Mały, ale wariat – tak można by w uproszczeniu opisać Twelve South PowerBug. Ten niewielki zasilacz ma pomóc nam na dobre pożegnać się z grubymi, ciężkimi ładowarkami w torbie. Producent obiecuje moc 35 W, kompaktową formę i design, który idealnie wpasuje się w ekosystem Apple. Brzmi świetnie, ale czy rzeczywiście dostajemy coś więcej niż ładny gadżet?
PowerBug różni się od reszty bezprzewodowych ładowarek. Wszystko za sprawą niecodziennego wzornictwa. Nie położymy na niej iPhone’a i nie będzie na dedykowanym stojaku. Producent wpadł na lepszy pomysł, po wpięciu do gniazdka wystarczy przytwierdzić iPhone’a i to wszystko.
Ładowarka jest wykonana z matowego tworzywa sztucznego i można ją dostać w dwóch kolorach. Mam ciemniejszą edycję, ale jest też biała. Każdy z kolorów wygląda dobrze, ale biały będzie się lepiej komponował po wpięciu do gniazdka. W końcu większość gniazdek jest biała.




PowerBug jest kompaktowy i lekki. Wykonanie stoi na wysokim poziomie, nic nie trzeszczy, a to przecież w całości tworzywo sztuczne. Wersja z myślą o Wielkiej Brytanii nie składa się do wewnątrz, to jest dostępne wyłącznie w wersji dla USA.
Po włożeniu do gniazdka od razu widać miejsce, gdzie można przytwierdzić iPhone’a. Całość jest kompatybilna z MagSafe i Qi2. Maksymalna moc to tylko 15 W, bo bazuje na starszej specyfikacji bezprzewodowego ładowania.
Nie zabrakło miejsca dla jednego portu USB -C zgodnego z Power Delivery. Maksymalna moc to 35 W, z ładowarką nie ma kabla, więc trzeba użyć własnego.
W każdej chwili można ładować dwa urządzenia jednocześnie. Jedno bezprzewodowo, a drugie przewodowo. Wtedy moc będzie rozdzielana, 20 W z USB-C i 15 W bezprzewodowo. PowerBug generuje sporo ciepła w trakcie ładowania dwóch urządzeń. Na szczęście nie do stopnia, w którym można się poparzyć.




Codzienne używanie PowerBug jest przyjemne. Ładowarkę można podłączyć np. w kuchni i słuchać ulubionych utworów, obejrzeć wideo na YouTube. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić z iPhone’a zegar, dzięki trybowi Stand By.
Ten ostatni sposób używania pozwala na więcej niż reszta. W trakcie ładowania poza czasem można przejrzeć ustawione widżety lub zdjęcia (cyfrowa fotoksiążka).
Ładowarka nie jest bez wad. Przydałaby się możliwość zmiany kątu nachylenia, jak w uchwytach samochodowych. Wtedy oglądanie wideo byłoby bardziej komfortowe.
Nawet bez tego PowerBug to świetna ładowarka. Można do niej przytwierdzić dowolnego telefona, choćby dzięki dedykowanym etui z magnesami. Cena można odstraszyć niejednego, bo trzeba za nią zapłacić 50 funtów. Nie należy do najtańszych, ale nadrabia pomysłowością i pożytecznością.