więcej niż dobra. Poza domem bywa różnie, bo wszystko zależy od warunków i poziomu głośności na zewnątrz. Pamiętajmy, iż już sam dobór kodeków audio sprawia, iż nie są to słuchawki dla osób dopłacających do planów Hi-Res Lossless w aplikacjach do streamingu. Mamy tu tylko podstawowe kodeki SBC i AAC (choć z drugiej strony, choćby topowe AirPods Pro 2 i AirPods Max mają ten sam zestaw kodeków…). W każdym razie nie ma tu ani aptX, ani tym bardziej LDAC.

Poza tym Nothing Ear (stick) to po prostu nowoczesne słuchawki działające tak, jak oczekuję.

Nothing Ear (stick)

Nie znalazłem tu żadnej dziwnostki czy cięcia zakrętów. Wszystko działa tak, jak powinno. Kiedy wyjmujemy z ucha jedną słuchawkę (bądź obie), muzyka przestaje grać. Po ponownym włożeniu jej do ucha odtwarzanie jest wznawiane. Mamy też możliwość korzystania tylko z jednej słuchawki, do tego może to być słuchawka prawa lub lewa.

W kwestii parowania czy przełączania się między urządzeniami nie napotkałem żadnych problemów. Nie ma tu żadnych wymyślnych systemów przełączania znanych np. z AirPods, ale mamy system parowania Google Fast Pair dodający słuchawki do całego konta Google, a przy tym wyświetlający bardzo estetyczny monit parowania z miniaturką słuchawek.

Obie słuchawki mają panele uciskowe na bokach pałąków, co jest kolejnym podobieństwem do AirPods 3. Możemy konfigurować ich zachowanie w aplikacji Nothing X (w momencie pisania tekstu jest ona dostępna na Androidzie, ale według zapewnień Nothing lada moment ma też być dostępna na iOS). Mamy to pojedyncze, podwójne i potrójne ściśnięcia, przytrzymanie, także kliknięcie z przytrzymaniem. Opcji konfiguracji jest więc multum, ale najważniejsze jest to, iż można wygodnie zmieniać głośność z poziomu samych słuchawek. Działa to w przemyślany sposób, a delikatne kliknięcia emitowane z przetwornika informują o tym, ile stopni głośności zmieniamy.

Całość jest też uszczelniania i spełnia normę IP54, więc lekki deszczyk nie będzie straszny tej konstrukcji.

Nothing Ear (stick) – detal na etui

Lekkim rozczarowaniem są mikrofony. Każda słuchawka ma trzy mikrofony, a Nothing obiecywał cuda na kiju dzięki technologii Clear Voice analizującej i wydobywającej głos z otoczenia. Cóż, mikrofony są i działają, ale to wszystko, co można o nich powiedzieć. Rozmówcy twierdzą, iż „słychać mnie dziwnie”, choć rozumieją, co mówię… o ile jestem w dość cichym pomieszczeniu. Na ruchliwej ulicy może być z tym problem.

Czas pracy jest bardzo dobry. Producent mówi o 7 godzinach pracy ciągiem, którą etui rozszerza o dodatkowe 22 godziny. Akumulatory w słuchawkach TWS zawsze testuje się trudno, ale po kilku dniach widzę, iż nie będą one żadnym problemem. Deklaracje producenta są bliskie prawdy.

Nothing Ear (stick) bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły.

Nothing Ear (stick) – port USB-C i srebrny przycisk do parowania

W pierwszej chwili konstrukcja słuchawek niemal mnie odrzuciła, ale cieszę się, iż dałem im szansę. To bardzo dobry produkt. Na start jest odrobinę za drogi, bo Nothing Ear (stick) zostały wycenione na 559 zł. Dokanałowe Nothing Ear (1) kosztują w tej chwili 450-500 zł, choć są wokół nich zawirowania, bo producent już po premierze podniósł oficjalną cenę z 99 do 149 dol. Z kolei nowe Ear (Stick) są wycenione w Stanach na 99 dol.

Z drugiej strony, niemal cała bezpośrednia konkurencja jest droższa. Oficjalne ceny głównych konkurentów to:

  • Apple AirPods 3 – 1049 zł,
  • Samsung Galaxy Buds Live – 649 zł,
  • Huawei Freebuds 4 – 619 zł,
  • Huawei Freebuds Lipstick – 799 zł,
  • Sony LinkBuds – 599 zł,
  • vivo TWS Neo – 499 zł – ten rodzynek jest tańszy,
  • OPPO Enco Air2 – 199 zł – z kolei ten produkt ma sporo niższa jakość.

Część z tych słuchawek można znaleźć nieco taniej w promocjach, ale niedługo będzie to dotyczyć również Nothing Ear (Stick). jeżeli za jakiś czas ten sprzęt będzie kosztował 400 zł lub mniej, będzie w pełni godny polecenia. Na dziś Nothing Ear (stick) to rozwiązanie tylko (lub aż) dla osób, które mają dość słuchawek dokanałowych lub po prostu nie są z nimi kompatybilne. Ewentualnie jest to świetne uzupełnienie słuchawek dokanałowych dla osób, które chciałyby mieć dwie pary do różnych zastosowań.

Idź do oryginalnego materiału