Enduro Trails Adventure wraca do lasu

magazynbike.pl 1 miesiąc temu

Enduro, czyli co? Gdybym miał komuś wytłumaczyć, dlaczego enduro przez cały czas kręci ludzi powiedziałbym im, żeby wybrali się na imprezę zorganizowaną przez Enduro Trails. Tu przez cały czas żyje ten duch przygody, który oznacza, iż nie najważniejsze są sekundy, tylko wspólne szwendanie się po lesie. A o to przecież (chyba) zawsze chodziło!

Można narzekać, iż w Polsce ściganie się w enduro jest na słabszym poziomie niż na przykład w Czechach, ale rzeczywistość jest jaka jest – ludzi się zwyczajnie do tego nie zmusi, by w zawodach brali udział. Te w sobotę 24.08 były kolejnym na to przykładem, bo kto chciał, mógł się zapisać, a i tak frekwencja była policzalna. To prawda, nazwa „Adventure” w nazwie nie sugerowała rejsingowej spiny, ale na stronie organizatora można było znaleźć wszystkie najważniejsze szczegóły. Czy wszyscy przesiedli się już na gravele nie wiem, faktem jest, iż dzięki temu mieliśmy rodzinną atmosferę!

A przepis na dzień i zabawę był elementarnie prosty. Wspólne dojazdówki w grupach na różnych poziomach zaawansowania (i ze wspomaganiem lub bez), by łatwiej było ogarnąć chaos, a następnie dwa liczone OSy na czas, z chipami, i trzeci dla chętnych. Formuła także lubiana – onsight – czyli na żywca, bez wcześniejszej znajomości trasy. Co jak wiadomo oznacza, iż zawsze jakiś miejscowy będzie miał przewagę. Tu uwaga na marginesie – w imię sportowej walki można byłoby się powstrzymać od wcześniejszych przejazdów, prawda?

Co znów nie zmienia faktów, iż jedna trasa była zupełnie nowa, tak świeża iż można było się zgubić i prowadziła z Magurki, a druga z Łysej, ta z grubsza prowadziła Boomerem. W tzw. międzyczasie musieliśmy się jednak wspiąć z Błoni na Magurkę, podjazdówką startującą koło Stalownika (masakra w słońcu), a potem jeszcze raz asfaltową agonią zrobić niemal to samo… Co to oznaczało? Jakieś 5 godzin na rowerze i 10 minut czystego ścigania. Czy było warto? No jasne! Bo było to takie same enduro jak za jego początków, 10 i więcej lat temu.

Czy mamy przepis na enduro idealne? Prawie, jak to zwykle bywa parę detali można byłoby poprawić. Taśmy w newralgicznych miejscach na pierwszej trasie – a nie strzałki – pozwoliłyby uniknąć błądzenia, a mapka online czy też GPX ułatwiłyby przemieszczanie się między odcinkami. Co nie zmienia faktu, iż z czystym sumieniem polecam każdemu w przyszłości kolejną edycję Enduro Trails Adventure. Tu każdy w swoim tempie może posmakować „z czym to się je”. W zakręconym gronie, na naturalnych, nieoczywistych trasach.

Miło, iż formułę doceniają też sponsorzy – pełna nazwa brzmiała bowiem Garmin Enduro Trails Adventure by Cannondale.

Idź do oryginalnego materiału