
Być może już niedługo sensowniejszą odpowiedzią na pytanie „skąd jesteś?” będzie nie nazwa miasta, a aglomeracji, w której się żyje.
Portal tulodz.pl donosi, iż Wojewódzka Rada Dialogu Społecznego obradująca w Urzędzie Marszałkowskim przyjęła stanowisko, w którym wyraża pełne poparcie dla pomysłu stworzenia metropolii łódzkiej. „XXI wiek to czas metropolii” – przekonywał senator Krzysztof Kwiatkowski.
Łódzką metropolię miałaby tworzyć Łódź wraz z okolicznymi powiatami. Region poszedłby więc śladem Trójmiasta i przede wszystkim Górnego Śląska. Górnośląsko-Zagłębiowska Metropolia to pierwsza metropolia w Polsce, składająca się z 41 miast i gmin o łącznej powierzchni 2,5 tys. km kw. Mieszka w niej 2,1 mln mieszkańców, działa 280 tys. firm i przedsiębiorstw, które wytwarzają ok. 8 proc. PKB kraju.
Na Śląsku aspiracje idą choćby dalej i od dawna mówi się o stworzeniu jednego wielkiego miasta, wyprzedzającego pod względem liczby mieszkańców Warszawę. W praktyce – mówią tamtejsi politycy – i tak się tak żyje; w końcu najlepszym dowodem na umowność granic jest fakt, iż jadąc tylko tramwajami można odwiedzić kilka miast.
Zresztą czy inaczej jest w Trójmieście? Wsiadając w Gdańsku w SKM do Gdyni jedzie się jak przez jedno miasto. Podobny eksperyment można przeprowadzić też w Łodzi – z jedną tramwajową przesiadką ze Zgierza dojedzie się przez Łódź do Pabianic. To niby osobne ośrodki, a jednak połączone niczym jeden wspólny organizm.
Za sprawą kolei osoby mieszkające blisko pabianickiego dworca zameldują się szybciej w centrum niż ci, którzy dojeżdżają komunikacją miejską czy choćby samochodem z krańców Łodzi. Pociąg na dworzec Łódź Kaliska jedzie 13 min. Kiedy powstanie łódzkie mini-metro, dotarcie do ścisłego śródmieścia z Pabianic zajmie pewnie nieco ponad kwadrans. Z niektórych łódzkich osiedli dojazd teraz zajmuje ok. 30 min. Już dziś ktoś żyjący w Pabianicach może być w okolicach centrum Łodzi szybciej niż ktoś mieszkający niby w granicach miasta, ale gdzieś na jego obrzeżach.
Sposób, w jaki postrzega się miasta przez pryzmat granic, jest fascynujący. Ciekawie na przykładzie Berlina opisał to Paul Scraton, autor książki „Dookoła. Pieszo po obrzeżach Berlina”. Przemierzał przedmieścia należące do stolicy Niemiec, ale zaskakująco odrębne, wręcz niezależne – mimo iż powiązane historycznie z miastem. Były i nie były jego częścią, zależy jak spojrzeć i czym się sugerować. Kreskami na mapie czy może tym, co widzi się dookoła?
Lubię takie pogranicza. Zielone tereny, z których obserwuję panoramę miasta – niby ciągle jestem na jego terenie, ale nie mają z nim nic wspólnego, wydają się być bardzo odległe. Albo momenty, kiedy nagle trafia się z jednego miasta do drugiego, choć z drugiej strony nic się nie zmienia, jest tak samo jak było, ale patrząc oficjalnie jestem już gdzie indziej.
Zwolennicy aglomeracji przekonują, iż dzięki temu łatwiej będzie się rozwijać
W końcu lepiej działać wspólnie niż osobno. A w praktyce mieszkańcy żyjący u sąsiadów dużych miast tak naprawdę w nich funkcjonują – pracują, jeżdżą do szkoły czy korzystają z oferowanych rozrywek. We Wrocławiu zwracano uwagę, iż o ile według badań faktyczna liczba mieszkańców Wrocławia wynosi 893 tys., to wraz z sąsiednimi gminami jest już niemal 1,2 mln osób. Niby to osobne miejscowości, ale w praktyce można traktować je jako wrocławskie osiedla.
W dziewięciu gminach bezpośrednio sąsiadujących z Wrocławiem mieszka o ponad 100 tys. osób więcej niż podają oficjalne dane – wykazał specjalny raport przygotowany na zlecenie miasta. Byłoby to tylko ciekawostką, gdyby nie fakt, iż spora część z nich regularnie przyjeżdża do Wrocławia, bo tu pracuje i się uczy – zauważano we Wrocławiu na początku roku.
Może więc tylko kwestią czasu jest, kiedy duże miasta będą wchłaniać mniejsze, tak jak wcześniej miało to miejsce z wsiami.
Zdjęcie główne: Olivier Uchmanski / Shutterstock.com