
Policja przyjechała, nikogo nie było, więc relacja na ten temat okazała się hitem internetu.
Imieniny siostry, rocznica pierwszej randki, własna matura – to wszystko może wypaść z głowy. Są jednak daty, których internet nie zapomina. To jedna z nich: obchody libacji na skwerku. 21 sierpnia 2010 r. wrocławscy policjanci otrzymali zgłoszenie o mężczyznach pijących alkohol w parku, ale kiedy dotarli na miejsce, nikogo już nie było.
Patrzący na tę sprawę poważniej uznają tekst opublikowany przez „Gazetę Wrocławską” za moment symboliczny, przełomowy, pokazujący, jak zmieniły się media. Mamy wyraźną granicę – od tego momentu jasne stało się, iż będzie już tylko gorzej. Trzeba stale dostarczać informacji, a jeżeli nie dzieje się nic istotnego, sensacyjne zdarzenie należy wykreować. Internet musi być nakarmiony, a iż jest nienażarty, czasami trzeba podrzucić mniej smakowity kąsek, zapchać gębę jakąkolwiek treścią. I tak to się kręci. Nie tylko w sieci. Niespełna dwa lata po wrocławskich zdarzeniach TVN24 na żółtym pasku – a więc była to informacja, z którą trzeba się gwałtownie zapoznać – donosił, iż „piłkarze zjedli śniadanie”.
Banalność opowieści o libacji, która była, ale najwidoczniej gwałtownie się skończyła, przyniosła wydawcy olbrzymie zyski, o czym wspominał przed laty Przemysław Pająk. Do tekstu wracano, linki udostępniano, tekst o niczym przyćmił pod względem popularności i odsłon wiele istotnych zdarzeń, które nie tylko się wydarzyły, ale i miały wpływ na rzeczywistość. Wygrał banał i absurd.
Po latach wiemy o tekście prawie wszystko. Prawie, bo nie znamy uczestników libacji, nie mamy choćby pewności, czy rzeczywiście do jakiejkolwiek konsumpcji alkoholu w miejscu publicznym doszło. Może to było fałszywe oskarżenie? Albo na skwerku w tamtym dniu nikt nie siedział, jedynie z nudów bądź nieodpowiedzialności wezwano służby? A może mężczyźni dostali cynk, iż zaraz na miejscu będzie policja i faktycznie czmychnęli, nim ktokolwiek zdążył przyłapać ich na gorącym uczynku?
Tego nie wiemy, ale w odróżnieniu od uczestników libacji (o ile miała miejsce!) poznaliśmy autorkę tekstu. Najpierw znaliśmy tylko krótkie i tajemnicze „MJU”, później przedstawiła się z imienia i nazwiska. W wywiadach tłumaczyła, dlaczego tekst powstał – po prostu trzeba było wyrobić swoje limity.
Libacja obdarta została z sekretów, czego nie udało się w przypadku Tumulca, którego przybycie na świat internet hucznie obchodzi każdego lipca. RMF FM odnotowując 39 urodziny Kamila – który stał się sławny, bo literę „l” w swoim imieniu zakreślił charakterystycznym kółkiem, podkreślając w ten sposób swoją przynależność klubową – zauważał, iż po latach do dziś nic o nim nie wiemy. Być może choćby nie istnieje. Niewykluczone, iż Kamil Adrian Tumulec właśnie dlatego jest ikoną polskiego internetu, bo jego postać jest tajemnicza, pełna legend i niedopowiedzeń. Trochę jak libacja na skwerku.
Albo pan Paweł, którego nagrany skok na rowerze lada moment będzie obchodzić 15 rocznicę wrzucenia do sieci. Bohater filmu w rozmowie z „Gazetą Pomorską” po latach zastrzegał, iż chce pozostać anonimowy, co odróżnia go od współczesnych gwiazd internetu i nie tylko. A przecież jego kaskaderski wyczyn obejrzały miliony, a niektórzy pielgrzymowali do miejsca nieudanego lądowania.
Urocza jest ta pamięć internetu o swoich symbolach i bohaterach
Oczywiście w przypadku wrocławskiego zdarzenia dużą rolę odgrywa medialna symbolika i to, jakimi treściami jesteśmy zalewani – możemy uznać, iż od tego się zaczęło, wyznaczyć konkretny punkt, choćby o ile niezbyt dokładny i precyzyjny, to przynajmniej jest się od czego odbić.
Ale może chodzi też o coś więcej: o wydarzenie-symbol, które wielu kojarzy i pamięta, bo było naocznym świadkiem narodzin fenomenu.
Tak, to jedna z tych opowieści „kiedyś to było”, kiedy znało się niemal wszystkie hity internetu, które stawały się nimi spontanicznie, nieprzewidywalnie, ku euforii samych użytkowników. Libacja gwałtownie dorobiła się 16 tys. polubień na Facebooku (w 2010!), a użytkownicy napisali ponad 200 komentarzy w 2 godziny.
Były to też zdarzenia absurdalnie zwykłe. Może właśnie dlatego te daty zachowujemy w pamięci, tak chętnie wracamy do tamtych zdarzeń. Dziś memy, żarty, filmiki gwałtownie umierają, ich śmierć następuje w momencie, kiedy pierwsza firma dokonuje zabawnej przeróbki, co dzieje się błyskawicznie. Stają się elementem marketingowym, narzędziem promocyjnym, a przez to przestają być nasze. I to spotkało libację czy Tumulca – choć pewnie nie w aż takiej skali? – ale za to ciągle pamiętamy jeszcze ten niewinny okres.
Internet się rozproszył, podzielił. Pewnie zawsze tak było, ale jednak za sprawą libacji, urodzin Tumulca czy wspomnieniu o blokowej wspinaczce po kablu od internetu możemy poudawać, iż jednak było inaczej – były momenty, które łączyły, które każdy znał na pamięć, powtarzał, a choćby kreował, przyczyniając się do ich popularności, co dzisiaj jest już (raczej?) niemożliwe.
Na dodatek teraz wszystko dzieje się tak szybko, wszystko jest tak ważne i i pilne (a jednocześnie po tygodniu prognozy się nie spełniają, o zdarzeniu nikt nie pamięta), iż z przyjemnością wraca się na skwerek, gdzie nic się nie stało. jeżeli rację ma Mark Lilla, autor „Błogiej ignorancji”, iż osoby pogrążone w nostalgii wcale nie chcą niczego odzyskiwać, a raczej czegoś się pozbyć, to doskonale wyjaśnia, czemu tak chętnie wracamy pamięcią do wrocławskich wydarzeń sprzed 15 lat.