„Może czas w końcu przyznać, iż jako ludzie jesteśmy z natury źli i dlatego rzeczywistość nie spełnia naszych oczekiwań?” – pisał kilka tygodni temu Rafał Gdak, a mnie wydawało się, iż z niechęcią będę musiał przyznać mu rację. Na szczęście tylko przez chwilę. Reakcja Polaków na powódź pokazuje lepszą stronę ludzkiej natury. A może prawdziwą?
Byłem już bliski złamania podstawowej zasady, o której pisał Rafał Gdak: nie bulwersować się. Na Twitterze gwałtownie pojawiły się dyskusje, iż aktualna powódź nie ma nic wspólnego z katastrofą klimatyczną. Z kolei jeden z aktywistów żądał, aby ci, którzy zaprzeczają zmianom klimatu, zostali obowiązkowo zaangażowani w pomoc w naprawianiu szkód. O ile rozumiem tę złość, tak nie wydaje mi się, by to był czas i miejsce na tego typu palenie czarownic, rozliczanie i wytykanie błędów ideologicznym oponentom. Do tego jednak przyzwyczaiły nas media społecznościowe – ciągłe zaciśnięte pięści i gotowość do walki.
Zamknąłem Twittera, będąc gotowym przyznać, iż faktycznie z nami jest coś nie tak
Na Facebooku jednak zobaczyłem coś zgoła odmiennego. Obserwowane przeze mnie profile pisały o organizowanych przez siebie zbiórkach lub namawiały do pomocy za pośrednictwem innych. Trzeba ewakuować miejsce? Odzew był natychmiastowy.
Restauracja w Gdańsku organizuje zbiórkę potrzebnych przedmiotów. Biblioteka w Łodzi zbiera internetowe zbiórki, tak by każdy wiedział, gdzie można wpłacać środki. Miejsc, w których oddać można wodę butelkowaną, środki chemiczne, środki do higieny, żywność czy koców stale przybywa.
To wręcz niesamowite, iż ludzie z wielu miejsc w kraju po prostu działają. Chcą pomagać. I to wbrew pozorom nasza naturalna cecha. Nie bycie z gruntu złym.
W książce „Homo sapiens: Ludzie są lepsi niż myślisz” zwracał na to uwagę Rutger Bregman. Powołując się na badania, pisał, iż kluczem do sukcesu Homo sapiens była właśnie współpraca. Nasi przodkowie przetrwali nie dlatego, iż byli silniejsi, bardziej agresywni i po prostu wycięli w pień swoją konkurencję. Odpowiedniejszą strategią niż siła okazała się umiejętność nawiązywania przyjaźni, wspierania się czy pomocy.
„Cynizm podpowie ci wyłącznie, iż ludzie są leniwi, niezainteresowani dobrem wspólnym i iż nic się nie uda” – mówił Bregman w wywiadzie z „Przekrojem„. W kryzysowych sytuacjach, takich jak powódź, szczególnie widzimy, iż to nie jest coś, co mamy we krwi i nie jest naturalnym stanem rzeczy.
Zamiast machać ręką – zaleje to zaleje, nic nie poradzisz – ludzie wychodzą na ulice, układają worki z piaskiem, pomagają sąsiadom, a jeżeli mieszkają 300 km od miejsca tragicznych zdarzeń, dowiedzą się, jak pomagać u siebie na miejscu poprzez dostarczenie niezbędnych rzeczy. W Czechowicach-Dziedzicach mężczyzna dostrzegł jeża walczącego na rozlewisku o życie, po czym gwałtownie ruszył mu na pomoc.
Ciśnie się pytanie, dlaczego ta dobra twarz większej części społeczeństwa jest widoczna wyłącznie w sytuacjach nadzwyczajnych. Ile to już momentów zjednoczenia, pięknej solidarności przeżyliśmy, by potem wrócić do codziennej, nerwowej i agresywnej rzeczywistości. Do świata baniek, bycia odizolowanym, skupionym wyłącznie na sobie.
Gdy świat dzieli się na obcych i swoich, zamykamy się w bańkach. Są to bańki informacyjne, w których nie mamy dostępu do poglądów innych niż własne i tkwimy w pułapce potwierdzania tego, w co już głęboko wierzymy. Bańki w rzeczywistym świecie zamykają nas na strzeżonych osiedlach, a o ile mamy pieniądze, całkowicie izolują od świata. W tak skrajnie indywidualistycznym środowisku nie może być mowy o żadnym dobru wspólnym
– pisał Rafał Gdak.Negatywne emocje tak powszechne w mediach społecznościowych również utwierdzają nas w przekonaniu, iż jesteśmy źli
Sam prawie dałem się ponieść pesymistycznym myślom, kiedy zobaczyłem wspomniane twitterowe dyskusje czy słysząc, iż już pojawiły się oferty sprzedaży worków z piaskiem. Na ile to prawda – nie wiem, ale wydawało mi się to całkiem prawdopodobne. No właśnie – i już wpadłem.
Według Jonathana Haidta dobrobyt nas rozpieścił, staliśmy się królewnami śpiącymi na ziarnku grochu. Kochamy pisać czarne scenariusze na przyszłość, ale nie dlatego, iż upoważnia nas do tego rzeczywistość, ale z powodu zniekształcenia poznawczego zwanego filtrowaniem negatywnym. Chorujemy na katastrofizm, który jest wyuczonym sposobem myślenia polegającym na wyolbrzymianiu zagrożeń, ufności wobec pierwszych reakcji emocjonalnych oraz na dychotomiach, wedle których albo dzieje się coś po mojej myśli, albo jestem w niebezpieczeństwie
– napisał Marek Dobrzeniecki w „Deficycie zaufania do świata”.Nie do końca zgadzam się z autorem, bo przecież w wielu kwestiach – z katastrofą klimatyczną na czele – mamy prawo panikować. Nie da się jednak ukryć, iż karmieni negatywnymi informacjami zamykamy się w sobie, co prowadzi do sytuacji, którą opisał Rafał Gdak. To idealna sytuacja dla wielu – polityków, firm, manipulatorów – bo tracimy wiarę w to, iż wspólnota może coś zmienić. Jedynym rozwiązaniem jest więc życie dla siebie, zamykanie się na dobro wspólne i skoncentrowanie wyłącznie na sobie. Efekty widzimy.
Czy da się z tej pułapki wydostać? Próbuję, codziennie szukając przykładów na to, iż choćby media społecznościowe mogą służyć nie do rozrywania więzi, a ich umacniania. Być może sam siebie oszukuję, jestem naiwny i ta droga skończy się bolesnym rozczarowaniem. Nie chodzi o zamiatanie problemu pod dywan czy zamykanie oczu na zło, ale wręcz buntowniczą działalność – wbrew temu, co podrzucają algorytmy i co się niesie, wolę szukać pozytywnych przykładów. I co najważniejsze: znajduję je. Kolejna reakcja na katastrofę i masowa solidarność najlepiej pokazuje, iż dobra jest wiele.