Laptopy i tablety do szkół – czyli co oznacza nowy przetarg na ponad 1,41 mld złotych?

5 godzin temu

Największy przetarg od czasu „Laptopa dla 4-klasisty” w segmencie edukacji wystartował – przyglądamy się specyfikacji, zasadom i ogólnej koncepcji.

Ministerstwo Cyfryzacji ogłosiło 13 maja 2025 imponujący przetarg. Za pośrednictwem Centrum Obsługi Administracji Rządowej (COAR) zakupione zostanie 735 tysięcy urządzeń do szkół. Posługuję się terminem “urządzeń”, bo tym razem, w przeciwieństwie do realizowanego jeszcze przez poprzedni rząd programu “Laptop dla 4-klasisty” w najnowszym przetargu zostaną zakupione także tablety. To jednak, nie jedyna zmiana względem pierwowzoru, bo tak chyba należy traktować przetarg z 2023 roku. Więcej o nowym, potężnym transferze środków do naszej branży, poniżej.

Chętnych jest wielu, ale tort jest potężny

Tak znacząca kwota ma pokrycia w liczbach. 404 250 laptopów, 110 250 laptopów przeglądarkowych (czyli, mówiąc wprost: chromebooków), 220 500 tabletów. Łącznie 735 tysięcy urządzeń. Zacznijmy od tego, kto w ogóle może startować w tym przetargu.

Zgodnie z warunkami, o zamówienie mogą ubiegać się wykonawcy, którzy w ciągu ostatnich trzech lat zrealizowali (lub realizują) przynajmniej dwie dostawy sprzętu komputerowego, z których każda obejmowała minimum 3000 urządzeń. To, naturalnie, premiuje nie tylko dużych dostawców, ale… firmy, które wzięły udział w programie “Laptop dla 4-klasisty”, który mieści się w ramach czasowych podanych przez Ministerstwo. Nie wyklucza to jednak innych oferentów, chociaż mniejsi raczej nie mają czego szukać. Nie tylko ze względu na liczbę urządzeń, ale też wymagane fundusze. Wadium wymagane jest w wysokości 400 tys. zł dla części laptopowej, 200 tys. zł dla przeglądarkowej oraz 300 tys. zł dla tabletów. Złożenie oferty możliwe jest wyłącznie w formie elektronicznej za pośrednictwem platformy zakupowej eB2B. Platforma ta umożliwia zarówno rejestrację, składanie ofert, jak i dalszą komunikację z zamawiającym.

Wyzwanie logistyczne

Chociaż potencjalne korzyści są niemałe, firmy, które zechcą wziąć udział w przetargu, muszą liczyć się z poważnym wyzwaniem organizacyjnym i logistycznym. Jak podają zasady przetargu, termin dostawy w ramach zamówienia wykonawczego wynosi maksymalnie 40 dni kalendarzowych. Oznacza to, iż nieraz tysiące “nadliczbowych”, bo wynikających jedynie z tego przetargu, komputerów będą musiały przejść każdego tygodnia przez magazyny i centra logistyczne dostawców.

Specyfikacje – lepiej, ale…

Zwróćmy uwagę także na specyfikacje techniczne. Są trzy, bo każda z kategorii, co oczywiste, otrzymała własną. Przyjrzyjmy się im, bo względem poprzedniego programu, trochę się zmieniło.

Laptopy

W wymaganiach dotyczących laptopów nie ma już dziwnego przywiązania oczekiwanej wydajności do jednego, mało popularnego benchmarku. Tym razem oczekiwana wydajność opiera się na jednym z trzech testów. Laptop spełniający kryteria przetargu musi uzyskiwać w BAPCo CrossMark wynik „overall” nie mniejszy niż 1400 punktów lub w teście Procyon Office Productivity Benchmark wynik nie mniejszy niż 5700 punktów osiągnięty w trybie single-platform lub w teście Geekbench 6 Singlecore – wynik nie mniejszy niż 2300 punktów oraz multi-core – wynik nie mniejszy niż 8700 punktów. Widać wyraźnie, iż względem “Laptopa dla 4-klasisty” wymóg wydajności wzrósł. Wówczas opierał się jedynie na wyniku z CrossMark i musiał przekraczać 1200 punktów. Wciąż jednak nie mówimy o maszynach do bicia rekordów.

To wcale nie oznacza niskiej wydajności. Przeciwnie. “Na styk” łapie się tu całkiem niezły Intel Core Ultra 5 125U. jeżeli oprzeć się np. na wynikach z Geekbench, to całkiem sensowną alternatywę stanowić będą także laptopy z procesorami takimi jak AMD Ryzen 5 8540U, AMD Ryzen 5 7540U, ale też wyraźnie starszy, bo pochodzący z pierwszej połowy 2022 roku, Intel Core i5-1235U. Oparcie się w kwestii wydajności na kilku benchmarkach powoduje, iż np. w przypadku układów Intela można oprzeć się na CrossMark, który CPU tego producenta wyraźnie premiuje. Dzięki temu choćby starsze CPU pozwolą na spełnienie wymagań przetargowych pod względem wydajności.

Zwiększeniu uległa nie tylko oczekiwana wydajność laptopów, ale też ich… wielkość. O ile w laptopie dla 4-klasisty w specyfikacji dopuszczono laptopy o przekątnej ekranu 13,3” i większej, o tyle w nowym projekcie mowa jedynie o konstrukcjach 15-calowych. Czy to konieczne? Moim zdaniem 14-calowe maszyny sprawdzają się dobrze pod kątem użytkowym, a jednak są zauważalnie lżejsze. To jednak ma dziś mniejsze znaczenie, ze względu na inną charakterystykę użytkowania, o czym więcej na końcu artykułu. Masa komputera pozostała taka jak w przypadku “Laptopa dla 4-klasisty”, a więc nie może przekraczać 2,5 kg.

Dell Vostro 3520 – jedna z maszyn spełniających wymagania przetargowe (fot. Dell Technologies)

Cieszy, iż wzrosło wymaganie dotyczące pamięci RAM (16 GB, wcześniej jedynie 8 GB). Interesujący jest jednak sposób, w jaki ów wymóg podano: “zainstalowane minimum 16 GB pamięci RAM lub zunifikowanej”. Zunifikowanej? Mówimy więc w praktyce o furtce dla procesorów opartych na architekturze ARM. Na tę chwilę w środowisku Windows oznacza to procesory Qualcommu, ale już niedługo mają pojawić się także podobne układy od innych producentów.

Co do pamięci masowej, to mamy do czynienia z pewnego rodzaju zaskoczeniem. Czytamy bowiem “zainstalowany dysk twardy w technologii SSD lub eMMC lub UFS o pojemności minimum 256 GB”. Pojemność ta jest wartością ze wszech miar sensowną w maszynie do pracy i nauki. Jednakże dziwi typ nośników. SSD jest oczywistością, ale eMMC i UFS nieco dziwią. eMMC jest mniej wydajnym, mniej żywotnym “kuzynem” nośników SSD, pod względem technicznym przypominającym karty pamięci. UFS natomiast to typ pamięci, który znamy głównie ze telefonów. I owszem, eMMC bywa stosowany np. w chromebookach, ale w laptopach na Windows to zupełna, budżetowa, nisza.

HP ProBook 465 G11, także spełniający wymagania przetargu (fot. HP)

Czas pracy na baterii wynosić ma minimum 6h w teście MobileMark. To wynik, który wydaje się być sensownym, biorąc pod uwagę, iż nikt chyba nie przewiduje iż dostęp do gniazdek zasilania w klasach szkolnych jest wystarczający, by jednocześnie ładować choćby połowę laptopów w klasie.

Kluczowy pozostaje system operacyjny. Akceptowany jest wyłącznie zainstalowany fabrycznie Windows 11 Pro PL. Czytamy też, iż “Zamawiający informuje, iż użytkownikiem licencji będą instytucje edukacyjne, co za tym idzie dopuszczalne jest zaoferowanie licencji Windows 11 Pro Education, w tym sprzedawanych w ramach programu Microsoft „Shape the Future”. I tu, jak sądzę, wszystko jest jasne. Chociaż… szkoda, że, skoro wszystkie maszyny muszą mieć Windows 11, w wymaganiach dotyczących procesora nie znalazła się jednostka wyposażona w NPU o wydajności powyżej 40 TOPS, co otwierałoby drogę do korzystania z AI Copilot. Tym samym, do edukacji wprowadzony zostałby nowy element – sztuczna inteligencja.

Laptopy przeglądarkowe

Ten uroczy termin ukuto, aby nie posługiwać się nazwą własną Chromebook. Nie ma jednak wątpliwości, iż chodzi właśnie o komputery z systemem od Google. Tych na rynku jest wiele i, w mojej opinii, charakterystyka tego OS idealnie pasuje do zastosowania w środowisku szkolnym, gdzie nie tyle uczeń ma “swojego” laptopa, a ten bardziej przypisany jest np. do danej klasy i w ciągu dnia loguje się na nim wiele osób. Takie komputery nie były jednak objęte poprzednimi zakupami rządowymi, a decyzję o zmianie tego stanu oceniam jako bardzo dobrą.

Acer Chromebook Plus 514 – chromebook z obsługą AI, spełniający przy tym wymagania przetargu (fot. Acer)

W kwestii wydajności czytamy, iż komputer musi uzyskiwać w “WebXPRT wynik nie mniejszy niż 85 punktów lub w teście CrXPRT 2 wynik nie mniejszy niż 75 punktów”. Zdecydowana większość Chromebooków na rynku spełni te wymagania. Zwłaszcza, iż wymogi wykluczają starsze konstrukcje z pamięcią RAM mniejszą niż 8 GB.

Chromebook, przepraszam, laptop przeglądarkowy, ma być, zdaniem autorów wymagań, także konstrukcją bardziej mobilną. Tutaj dopuszczalne są konstrukcje 14-calowe, a maksymalna waga nie może przekraczać 2 kg.

Tablety

To także nowość w zamówieniach dla sektora edukacyjnego. Tablety wydają się być w znacznym stopniu urządzeniami w sam raz do zastosowań szkolnych. Zwłaszcza, że, zgodnie ze specyfikacją, mają to być urządzenia minimum 10-calowe. Odpadają więc wszystkie, kilka większe od telefonów, mini-tablety, które, chociaż urocze, mają ograniczoną funkcjonalność.

Wymagania dotyczące wydajności obejmują w “BAPCo® CrossMark® wynik „overall” nie mniejszy niż 700 punktów lub w teście Geekbench CPU wynik nie mniejszy niż 2500 punktów wydajności wielordzeniowej (Multi-Core Score)”. To oznacza, iż poprzeczkę zawieszono dość wysoko, odcinając nie tylko najtańsze, chińskie tablety oferowane na serwisach takich jak Temu czy Aliexpress, które zalewają także Allegro i OLX, ale też najsłabsze konstrukcje bardziej znanych producentów. Do puli nie dołączy np. Samsung Galaxy Tab S6 Lite (2024), wyposażony w układ Exynos 1280, któremu nieco brakuje, by spełnić owe wymagania.

Wymagania wydajności spełnia wprawdzie Apple iPad 10 gen. ale w jego przypadku wykluczenie następuje z innego powodu: pamięci operacyjnej. Najtańszy tablet Apple’a ma jedynie 4 GB pamięci RAM, podczas gdy w wymaganiach znajduje się 6 GB. Okazuje się, iż najliczniej występujące na polskim rynku tablety, oparte o tani układ MediaTek G99, nie załapią się także do ministerialnego wyścigu. Oczekiwana specyfikacja jest całkiem solidna i… to bardzo dobrze. To nie powinien być sprzęt na 2 sezony.

Lenovo IdeaTab Pro – jeden z tabletów, które spełnią wymagania ministerstwa (fot. Lenovo)

Te wysokie wymagania spełniać będą modele takie jak Samsung Galaxy Tab S10 FE, Lenovo IdeaTab Pro czy Apple iPad 11 gen, który w przeciwieństwie do poprzednika ma właśnie 6 GB RAM. Ta, nie całkiem typowa wartość pojemności pamięci sugeruje, iż pisząc specyfikację brano pod uwagę także tę konstrukcję.

Wszystkie urządzenia, laptopy, chromebooki i tablety, muszą być objęte 24-miesięczną gwarancją.

Komputery, tablety, ale po co?

Jak przy każdej akcji władz publicznych, należy zadać sobie najważniejsze pytanie o cel. O ile w 2023 roku wskazywałem na, prawdopodobnie przypadkową, zbieżność programu z kampanią wyborczą, o tyle w 2025 roku program Ministerstwa Cyfryzacji w najmniejszym choćby stopniu nie zalatuje kiełbasą wyborczą. Dlaczego? Już tłumaczę.

“Celem działania jest wyrównanie poziomu wyposażenia szkół w przenośne urządzenia multimedialne” – czytamy w oficjalnym komunikacie Ministerstwa – “Uczniowie będą mogli korzystać ze sprzętu na zajęciach w szkołach, co ma pomóc w rozwoju ich kompetencji cyfrowych. Wsparcie obejmie ponad 17 tysięcy szkół. Łączna wartość sprzętu wynosi 1,41 mld zł netto”

Z tej zapowiedzi, ale też z zasad programu i warunków przetargu wynika jasno: sprzęt jest kierowany do szkół, a nie do uczniów. To zasadnicza, największa różnica względem “Laptopa dla 4-klasisty”. Sprzęt będzie więc wyposażeniem placówek, ale, jak czytamy w komunikacie “w wyjątkowych sytuacjach szkoła będzie mogła użyczyć uczniowi sprzęt, zgodnie z obowiązującymi w tym zakresie regulacjami określonymi przez szkołę.” Mamy więc do czynienia z programem, w którym największe kontrowersje krążące wokół poprzednika zostały zniwelowane.

A co z celem? Ministerstwo podaje, iż kluczowym jest rozwój kompetencji cyfrowych, co, zasadniczo, jest adekwatnym ruchem. Tego samego dnia Ministerstwo ogłosiło także start konsultacji rynkowych nt. kampanii zachęcającej do rozwoju kompetencji cyfrowych, które mają poprzedzać planowane ogłoszenie przetargu. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ te dwa tematy wydają się być sprzęgnięte terminowo. Rozwój kompetencji cyfrowych to nie tylko przekazanie sprzętu, ale też przemyślane działania dotyczące transferu wiedzy. o ile ów drugi projekt będzie skierowany także np. do nauczycieli, to naprawdę będę pod wrażeniem przemyślanego działania. Zwłaszcza, jeżeli poza zachęcaniem, ruszą też szkolenia.

Problemem polskiego systemu edukacji nie jest przecież jedynie brak nowoczesnego sprzętu, ale, może przede wszystkim, brak wiedzy, chęci jej zdobywania, potrzeb modernizacyjnych po stronie znacznej części nauczycieli. Szkoła w Polsce zawsze była dość odporna na nowinki technologiczne, nowe trendy czy choćby powolne podążanie z duchem czasu. Poniekąd jest to zrozumiałe – nigdy nie było ku tej realnej modernizacji presji, a szkoły różnie podchodziły do tematu – niektóre z własnej inicjatywy wprowadzały zmiany, inne, według zasady “nie wychylaj się” znanej z całego sektora publicznego, pozostawały w czułych objęciach dobrze znanych sobie zasad funkcjonowania z XX wieku. Być może teraz, w końcu, zobaczymy presję modernizacyjną “z góry”?

Idź do oryginalnego materiału