
Dziś zielona enklawa w centrum miasta, niebawem sąsiedzi żyjący okno w okno?
Bloki łódzkiego Manhattanu widać z wielu miejsc z daleka. To charakterystyczne punkty na panoramie miasta, jego symbole. Budowane w latach 70 i 80. XX w. wieżowce – najwyższe mają 78 m – budzą skojarzenia z olbrzymią metropolią, ale pomiędzy nimi jest cicho i spokojnie. To centrum miasta, tymczasem drapacze chmur odcinają hałas ruchliwych ulic. Jest sporo zieleni, alejkami chodzi się prawie jak w parku. Na placu zabaw dzieci grają w piłkę, po trawnikach biegają psy. Boisko do koszykówki otoczone jest niemałym laskiem. Niby sam środek dużego miasta, ale tu wcale tego nie czuć. Świetnie przemyślane miejsce do życia, z zielenią na wyciągnięcie ręki.
Problem w tym, iż na te drzewa ktoś się już czai. W ubiegłym roku pojawiło się ryzyko, iż zostaną wycięte. Zagrożone są klony, robinie akacjowe, kasztanowce. Piły miały nie oszczędzić gruszy, śliwy czy jabłoni. Mały sad w centrum miasta? Po co to komu, o ile można wybudować parking. Albo coś jeszcze zyskowniejszego.
Mieszkańcy natychmiast wkroczyli do akcji. Skrzyknęli się na facebookowej grupce, zainterweniowali. Pokazali, jak wiele znaczy dla nich zielony skwer.
Jeden z członków idzie w miejsce planowanej wycinki. Uruchamia aplikację Merlin Bird do rozpoznawania ptaków. Wystarczą trzy minuty, by na podstawie śpiewu program wyliczył osiem gatunków, w tym niezwykle uroczego, ale bojowego dzwońca. Jeden z jego charakterystycznych śpiewów to „przyjemny, kanarkowy szczebiot, złożony z treli, szybkich pasaży, gwizdów i świergotów przypominających dzwonki”, jak przytacza portal jestemnaptak.pl. Mieszkasz w centrum miasta i na wyciągnięcie ręki masz takie atrakcje. „Zwykła” aplikacja uświadamia, jakie masz szczęście i co dzieje się pod twoim oknem.
Sytuacja wydawała się opanowana. Do czasu. Jak informuje łódzka „Wyborcza”, Urząd Miasta Łodzi wydał decyzję o warunkach zabudowy. „Jeśli inwestor zrealizuje plany, w głębi kwartału, między ulicami Piotrkowską i Sienkiewicza, powstaną bloki o wysokości choćby 78 metrów, czyli około 20 pięter” – informuje serwis.
– Wydana decyzja, o ile się uprawomocni, szeroko otworzy drzwi do ogromnie intensywnego zamierzenia budowlanego, przy którym warszawskie „Chinatown” na Woli może być oazą luksusu przestrzennego – komentuje Piotr Biliński, łódzki architekt.
Jak dodaje, pierwszy kwartał łódzkiego Manhattanu jest „nieomal nienaruszoną perełką tamtych czasów” i powinien być wpisany do rejestru zabytków. Tymczasem stanąć mogą wysokie bloki. Architekt zwraca uwagę, iż teren leży w strefie zabudowy śródmiejskiej, co pozwala na „ogromną gęstość zabudowy, czyli duże zbliżenie do siebie budynków o znacznej wysokości”.
Inwestor nie zdradza planów, ale jak dowiedziała się nieoficjalnie łódzka „Wyborcza” celem było uzyskanie warunków zabudowy. W najbliższym czasie nie jest spodziewana żadna większa inwestycja.
Marna to jednak pociecha, biorąc pod uwagę, iż każdy wolny kawałek ziemi w miastach jest na wagę złota
Władzom powinno szczególnie zależeć na ochronie takich miejsc, nie traktując wszystkich terenów jako potencjalną inwestycję. Dobro mieszkańców powinno być na pierwszym miejscu.
Zderza się tutaj dawne myślenie o architekturze i życiu w mieście z nowym podejściem. Chociaż łódzkie bloki Manhattanu to drapacze chmur, projektanci zadbali o to, aby mieszkańcy nie zaglądali sobie do okien i żeby mieli blisko chociaż skrawek zieleni. To zresztą cecha wielu PRL-owskich osiedli. Pomiędzy blokami znajdowały się skwerki, wszystkie ważne z punktu widzenia mieszkańców były w zasięgu spaceru, a ruchliwe ulice były odseparowane.
Dziś choćby te miejsca się zmieniają. Rozwija się moda na grodzone osiedla. A jak ktoś na takim nie mieszka, to chociaż bramą otoczy pojedynczy blok. Trend zaczął się wcześniej, a odpowiedzią na grodzone osiedla miało być Miasteczko Wilanów. Niedawno na łamach warszawskiej „Wyborczej” Jakub Chełmiński przypominał, iż autor koncepcji osiedla, architekt i urbanista Guy Perry, był wrogiem grodzonych osiedli. Dlatego Miasteczko Wilanów miało być pozbawione takich przeszkód. Kolejni deweloperzy i sami mieszkańcy zapomnieli o tej wizji i chętnie wyznaczają granice blokujące obcych.
I to dzieje się wszędzie, w całej Polsce. Pomiędzy bloki wciskają się nowe, chociaż projektanci osiedli widzieli to inaczej, chcąc zapewnić przestrzeń mieszkańcom. Ścieżki, którymi łatwo było się przemieszczać, są blokowane – bo przecież to nasze, teren prywatny, obcym wstęp wzbroniony. Mogliśmy mieszkać inaczej. Powinniśmy mieszkać inaczej. Przegrywamy jednak walkę o pamięć o dobrych praktykach.
Zdjęcie główne: Danuta Hyniewska / Shutterstock.com