Jakbym trzymał tygrysa w kawalerce. Ta bestia potrzebuje przestrzeni. Recenzja głośnika Sony SRS-XV800

1 rok temu

Na pudełku powinna znaleźć się naklejka: nie korzystać w mieszkaniu. Nie chodzi o to, iż głośnik Sony SRS-XV800 w małych pomieszczeniach gra źle. Po prostu czuć, iż się męczy, bo jego naturalne środowisko to przestrzeń wolna od marudzących sąsiadów.

Pierwsze chwile z SRS-XV800, nowym imprezowym bezprzewodowym głośnikiem Sony, były rozczarowujące. Owszem, jest spory. Przyznaję – waży niemało, co dało się odczuć, niosąc go do mieszkania w pudle, ważącym ok. 21 kg. Kiedy jednak podłączyłem do telefonu i zacząłem puszczać swoje ulubione utwory, odniosłem wrażenie, iż jest co najwyżej nieźle.

Zaznaczmy to wyraźnie: testy rozpocząłem w niewielkim mieszkaniu w bloku, nie chcąc psuć całkiem dobrych relacji z sąsiadami, którzy jak do tej pory nie narzekali na to, iż słucham muzyki zbyt głośno. Miałem świadomość, iż to głośnik imprezowy, więc na swój moment musiał jeszcze poczekać, ale myślałem, iż choćby grając ciszej niż założyli to sobie twórcy, zrobi na mnie wrażenie. Tak się nie stało.

Dźwięk jest dobrej jakości, ale sam głośnik za bardzo pędzi

Wokal się wyrywa, perkusja chce go dogonić, gitary również walczą o to, abyśmy dobrze je słyszeli. Przyzwyczajony jestem do bardziej analogowego, dopasowanego brzmienia. Wcale nie wygładzonego czy ułożonego, a raczej przemyślanego. Sony SRS-XV800 jest dziki.

I najlepiej pokazuje to bas. Kiedy słucha się muzyki w mniejszych pomieszczeniu, choćby bez włączonej opcji Super Bass (jej obecność zaś dobrze zapowiada, do czego służy głośnik – ma być „łubudubu!”) ma się wrażenie, iż jest on nieco ordynarny, prostacki. Chce dominować. Można go uspokoić w ustawieniach aplikacji, ale „wyjściowy” bas zdradza naturę nowego produktu Sony. Warczy i krztusi się jak wyścigówka, którą wypuszcza się na zatłoczone, dziurawe polskie ulice.

Żeby nie męczyć bestii, zawiozłem ją na wieś

Pogoda nie dopisała, więc nie mogłem przetestować głośnika w idealnych warunkach, czyli weekendowych posiedzeń na tarasie. Siedzieliśmy jednak w salonie, w kilka osób, i każdy, kto był na miejscu, z podziwem kiwał głową. Nieważne gdzie się ulokowano, dźwięk docierał do każdego czysto i wyraźnie. Mniej sprzętowi towarzysze chwalili jakość, ale mnie ciągle czegoś brakowało.

W końcu sprawdziłem głośnik w bardziej bojowych warunkach. Zaniosłem go pod wiatę i zacząłem spacerować po podwórku, co chwila podgłaśniając muzykę. Trzymając się motoryzacyjnych porównań: zakorkowane centrum zastąpiłem torem wyścigowym. I tu SRS-XV800 pokazał swoją moc.

Mimo sporej głośności dźwięk wybrzmiewał imponująco. Miałem wrażenie, iż jestem na plenerowym koncercie. Sprzęt gra na trzy czwarte skali, a ja oddalam się sprawdzając, jak daleko mogę pójść, by zacząć odczuwać, iż słabnie. Nic z tego, bestia dopiero się rozkręca – 30, 40 metrów, a ja czuję się jak na porządnie nagłośnionym festiwalu, gdzie dobrze słychać wokal i resztę instrumentów. Ostatnio moim ulubionym numerem do sprawdzania możliwości grającego sprzętu jest „The Operation” Morrisseya, który zaczyna się dwuminutowa solówką na perkusji, a kończy iście punkowym harmidrem. W tych warunkach robił naprawdę piorunujące wrażenie.

Stojąc ok. 90 metrów i rozmawiając z tatą zgodnie uznaliśmy, iż głośnik mógłby grać trochę… ciszej. Tak, przy takiej odległości muzyka nie tylko była wyraźna i dobrze słyszalna, ale wręcz za głośna. A wciąż nie ustawiłem maksymalnego poziomu głośności!

Rodzi się jednak pytanie: po co komu taki głośnik?

Jeżeli co weekend na pokaźnych rozmiarów działkę zapraszacie znajomych, organizując bale raczej na 200 niż 5 osób, to Sony SRS-XV800 zapewni wam fachowe nagłośnienie. W innych przypadkach nie wykorzysta się pełnej, drzemiącej mocy, co poważnie każe zastanawiać mi się nad sensem zakupu głośnika np. na działkę.

Jego plusem jest bezprzewodowość i czas pracy baterii: do 25 godzin. O ile słuchacie muzyki mniej więcej na połowie ustawień głośności. Gdy zostało mi 20 proc. baterii i sprawdzałem możliwości przy wyższych poziomach, akumulator rozładował się po 1,5 piosenki. Dużym plusem jest szybkie ładowanie. Już po 10 minutach z kablem, głośnik można odłączyć i ma grać przez 3 godziny. Znowu: o ile nie będzie zbyt głośno. Aplikacja po tym krótkim ładowaniu pokazywała mi stan baterii wynoszący 20 proc., więc gdybym dał w okolice pełnej mocy, musiałbym wrócić do prądu.

Sam wygląd głośnika jest też kontrowersyjny. Kojarzył mi się z latami 90., kiedy królowała pseudonowoczesność, tandeta. Design SRS-XV800 jest jak z dyskoteki o nazwie „Manieczki” czy „Ekwador”. I jeszcze te świecidełka. OK, może o 2:00 w nocy na tarasie ma to swój urok, w innych warunkach powodowało to drwiący uśmiech na mojej twarzy. Po prostu nie mój styl.

Z drugiej strony, kiedy położyłem głośnik obok kosiarki, z daleka trudno było go dostrzec, bo przypominał jakiś kontener czy skrzynię z narzędziami. Może w tym szaleństwie jest metoda. Chcesz się pochwalić bajerami, odpalasz światła, ale podczas imprezy wolisz, żeby głośnik wtapiał się w tłum – proszę bardzo. o ile jednak ma być elementem codziennego wystroju – a Sony przekonuje, iż tak może być, zachęcając choćby do podłączania sprzętu do telewizora – to moim zdaniem twórcy spóźnili się o jakieś 25 lat.

Im dłużej słuchałem i patrzyłem na głośnik, tym bardziej zgadzało mi się, dla kogo jest ten głośnik. Dla fanów Sony, którzy chcą mieć sprzęt, który mogą mieć w salonie, gdy przyjdą goście, mogą gwałtownie zabrać go ze sobą do sypialni, kiedy chcą posłuchać muzyki nieco ciszej, a który jednocześnie sprawdzi się na dworze podczas urodzin na tarasie czy porządkowania garażu znajdującego się pięćdziesiąt metrów do domu, gdy korzysta się z wiertarki, a jednocześnie chce się głośno i wyraźnie słuchać muzyki. Tylko ilu jest takich klientów?

Faktycznie głośnik jest wielozadaniowy i ja sam przez tych kilka dni korzystałem z niego w pokoju, w salonie, w łazience czy w kuchni podczas robienia obiadu. Niestety, chociaż można go ciągnąć ze sobą jak walizkę, to jest to niewygodne, bo trzeba się schylać – wolałem więc brać go na ręce. Jednak mimo wszystko mobilność należy zaliczyć do plusów SRS-XV800.

I niby np. moi rodzice wpisują się w ten opis idealnego klienta na SRS-XV800. Widzę to: mogliby mieć głośnik, który stoi sobie w rogu, gra czysto i wyraźnie, zabiera się go na taras i tak dalej. Ale podejrzewam, iż nie są aż takimi muzycznymi świrami, by wydawać na głośnik 3,3 tys. zł. A pewnie nie ułatwiłbym im zadania, zatruwając ich myśli sugestiami, iż może w tej cenie to lepiej jakiś wzmacniacz, dołożyć do kolumn…

Mam twardy orzech do zgryzienia z tym głośnikiem Sony

Nie mogę odmówić mu imponującej mocy. Ale jednocześnie wyobrażam sobie, iż mało kto ją wykorzysta w pełni. Ten głośnik jest jak SUV dla dwuosobowej rodziny. Jak Ferrari na dojazdy do supermarketu. Można, ale czy naprawdę akurat tego się potrzebuje?

No, chyba iż naprawdę ja żyję w bańce i może jest więcej osób, które regularnie imprezują, słuchają w domu głośno muzyki nie przejmując się innymi, podłączają do takiego głośnika gitarę (bo to SRS-XV800 może) czy bawią się w karaoke. To SRS-XV800 faktycznie zapewnia. I jeżeli macie takie możliwości, to pewnie nie będziecie żałowali, bo to gigant – głośny, donośny, porządny. Ale coś mi podpowiada, iż jesteście w mniejszości, a większość potencjalnych klientów może wydać te 3,3 tys. zł nieco lepiej.

Idź do oryginalnego materiału