W sieci zawrzało po informacji, że niektóre karty RTX 5090 mogą mieć… więcej ROP niż przewiduje specyfikacja. W rzeczywistości jednak chodziło o zupełnie coś innego niż nadprogramowa ilość jednostek. Jesteś ciekaw, co wywołało burzę w szklance wody?
W ostatnich dniach pojawiły się doniesienia, jakoby niektóre egzemplarze RTX 5090 posiadały aż 192 aktywne jednostki ROP zamiast standardowych 176. Informacja pochodziła z recenzji ASUS ROG Astral GeForce RTX 5090 LC, gdzie rzekomo wykryto dodatkowe jednostki odpowiadające za przetwarzanie pikseli. Dla entuzjastów wydajności brzmiało to jak ukryty jackpot, ale zainteresowani szybko zostali sprowadzeni na ziemię.
Żart związany z RTX 5090 wywołał niemałą burzę
Wszystko zaczęło się od publikacji na jednym z technologicznych portali, gdzie opisano przypadek karty RTX 5090 z 192 ROP-ami. Autor wspomniał, że dodatkowe jednostki mogły przełożyć się na nawet 12% wyższą wydajność względem RTX 5090 Founders Edition. Teoretyzowano nawet, że pomyłka Nvidii mogła wynikać z procesu produkcyjnego układów GB202 stosowanych w kartach RTX PRO 6000.
Społeczność szybko podchwyciła temat, a informacje zaczęły krążyć po forach, mediach społecznościowych i grupach entuzjastów. Pojawiły się pytania, jak sprawdzić liczbę ROP-ów oraz czy warto szukać „przypadkowo lepszych” egzemplarzy. Za dobre narzędzie do tego celu wskazano TechPowerUp GPU-Z, co z pewnością przełożyło się na rosnącą popularność programu diagnostycznego.
Ostatecznie autor publikacji zaktualizował wpis, informując, że był to żart z okazji Prima Aprilis. W rzeczywistości testowany model ASUS miał standardową liczbę ROP, czyli 176. Cała sytuacja miała jedynie rozbawić czytelników i wprowadzić trochę zamieszania w świat GPU. Nie do końca wiem, czy zapaleni użytkownicy zostali rozśmieszeni, ale na pewno zostali wprowadzeni w stan gotowości.
Jaką czerpać lekcję z tej nauki?
Choć był to żart, pokazał, jak bardzo gracze i entuzjaści są wyczuleni na każdy szczegół techniczny. Nawet drobna zmiana, jak dodatkowe ROP-y, może wywołać falę spekulacji.
Dla wielu była to lekcja ostrożności. Przypominam, że nie wszystko, co pojawia się w intrenecie, musi być prawdziwe i brane pod uwagę na poważnie. A już szczególnie, gdy pojawia się 1 kwietnia. Zawsze warto potwierdzić informację u przynajmniej dwóch niezależnych źródeł, by nie rozczarować się ponownie w przyszłości.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dodaj komentarz