Fujifilm X Half: kompaktowy, poręczny i pełen stylu

techlove.pl 19 godzin temu

Świat fotografii cyfrowej od lat przyzwyczaił nas do powtarzalnych schematów: kolejne premiery to zwykle wyścig na megapiksele, szybkość autofokusa i możliwości wideo. Fujifilm od dawna stara się jednak wyróżniać, a najnowszy X-Half jest tego ciekawym przykładem. Aparat łączy w sobie ducha klasycznej fotografii z nowoczesnymi rozwiązaniami, stawiając na nieco inne priorytety niż konkurencja.

Wygląd i ergonomia

Widać, iż wyglądem nawiązuje do X100VI, wygląda stylowo i jest dużo mniejszy od wspomnianego modelu. To mi się bardzo spodobało, bo nie lubię za dużych aparatów. X half jest łatwy w użyciu, pomimo filigranowych rozmiarów i nie wygląda na zabawkę. Wykonanie stoi na bardzo wysokim poziomie, co jest normą u Fujifilm. Pokrętła, dźwignie i pierścienie obiektywu są solidne. Aparat nie jest w pełni szczelny, więc nie ma mowy o odpowiedniej ochronie przed wodą. Jest to lekko niezrozumiałe, bo przy takim rozmiarze, X half aż prosi się o zabranie go w podróż.

W zestawie jest gumowa osłona obiektywu, ciężko ją zdjąć. Trzeba się do tego przyzwyczaić, ale dzięki temu lepiej chroni obiektyw i nie spadnie w trakcie używania. Jest też smyczka, choć często wpadała w kadr i rzadko jej używałem. Po paru dniach ją zdjąłem i było znacznie lepiej. Po obu stronach obudowy jest miejsce na dołączenie paska w stylu Peak Design Cuff lub innego. Fujifilm X half waży 240 gram, więc nie obciąży nadgarstków.

Obsługa odbywa się dzięki dwóch dotykowych wyświetlaczy. Nie ma manipulatora lub d-pada, jak w innych aparatach. Wszystko trzeba kontrolować dzięki dotyku.

Mniejszy z dwójki służy do wyboru symulacji filmowych. Wygląda świetnie i nawiązuje do kliszy ze starszych aparatów. Zmiana symulacji filmowej odbywa się dzięki przesunięcia w górę lub dół. Przyznam się, iż rzadko z niego korzystałem, szczególnie po wybraniu odpowiedniej (dla siebie) symulacji.

Większy wyświetlacz jest ważniejszy, jego przekątna do 2.4 – cala i też jest pionowy tak jak matryca w X half. To właśnie tu ustawimy wszystko, a kontrola działa z każdej strony ekranu. Mniejszy wyświetlacz też jest wtedy używany i nie można zmienić symulacji.

Ekran główny jest dobrej jakości, można gwałtownie podejrzeć wykonane zdjęcia. Cały czas miałem wrażenie, iż zdjęcia wyglądają gorzej na tym ekranie w porównaniu z MacBookiem Air, gdy zdjęcia przeniosłem na laptopa. Wbudowany ekran pokazuje użytą symulację, to przydatne, jeżeli nie jesteście w stanie zauważyć różnicy między Provia, Astia lub Velvia.

Oba ekrany średnio radzą sobie na zewnątrz. Widać na nich za dużo odblasków, co uniemożliwia dobry podgląd. Ich maksymalna jasność nie wystarcza do podglądu w mocnym świetle słonecznym i nie można zmienić ich położenia, bo cały czas są w tym samym miejscu.

X half ma na szczęście prosty wizjer, w tej samej orientacji co reszta (3:4). Nie ma mowy o rozbudowanym podglądzie niczym z X100VI. Jedyne co zobaczymy to fotografowany obiekt i prosty, zielony punkt świadczący o złapaniu ostrości.

Aparat Fujifilm po raz pierwszy zmusił mnie do robienia zdjęć dzięki wizjera. To nowość dla mnie, bo w większości przypadków używam ekranu i wystarczy. ~ drugiej strony wystarczyło wszystko ustawić, zrobić zdjęcie i modlić się, iż wyszło.

Nie wszystko jest schowane w ekranach. W górnej części obudowy jest pokrętło, odpowiedzialne za kompensację ekspozycji. Znalazło się też miejsce dla manualnego ustawiania ostrości i zmiany przysłony, choć można ją ustawić w tryb automatyczny.

Dźwignia zmiany na kolejne zdjęcie w aparacie bez kliszy? Służy do innych operacji, jedną z nich jest włączenie trybu, w którym dwa zdjęcia są obok siebie. Można nią też podejrzeć ostatnie zrobione zdjęcie, użycie dźwigni jest szybsze w porównaniu z wyszukaniem i naciśnięciem przycisku Play, żeby podejrzeć ostatnią fotografię.

Jest też lampa błyskowa (LED) z przodu aparatu, ale nie oświetli całego pokoju. Może się przydać do zdjęć portretowych w ciemniejszych pomieszczeniach. Wtedy trzeba być metr-dwa, aby doświetlić fotografowany obiekt.

Jakość zdjęć

X half to zupełnie inne podejście do fotografii. Dzięki niemu zacząłem się mniej przejmować obrazkiem na ekranie lub w wizjerze. To coś nowego w moim przypadku, a zarazem nowe doświadczenie, którego do tej pory nie czułem.

Wszystko dzięki trybowi „film camera”. Można w nim wybrać ilość zdjęć do zrobienia spośród 36,48 i 72. Trzeba zrobić wszystkie, żeby je „wywołać”, działa wtedy jedna z wybranych wcześniej symulacji i nie można jej zmienić. To opcjonalny tryb, więc nie trzeba z niego ciągle korzystać, ale to najlepszy powód przemawiający za zakupem X half.

Często używałem tego trybu i mogłem się mniej przejmować o obrazku na ekranie, jak ma to miejsce, gdy robię zdjęcia Sony a6700. Zdjęcia nie są takie same, jak z kliszy, ale blisko im do tego efektu.

Fotografie wykonane X half mają unikalny charakter i znajdą wielu zwolenników w mediach społecznościowych. Połączenie symulacji z efektami sprawia, iż każde zdjęcie będzie inne.

1 – calowa matryca i 32 mm obiektyw to bardzo dobre połączenie, choćby przy f/2.8. Autofokus działa dobrze, ale jest wolny. Zdjęcia wyglądają czasem jakby były przeostrzone, ale kolorystyka Fujifilm robi największą różnicę.

Nie można robić zdjęć w formacie RAW, więc od razu trzeba wykonać „idealne”zdjęcie. Nie ma kopii, którą będzie można uratować w Lightroom czy Photomator. Nie ma też opcji tworzenia własnych symulacji filmowych, a to niezwykle popularna funkcja.

X half pozwala na umieszczenie dwóch zdjęć obok siebie. Gdyby nie było takiej opcji, choćby bym jej nie sprawdził. Ma potencjał, głównie do eksperymentacji. Dobrze, iż jest, lepiej mieć wybór niż go nie mieć. Nie sądzę, żeby to była główna funkcja przemawiająca za zakupem aparatu.

Łatwo dostrzec ograniczenia X half, jeżeli weźmie się pod uwagę mniej niszowe aparaty w podobnym przedziale cenowym.

Nie można robić zdjęć seryjnych, wyłącznie jedno po drugim. To nie jest zbyt przydatne to fotografii ulicznej, jeżeli się w niej specjalizujecie. Nie ma też stabilizacji obrazu pod dowolną postacią.

Widać, iż X half powstał z innego powodu, ale dokładając trochę więcej można nabyć świetnego Fujifilm X-M5, Canona PowerShot V1 czy Sony ZV-1 II. Na papierze to lepsze aparaty, szczególnie X-M5 z wymienną optyką. Z drugiej strony trzeba pochwalić X half za doświadczenia płynące z używania i robienia zdjęć.

Podsumowanie

Bawiłem się świetnie z Fujifilm X half. Pomysł stojący za aparatem nie wygląda dobrze na papierze, ale w rzeczywistości jest lepiej. Wszystko dzięki trybowi „film camera”.

Zdjęcia po wybraniu odpowiedniej symulacji i efektów są unikalne i nie znajdziemy ich u konkurencji. Z pewnością wyróżnia się w mediach społecznościowych.

Nie można zapomnieć o brakach, największym wydaje się brak zapisu zdjęć w formacie RAW. Nie ma też trybu ciągłego fotografowania i tworzenia własnych symulacji (w moim przypadku to nie problem).

X half to bez wątpienia stylowy sprzęt i widać, dlaczego wygląda podobnie do X100VI. Aparat jest malutki i spokojnie zmieści się w kieszeni. Chwała Fujifilm za przemyślaną kontrolę aparatu, dzięki której nie ma się wrażenia, iż to zabawka.

699 funtów to sporo i można dostrzec wiele braków, porównując X half z podobnie lub nieco droższymi aparatami. Widać, iż płaci się za doświadczenia płynące z używania i to kwestia indywidualna, ile jesteście w stanie zapłacić, mając na uwadze częstotliwość używania aparatu.

Idź do oryginalnego materiału