Kiedy Jamie Anderson napisał do mnie rok temu z informacją, iż Flandrien Hotel szuka kogoś, kto by nim zarządzał, byłem zaintrygowany. Reklamę tej wyjątkowej oferty pracy mogliście zobaczyć także na naszej stronie. A ja już wówczas pomyślałem, iż Flandrien Hotel musimy odwiedzić koniecznie osobiście, bo krótki opis i zdjęcia, które zobaczyłem na stronie firmowej, były nadzwyczaj obiecujące. Musiały tylko nastąpić sprzyjające okoliczności — i ten moment wreszcie nadszedł. Do Belgii, kultowej Flandrii, wybraliśmy się tuż przed gravelowymi mistrzostwami świata w pobliskiej Holandii. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce na ostatnie szlify przed najważniejszą imprezą sezonu.


Ale co innego wyobrażenie, a co innego rzeczywistość. W tym przypadku przyznam, iż ta przerosła moje oczekiwania. Bo wyobraźcie sobie, iż lądujecie nagle w samym centrum kolarskiego świata, który do tej pory znaliście głównie z ekranów i artykułów. Flandrien Hotel to nie jest po prostu hotel – to żywe miejsce w samym sercu Flandrii, a adekwatnie samo serce tej Flandrii. Choć na pierwszy rzut oka kilka budynków położonych w niewielkiej miejscowości Brakel zdaje się znajdować dosłownie nigdzie, to właśnie tutaj bije kolarskie serce Belgii.

Clubhouse, czyli miejsce spotkań
Budynków jest kilka, ale centrum całości stanowi Clubhouse – miejsce spotkań. Od Andrasa, który w tej chwili zarządza hotelem, dowiedziałem się, iż zanim Flandrien Hotel otworzył swoje podwoje, mieściło się tu miejsce odosobnienia – dla tych, którzy chcieli odpocząć od zgiełku świata. Stąd i imponująca przestrzeń, która dziś mieści stoły, bar z kawą i piwem, ale też przede wszystkim otwartą strefę, gdzie można spotkać innych równie zakręconych na punkcie rowerów.

My mieliśmy to szczęście, iż w hotelu pojawiliśmy się w październiku. Dzięki temu nie było tłoczno, choć podczas weekendów ścigania na flandryjskich brukach możecie się spodziewać prawdziwych tłumów. I wcale nie narzekam – już w takim spokojniejszym momencie mieliśmy przedsmak tej klubowej, kolarskiej atmosfery.

Siedzieliśmy przy stołach z ludźmi z całego świata. Mastersi, którzy ścigali się na kolarskim torze w Roubaix, w tym świeżo upieczony mistrz świata w swojej kategorii wiekowej, mieli stąd zaledwie godzinę piętnaście do samego toru – i idealne warunki do przygotowań oraz regeneracji. Tuż obok pokoje zajmowali młodzieżowcy z Anglii, którzy również startowali w zawodach. To właśnie esencja Flandrien Hotel – miejsce, gdzie w jednym czasie i miejscu spotykają się wszystkie pokolenia kolarskiego świata.

Szkoła życia z internatem
A podstawową obsługę całego miejsca zapewniali… kolejni mieszkańcy hotelu, czyli wybrańcy, którzy otrzymali stypendium Flandrien Foundation. Bo tak – Flandrien Hotel to nie tylko noclegi i kawa o poranku, ale także program stypendialny z możliwością mieszkania na miejscu, treningów na flandryjskich brukach i współtworzenia tej niezwykłej społeczności.

Stypendyści pomagają w codziennym funkcjonowaniu obiektu – obsłudze gości, utrzymaniu porządku, przygotowaniach do wydarzeń – a w zamian otrzymują prawdziwą szkołę życia. Bo trudno o lepsze połączenie: pracujesz tam, gdzie oddychasz historią kolarstwa, trenujesz na tych samych trasach, które tworzyły legendy Eddy’ego Merckxa czy Toma Boonena.

A iż zaplecze w postaci warsztatu, pralni, wygodnych miejsc do odpoczynku czy siłowni jest na poziomie najlepszych kolarskich baz treningowych – trudno się dziwić, iż to miejsce przyciąga ludzi, którzy chcą żyć kolarstwem naprawdę.

Żywe muzeum
Zastanawiając się nad tytułem tego rozdziału, przyszło mi do głowy określenie „żywe muzeum”, choć Flandrien Hotel trudno nazwać muzeum w klasycznym sensie. Bo rowery, które tu zobaczycie – a jest ich dobrze ponad setka, i to tylko tych wystawionych – z muzealnym spokojem nie mają nic wspólnego. To żywa historia kolarstwa, ale przede wszystkim maszyny, które przez cały czas mogą jeździć.

Każdy z tych rowerów ma swoją opowieść. Większość można powiązać z gwiazdami, z różnych epok i dyscyplin. Sam zobaczyłem tu wiele modeli, o których kiedyś marzyłem, albo które podziwiałem w magazynach i transmisjach sprzed lat. Wiele z nich przywołuje wspomnienia wielkich wyścigów i przełomowych momentów w karierach znanych zawodników.

Gdy stoisz kilka centymetrów od rowerów Degenkolba, Dumoulina czy innych mistrzów, serce automatycznie bije szybciej. A tu możesz naprawdę podejść, dotknąć, przyjrzeć się detalom – nic nie stoi za szkłem.

Co więcej, Flandrien Hotel prowadzi także galerię online – Flandrien Gallery – gdzie część tej wyjątkowej kolekcji można kupić. To starannie wyselekcjonowane, używane maszyny z historią, każda z duszą i autentycznym rodowodem. Sprawdźcie więc koniecznie, jakie są możliwości – może i Wasze kolarskie marzenie czeka właśnie tam.

Bike and Breakfast
I mam dla Was informację uzupełniającą. Jedyne, czego tu nie znajdziecie, to luksus w klasycznym, pięciogwiazdkowym hotelowym stylu. Flandrien Hotel oferuje raczej to, co sam nazywam „bike and breakfast” – czyli po prostu spanie i zdrowe śniadanie. O obiad czy kolację musicie zadbać sami.
I tu właśnie tkwi sedno. Bo tutaj można poczuć się jak prawdziwy kolarz – ten, który dopiero zaczyna karierę, trenuje, śpi i dba o detale samemu. Nie ma tu obsługi na każde skinienie. jeżeli jesteście na stypendium, albo po prostu chcecie doświadczyć kolarskiego życia od podszewki – to idealne miejsce.
Wyobraźcie sobie: wracacie po treningu, myślicie o tym, co przygotować na kolację, albo o tym, co zabrać na jutro. W okolicy nie ma klasycznej restauracji, a od poniedziałku do środy – jak to w Belgii – większość lokali i tak jest zamknięta. Trzeba więc pojechać do sklepu, ugotować makaron albo usmażyć naleśniki. I to też jest Flandrien Hotel – tu nikt niczego nie zrobi za Was, choć wszystko jest w zasięgu ręki.

Byliśmy tam jesienią i naprawdę nie sposób było umrzeć z głodu – w sadzie obok leżały dojrzałe jabłka i gruszki, pyszne zresztą. Na terenie hotelu czekały też miejsca campingowe dla bikepackerów i długodystansowych turystów – bez ogrzewania, ale już w listopadzie wszystkie miejsca były zarezerwowane. Czy się dziwię? Niespecjalnie.
Bo gdy raz poczujecie atmosferę tego miejsca, zaczniecie planować własny wyjazd. A powód jest prosty: wszystkie kultowe podjazdy Flandrii są naprawdę tuż obok. Valkenburg, Paterberg, Koppenberg – wystarczy zaplanować pętlę między 50 a 100 kilometrów, by zaliczyć większość z nich.

Tylko pamiętajcie – Belgia wcale nie jest płaska. W uproszczeniu: na każde 10 kilometrów przypada około 100 metrów przewyższenia. Ale to właśnie dzięki temu te trasy mają charakter. I jeżeli chcecie naprawdę poczuć Flandrię w nogach, to właśnie tu – we Flandrien Hotel – znajdziecie jej prawdziwe serce.
Kto za tym stoi
Za projektem Flandrien Hotel stoi Jamie Anderson – pochodzący z Australii akademik, autor, czterokrotny prelegent TED i mistrz świata Masters w kolarstwie szosowym. Jako założyciel i CEO, Anderson zrealizował tu swoje życiowe marzenie: stworzyć przestrzeń, w której praca, życie i kolarstwo łączą się w spójną całość. Jest także przewodniczącym Flandrien Foundation, która prowadzi program stypendialny i inicjatywy charytatywne.
Na co dzień hotel prowadzi małżeństwo Andras i Krisztina Ispanovits – para, która po latach pracy w korporacjach postanowiła zamienić garnitury i sale konferencyjne na brukowane drogi i rowery. Andras to kolarz z pasją, Krisztina wnosi doświadczenie w gastronomii i hotelarstwie. Razem tworzą atmosferę domowego ciepła, dzięki której każdy gość – czy to zawodowiec, amator, czy bikepacker – czuje się jak wśród przyjaciół.
Serce kolarstwa znajdziecie pod tym adresem flandrienhotel.com
Tekst i zdjęcia: Grzegorz Radziwonowski